Gość, którego nie było
Szymon Hołownia od kilku tygodni uparcie zapowiadał, że na kongresie jego ruchu pojawi się “gość, który odmieni oblicze polskiej polityki”. Nieustanne podkręcanie napięcia powodowało wzrost oczekiwań, przez co praktycznie każdy gość byłby zawodem. W Internecie pojawiły się oczywiście żarty o tym, że na kongresie Polski 2050 wystąpi królowa Elżbieta II czy Michelle Obama. Można było jednak podejrzewać, że Hołownia przedstawi rzeczywiście jakiegoś znanego polityka, działacza, ewentualnie podobnego sobie celebrytę. Osobiście spodziewałem się kogoś w rodzaju Adama Bodnara, byłego rzecznika praw obywatelskich. Ostatecznie wielkim gościem okazała się jednak… aplikacja na telefon. W ramach tej aplikacji działacze Polski 2050 mają podejmować decyzje na temat kolejnych programowych ruchów ugrupowania. Teoretycznie przekaz brzmi nawet mądrze – przyszłej, lepszej Polski nie zbuduje żaden “rycerz na białym koniu”, ale zaangażowanie jej obywateli.
W stronę likwidacji polityczności
W rzeczywistości ruchy takie jak ten Hołowni paradoksalnie nie dążą do zwiększenia, ale do zmniejszenia wpływu Polaków na Polskę. Górnolotne, utopijne hasła o demokracji bezpośredniej i podejmowania w każdej sprawie decyzji przy konsultacji obywateli znamy co najmniej od czasów Rousseau. Zawsze znajdą one pewien poklask. Zawsze znajdzie się trochę osób, które łatwo przekonać, że “politycy to złodzieje”, “są niekompetentni”, “ci tam na górze nic nie rozumieją”, “to obywatele powinni decydować” etc. W demokrację bezpośrednią można by teoretycznie bawić się w niewielkiej miejscowości albo państwie-mieście, leżącym z dala od świata, którego przetrwanie nie jest w żaden sposób zagrożone. Tak można ustalać budżet obywatelski na poziomie samorządu. Żyjemy jednak w konkretnym kraju w konkretnych czasach. Hołownia w praktyce oferuje Polakom bezpośredni wpływ na kwestie drugo- i trzeciorzędne, jednocześnie karmiąc ich iluzją, że politykę można sprowadzić do problemów czysto materialnych. Że wystarczy znaleźć odpowiednich “ekspertów” znających się na ochronie środowiska czy służbie zdrowia. Że trzeba więcej rozmawiać, a mniej się kłócić, i będzie dobrze.
Zobacz także: Google mówi ,,nie” reklamom organizacji pro-life
W praktyce postpolityczne ruchy dążące jedynie do tego, żeby było fajnie, miło i przyjemnie, karmią obywateli iluzją, że państwo narodowe nie jest im potrzebne. Że władzę nad kolejnymi dziedzinami można oddawać w ręce “niezależnych” technokratów. Że zagrożeniem dla wolności mogą być jedynie państwo i politycy. Że żeby być dziś dobrym Polakiem, polskim patriotą, wystarczy wynosić śmieci, płacić podatki i decydować, czy w okolicy powstanie droga, stadion czy plac zabaw. Że “kwestie światopoglądowe” należy zostawić na boku, a państwo i przestrzeń publiczna mogą być całkowicie “neutralne”.
Demoliberalne młyny mielą powoli
Szymon Hołownia nie jest człowiekiem znikąd, podobnie jak jego najbliżsi współpracownicy, tacy jak Michał Kobosko czy Jacek Cichocki. Ruchy takie jak ten Hołowni stanowią narzędzie demoliberalnej oligarchii, pomagające jej utrzymać władzę. Obywatele otrzymują od nich iluzję sprawczości i zaangażowania we wspólnotę, choć w praktyce stają się ofiarami zideologizowanej plutokracji, przerabiającej ich z pomocą mediów, big tech i innych ośrodków władzy kulturowej na wykorzenione, egoistyczne, łatwo ulegające niskim popędom jednostki tracące krok po kroku kontrolę nad swoim życiem. Jednostki pozbawione tożsamości narodowej i religijnej, z stopniowo zanikającymi wskutek ofensywy permisywizmu więziami rodzinnymi.
Jednostki składające się na “samotny tłum”. Których uwagę odsuwa się od kwestii zasadniczych takich jak walka o przetrwanie narodu, Kościoła, suwerennego państwa, kultury i realnych narzędzi wpływu zwykłych ludzi na przestrzeń publiczną. Które pustkę życia mogą zagłuszyć poprzez podsuwane im rozrywki czy substytuty spełniania się, takie jak walka o kolejne podsuwane przez media “prześladowane mniejszości”. Charakterystyczne zresztą, że jednym z niewielu konkretnych postulatów Hołowni jest obniżenie wieku wyborczego do 16 lat. Im młodszy i mniej niedojrzały człowiek, tym łatwiej nim manipulować. Jednocześnie wmawiając mu, że jest wyjątkowym i samodzielnie myślącym buntownikiem, gdy idzie na marsz poparcia dla BLM i podobne happeningi. A najlepiej rozwijając w nim poczucie krzywdy i resentymenty wobec instytucji “starego świata”
Jak Hołownia uzupełnia się z Tuskiem
“Obywatelski” ruch Hołowni jest więc komplementarny ze stricte partyjnym, powszechnie już dziś odbieranym jako stare i establishmentowe ugrupowaniem, jakim jest Platforma Obywatelska. Choć PO, jak sama nazwa wskazuje, zaczynała jako ruch bardzo podobny, “obywatelski”, “demokratyczny”, “angażujący zwykłych ludzi”. Dziś Tusk nie jest już jednak wicemarszałkiem Senatu i “chłopcem w krótkich spodenkach” czy fajnym, luźnym gdańszczaninem, ale politycznym wygą z ogromnym doświadczeniem, niezaprzeczalnie zresztą przerastającym zdolnościami swoje środowisko i bliskie mu. Do zdobycia większości potrzebni są obaj. Tusk zbiera “twardy” anty-PiS, tęskniących za rzeczywistością sprzed 2015 i odruchowo przywiązanych jednak do polityki. Hołownia ludzi “zmęczonych partiami”.
Chcesz być na bieżąco? Czytaj codziennie MediaNarodowe.com
Oczywiście ich rywalizacja nie jest fikcyjna. Hołownia naprawdę chciałby być premierem, tak jak kiedyś chciał nim być Petru. Wszyscy jednak wiedzą, że jak przyjdzie co do czego, to sformują razem rząd. Ostatecznie ich program jest taki sam – “ciepła woda w kranie” i materialne rozrywki dla jednostek, które przykrywają stopniowe zwijanie się Polski, polskości, więzów międzyludzkich, suwerennego państwa, niezwiązanych z establishmentem kapitału i mediów. Zawsze stopniowe – bo Tusk dobrze wie, jak analogiczne przemiany były i są wprowadzane w państwach zachodnich. Kroczek po kroczku. Najpierw związki partnerskie, które obiecał na Campus Polska, a potem, gdy “społeczeństwo dojrzeje”, pójdziemy dalej. Tak, by żaba nie zorientowała się, że jest gotowana.