Bayraktary szansą dla Polski

MON Mariusz Błaszczak na tle Bayraktarów / Fot. Twitter/MON

  • W piątek do Polski przyleciało pierwsze sześć sztuk tureckich dronów bojowych Bayraktar TB2.
  • Łącznie ministerstwo obrony narodowej zamówiło 24 sztuki, choć niewykluczone, że w przyszłości zostanie podpisany kolejny kontrakt.
  • Wojna na Ukrainie potwierdziła, że drony te stanowią istotną wartość dla obrony powietrznej.
  • Zobacz także: Polska straci miliony euro z UE. Bruksela nie odpuszcza ws. sądownictwa

Minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak przypomniał, że w skład każdego zestawu oprócz sześciu dronów wchodzą radary i stacje kontroli lotu. Podkreślił również, że pierwsze dostawy dronów Bayraktar to oznaka wzmocnienia polskiej armii.

Dynamicznie wzmacniamy zdolności Wojska Polskiego. Dziś pierwsza dostawa dronów Bayraktar. Kolejne systemy będą konsekwentnie wprowadzane do Sił Zbrojnych RP. Wykorzystujemy wszystkie możliwości, żeby Polska była bezpieczna

– ocenił minister obrony narodowej.

Warto podkreślił, że już w maju 2021 r. Polska zamówiła w Turcji cztery zestawy zawierające łącznie 24 drony zdolne do działań rozpoznawczych i uderzeń.

Zamówiliśmy te drony jeszcze przed wojną na Ukrainie. Wtedy mówiono nam, szczególnie opozycja, że to broń z której nie będziemy mieć korzyści. To co dzieje się na Ukrainie pokazuje, że to my mieliśmy rację. Opozycja likwidowała jednostki i wyprowadzała majątek Wojska Polskiego

– przypomniał Mariusz Błaszczak.

Czytaj więcej: Planowane dochody budżetu w 2023 r. o ponad 110% wyższe niż w 2015

Polska kupuje Bayraktary

W skład każdego zestawu wchodzi 6 uzbrojonych dronów Bayraktar TB2. Łącznie na stan Sił Zbrojnych RP wejdą 24 BSP. Kontrakt obejmuje także dostawę m.in. mobilnych stacji kontroli, radarów SAR, symulatorów oraz zapas części zamiennych. Umowa przewiduje także dostarczenie naprowadzanych laserowo kierowanych pocisków typu MAM-L i MAM–C, które umożliwią realizację pełnego spektrum zadań taktycznych zgodnie z operacyjnym przeznaczeniem systemu oraz amunicji szkolnej.

W ramach kontraktu zapewniona zostanie 24-miesięczna gwarancja, pakiet szkoleniowy i logistyczny, a także transfer technologii zapewniający możliwość serwisowania i naprawy m.in. silników, naziemnych stacji kontroli oraz kamer.

Chcesz być na bieżąco? Czytaj codziennie MediaNarodowe.com

tysol.pl, twitter.com

Parlament Europejski

Parlament Europejski / Fot. Pixabay

  • Jak informuje radio RMF FM, Polska po raz kolejny ma stracić 30 mln euro z unijnych funduszy.
  • Choć polskie władze zlikwidowały Izbę Dyscyplinarną Unii Europejskiej to Bruksela nadal nie przyjmuje tego faktu do wiadomości.
  • Komisja Europejska w dalszym ciągu nakłada kary w związku z rzekomym niewykonaniem orzeczenia Trybunału Sprawiedliwości UE.
  • Do tej pory Polska straciła z tego tytułu 267 mln euro, co daje w przybliżeniu 1, 26 mld złotych.
  • Zobacz także: Drony używane przez Rosję mają austriackie silniki. Firma bada, jak się tam znalazły

W czwartek 27 września Polska straciła 30 mln euro z unijnych funduszy

– poinformowała Katarzyna Szymańska-Borginon z RMF FM.

Komisja Europejska obarczyła Polskę kolejną, siódmą, transzą kar w związku niewykonaniem orzeczenia TSUE w sprawie Izby Dyscyplinarnej SN.

Jak przypomina dziennikarka, od momentu nałożenia na Polskę kary, Warszawa straciła już 267 milionów euro. W przeliczeniu po obecnym kursie daje oznacza to stratę w wysokości około 1, 26 mld zł.

Czytaj więcej: Planowane dochody budżetu w 2023 r. o ponad 110% wyższe niż w 2015

Polska ukarana za reformę sądownictwa

Przypomnijmy, że w październiku 2021 roku wiceprezes TSUE nałożył na nasz kraj 1 mln euro dziennej kary za niewykonanie orzeczenia TSUE. Chodzi o nie zawieszenie Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego.

Kary będą naliczane aż do całkowitego dostosowania się polskich władz, albo do wydania ostatecznego wyroku przez TSUE lub jego zmiany.

Polska, z uwagi na to, że nie zawiesiła stosowania przepisów krajowych, dotyczących w szczególności uprawnień Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, została zobowiązana do zapłaty na rzecz Komisji okresowej kary pieniężnej w wysokości 1 000 000 EUR dziennie

– czytamy w komunikacie TSUE.

Odbieranie funduszy nie oznacza, że tracą na tym bezpośredni beneficjanci, np. samorządy. Potrącenie dotyczy refundacji, o jaką zwraca się do KE budżet państwa za już rozliczone z regionami faktury. Traci natomiast budżet państwa, a więc wszyscy podatnicy.

Chcesz być na bieżąco? Czytaj codziennie MediaNarodowe.com

dorzeczy.pl

Premier Węgier Viktor Orban

Premier Węgier Viktor Orban / Fot. PAP/EPA/Zoltan Mathe. Sfinansowano przez Narodowy Instytut Wolności ze środków Programu Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018 – 2030

Węgry i Gruzja planują duży “przewód energetyczny” między dwoma krajami, który mógłby spowodować poważną zmianę w dostawach energii do Europy, powiedział premier Viktor Orbán po spotkaniu ze swoim gruzińskim odpowiednikiem Iraklim Garibaszwilim w Budapeszcie.

Węgierski przywódca powiedział, że “kształtuje się wielka nowa współpraca energetyczna”, którą Węgrzy są szczególnie zainteresowani. Jak wyjaśnił, chcą oni stworzyć nowy, ogromny system przesyłu energii elektrycznej, który doprowadzałby takową z Azerbejdżanu na Węgry przez Gruzję i Rumunię.

Powiedział, że dzięki temu mogliby zastąpić duże ilości gazu ziemnego, czyli takiego, który obecnie służy do wytwarzania energii elektrycznej na Węgrzech. Taki projekt pozwoliłby Węgrom na bezpośredni odbiór energii elektrycznej Zaznaczył, że jego gruziński odpowiednik w pełni popiera ten program.

UE i NATO

Orbán oznajmił też, że w Brukseli podjęto bardzo złą, dyskryminującą decyzję, gdy status kandydata do UE przyznano Mołdawii i Ukrainie, ale nie Gruzji.

Jest to niewytłumaczalne, moralnie nie do przyjęcia i szkodliwe

– powiedział, dodając, że Gruzja zasłużyła na status kandydata dzięki ciężkiej pracy w ciągu ostatnich lat i twierdząc, że odrzucenie przez Brukselę było brakiem szacunku dla gruzińskiego narodu.

Orbán powiedział, że Węgry będą nadal wspierać przyznanie Gruzji statusu kandydata tak szybko, jak to możliwe i zapewnią gruzińskiemu rządowi ekspertów, którzy pomogą mu przygotować się do negocjacji. Dodał, że 16 Węgrów pracuje w misji obserwacyjnej Unii Europejskiej.

Premier powiedział, że uzgodnili, iż w przyszłym roku odbędzie się w Gruzji wspólne posiedzenie rządu, które będzie poprzedzone spotkaniem ministrów.To da duży impuls do współpracy gospodarczej między oboma krajami – powiedział.

Garibaszwili zaznaczył, że jego kraj również chce zostać członkiem NATO i w tym celu poniósł już “ogromne ofiary” we wspólnych “akcjach pokojowych” w Iraku i Afganistanie.

Chcesz być na bieżąco? Czytaj codziennie MediaNarodowe.com

RMX News

Zdjęcie ilustracyjne

Zdjęcie ilustracyjne / Fot. IPN

Sowiecka broń atomowa w Polsce

Według Lecha Kowalskiego sowieci postanowili rozmieścić swoją broń jądrową w PRL w 1965 roku, by móc z ziem polskich dokonać jądrowego ataku na kraje zachodu. ZSRR planował wykonać uderzenie jądrowe właśnie z terenu PRL, by odwet zachodu skierowany był na ziemie polskie, a nie na tereny ZSRR. Powstały trzy obiekty sowieckie, w których zmagazynowano broń jądrową w naszym kraju.

Udający jednostkę artyleryjską obiekt 3001 powstał we wsi Podborska koło Białogardu. Udający jednostkę pancerną obiekt 3002 we wsi Brzeźnica-Kolonia koło Jastrowia. Udający jednostkę lotniczą obiekt 3003 we wsi Templewa koło Trzemeszna Lubuskiego. Obiekty były chronione też przez funkcjonariuszy WSW – do tajemnic sowieci dopuszczali WSW, a nie SB, bo WSW było całkowicie podległe sowietom. Sowieci bali się, że po 1980 roku zrewoltowani Polacy zajmą ich bazy z bronią jądrowa.

Każdy obiekt był doskonale zamaskowany i chroniony przez 120 sowieckich żołnierzy, 60 oficerów i personelu. Teren obiektów był otoczony potrójnym ogrodzeniem, składał się z dwu składów materiałów wybuchowych, budynków administracyjnych, koszar, garaży, magazynu paliw. W magazynach były głowice, bomby, pocisku armatnie, rakiety SS 20 – wszystkie wyposażone w ładunki jądrowe. W sumie na terenie PRL było 178 ładunków jądrowych, w 90% o dużej sile rażenia. Dodatkowo w ładunki jądrowe wyposażona była flota bałtycka Armii Czerwonej korzystająca z portów PRL. W 1990 roku drogą morską sowieci wywieźli broń jądrową z ziem polskich.

Obiekty wybudowały od 1967 do 1969 roku PRL-owskie pułki inżynieryjno-budowlane. Półki te były też odpowiedzialne za konserwacje i remonty. PRL wydał na te instalacje 180.000.000 złotych. Żołnierze (ludowego) Wojska Polskiego nie byli świadomi przeznaczenia budowli. Polscy inżynierowie zapewne się domyślali, co budują. Polscy wojskowi non stop byli więc inwigilowani przez Wojskową Służbę Wewnętrzną PRL, Służbę Bezpieczeństwa, i sowietów – nie mogli wyjeżdżać z PRL, nawet do krajów okupowanych przez komunistów.

Sowiecka broń jądrowa znajdowała się w dużo większej ilości w NRD, gdzie stacjonował 300.000 sowiecki kontyngent wojskowy.

Podporządkowanie LWP sowietom

Kwestia sowieckiej broni jądrowej w PRL została też opisana w wydanym staraniem Instytutu Pamięci Narodowej, zbiorze artykułów „W objęciach wielkiego brata”.

W latach siedemdziesiątych Siły Zbrojne PRL były słabiej uzbrojone niż armie ZSRR, NRD, CSRS. Militaryzacja przemysłu PRL służyła militaryzacji ZSRR, a nie PRL. Uzależnienie Sił Zbrojnych PRL od Moskwy było szokujące. W razie wojny całe dowództwo nad Siłami Zbrojnymi PRL przechodziło w ręce Najwyższego Naczelnego Dowódcy Sił Zbrojnych ZSRR i radzieckiego Sztabu Generalnego. ZSRR mógł więc dysponować Siłami Zbrojnymi PRL bez konsultacji z władzami PRL. Moskwa non stop kontrolowała wszystko w Siłach Zbrojnych PRL, od stanu liczebnego, poprzez strukturę organizacyjną, uzbrojenie, wyposażenie, gotowość bojową, gotowość mobilizacyjną, szkolenia, aż do planów. Sowieci mieli prawo do prowadzenia inspekcji i kontroli jednostek Sił Zbrojnych PRL. ZSRR pomimo tego nie ufała Siłom Zbrojnym PRL.

Armia Czerwona stworzyła swoje bazy w okupowanej Polsce na Pomorzu i Dolnym Śląsku (czyli tam, gdzie był dobrze rozwinięty przemysł i rolnictwo — które sowieci przejęli na swoje potrzeby — na jedzenie z ojczyzny nie mieli co liczyć).

Sowieci chcieli zachód zaatakować z terenu Polski by odwet zachodu skierowany był na ziemie polskie

W ramach operacji o kryptonimach „Wisła” i „Zmierzch 3000” wynikających z porozumienia zawartego w Moskwie 25 lutego 1967 roku przez Ministra Obrony Narodowej PRL Mariana Spychalskiego władze PRL zbudowały i sfinansowały budowę (według sowieckich planów) obiektów strategicznych użytkowanych później tylko przez sowietów. Od 1967 do 1970 wybudowano w Templewie niedaleko Trzemeszcza Lubuskiego „Obiekt 3003”, w Brzeźnicy Koloni koło Jastrowia „Obiekt 3002”, w Podborsku niedaleko Białogardu „Obiekt 3001”. Koszty budowy obiektów wyniosły 180 milionów złotych.

W każdym obiekcie były dwa magazyny, budynki administracji, koszary, garaże, magazyny paliw, obsługiwane przez 120 żołnierzy i 60 oficerów oraz techników. W połowie lat osiemdziesiątych w magazynach znajdowało się 176 ładunków jądrowych (w każdym przeciętnie po 60). W tym 14 głowic o mocy 500 kiloton, 35 głowic o mocy 200 kiloton, 83 głowice o mocy 10 kiloton, 2 bomby lotnicze o mocy 200 kiloton, 24 bomby lotnicze o mocy 15 kiloton, 10 bomb lotniczych o mocy pół kilotony. Bomby w odpowiednim czasie (kiedy rozpoczęto by agresję na zachód) miały zostać przekazane Siłom Zbrojnym PRL (Polowym Technicznym Bazom Rakietowym w Szczecinie, Miedwiu, Skwierzycznie i Onecie). Ładunki te zostały wycofane do ZSRR w połowie 1990 roku. Dodatkowo co najmniej jeden magazyn broni jądrowej dla pułków bombowych czwartej Armii Lotniczej ZSRR mieścił się w Szprotawie. Zdaniem CIA takie same magazyny sowieci mieli w Chojnie i Kluczewie.

Armia Czerwona stacjonowała w Polsce od 1944 do 1993 (właściwie od 1991 do 1993 na terytorium III RP stacjonowały Siły Zbrojne Federacji Rosyjskiej). Przeciętna wielkość kontyngentu wynosiła do 66 tysięcy czerwonoarmistów (w tym 40 tysięcy sił lądowych, 17 tysięcy lotnictwa, 7 tysięcy marynarki wojennej). W 1956 roku w PRL stacjonowało 62.000 czerwonoarmistów. Sowieci nie uznawali za stosowne informować władz PRL ani o wielkości, ani o składzie kontyngentu.

Prezydent Czarnogóry i prezydent Polski

Prezydent Czarnogóry i prezydent Polski / Fot. PAP. Sfinansowano przez Narodowy Instytut Wolności ze środków Programu Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018 – 2030

Prezydent Polski Andrzej Duda spotkał się w Warszawie z prezydentem Czarnogóry Milo Đukanoviciem i zasygnalizował, że Polska chce, aby Trójmorze objęło Czarnogórę jako jeden z krajów nad Adriatykiem. Inicjatywa Międzymorza została wprowadzona przez Polskę jako platforma współpracy pomiędzy państwami wewnątrz UE, które leżą pomiędzy Morzem Bałtyckim, Adriatyckim i Czarnym. W jej skład wchodzą nowe państwa członkowskie UE z Europy Środkowej i Wschodniej oraz Austria.

Po spotkaniu z Đukanoviciem prezydent Polski powiedział, że chciałby, aby ta inicjatywa została poszerzona, ponieważ Czarnogóra jest państwem na wybrzeżu Adriatyku. Duda obiecał swojemu czarnogórskiemu odpowiednikowi, że Polska będzie dążyć do członkostwa stowarzyszonego w Trójmorzu dla krajów spoza UE, takich jak Czarnogóra, podobnego do tego, które już istnieje dla Ukrainy. Duda jasno wyraził też swoje poparcie dla przystąpienia Czarnogóry do UE.

Ukraina i Bałkany

Obaj prezydenci rozmawiali zarówno o konflikcie na Ukrainie, jak i o sytuacji na Bałkanach w związku z problemami w Bośni, Serbii i separatystycznym Kosowie. Polski prezydent zasygnalizował swoją determinację w zapewnieniu Czarnogórze pomocy w obronie przed obcą ingerencją. Nawiązał do prób uzyskania przez Rosję wpływów w Czarnogórze i powstrzymania jej ambicji przystąpienia do UE.

Obaj prezydenci wyrazili poparcie dla Ukrainy w obronie opartego na zasadach porządku międzynarodowego. W ubiegłym tygodniu Đukanović został jednym z 11 prezydentów, którzy podpisali list zainicjowany przez prezydenta Dudę, potępiający rosyjskie bombardowania ukraińskich miast.

Czarnogóra jest członkiem NATO i kandydatem do członkostwa w UE. Negocjacje akcesyjne z UE trwają od 10 lat. Polska popiera członkostwo w UE dla wszystkich krajów Bałkanów Zachodnich.

Chcesz być na bieżąco? Czytaj codziennie MediaNarodowe.com

Polskie Radio 24

Jakub Kumoch

Jakub Kumoch, szef prezydenckiego Biura Polityki Międzynarodowej / Fot. YouTube

  • Kumoch oznajmił, że dla Polski dzisiaj 95 proc. polityki zagranicznej to jest bezpieczeństwo.
  • Kumoch potwierdził, że Polska nie zmieni swojego stanowiska w stosunku do Węgier.
  • Różnica między Węgrami a resztą czwórki wyszehradzkiej na niedawnym szczycie była wyraźna.
  • Zobacz też: Pentagon z powodzeniem przetestował broń hipersoniczną

Szef Biura Polityki Międzynarodowej Kancelarii Prezydenta RP Andrzeja Dudy, Jakub Kumoch, powiedział, że Węgry muszą zmienić swoją politykę wobec Rosji, jeśli chcą resetu w stosunkach węgiersko-polskich.

Węgry muszą zmienić swoją politykę, jeżeli chcą być naprawdę wiarygodnym partnerem dla Polski.

Kumoch oznajmił, że dla Polski dzisiaj 95 proc. polityki zagranicznej to jest bezpieczeństwo.

Jeżeli jakiś kraj prowadzi politykę, która nie jest zgodna z naszą polityką bezpieczeństwa, to oczywiście ma to swoje konsekwencje.

Podczas wywiadu w TVN24 Kumoch był pytany o to, czy premier Mateusz Morawiecki zamierza odbudować współpracę z Węgrami. Według Kumocha, Morawiecki wyrażał nadzieję, że sytuacja się zmieni. Kumoch powiedział, że zawsze jest gotów do współpracy, ale odbudowa nie może być bezwarunkowa.

Zawsze jestem gotowy do odbudowywania współpracy, ale to odbudowanie nie jest bezwarunkowe.

Morawiecki powiedział w sierpniu tego roku, że drogi Węgier i Polski “rozeszły się”, ze względu na stanowisko Węgier w sprawie konfliktu na Ukrainie. Węgry poparły niemal wszystkie sankcje wobec Rosji, ale wyodrębniły kilka wyjątków związanych z energetyką. Węgry są bardzo zależne od rosyjskiej energii, a węgierscy urzędnicy twierdzą, że kraj i jego przemysł upadłyby, gdyby rosyjski gaz i ropa zostały całkowicie odcięte. Tymczasem Polska sama korzysta z rosyjskiej ropy.

Węgry nie zezwoliły również na transport broni przez swoje terytorium i odmówiły dostarczenia broni Ukrainie. Premier Viktor Orbán wezwał do zakończenia sankcji wobec Rosji do końca roku, argumentując, że bardziej szkodzą one reszcie Europejczyków niż Rosjanom.

Grupa Wyszehradzka

Kumoch potwierdził, że Polska nie zmieni swojego stanowiska w stosunku do Węgier. Zaznaczył, że na niedawnym szczycie Grupy Wyszehradzkiej Duda potwierdził, że Polska jest zobowiązana do pomocy Ukrainie poprzez dostarczenie pomocy wojskowej. Różnica między Węgrami a resztą czwórki wyszehradzkiej była wyraźna.

Czechy, Polska i Słowacja mówiły jednym głosem. Węgry mówiły o pokoju. Węgrom powiedziano, że my też jesteśmy za pokojem, ale takim, który jest sprawiedliwy.

Jeszcze we wrześniu Morawiecki powiedział portalowi wpolityce.pl, że Polska chce wrócić do współpracy z Węgrami w formacie Czwórki Wyszehradzkiej. Wyjaśnił później, że Polska i Węgry pozostają podzielone w sprawie wojny na Ukrainie, ale Węgry i inni członkowie Czwórki Wyszehradzkiej są naturalnymi sojusznikami Polski wewnątrz UE.

Chcesz być na bieżąco? Czytaj codziennie MediaNarodowe.com

Rp.pl, RMX News

Dmitrij Pieskow

Rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow / Fot. Youtube/BBC News

  • Amerykańska telewizja CBS wyemitowała niedawno reportaż o rozmieszczonej w Rumunii amerykańskiej 101. Dywizji Powietrznodesantowej.
  • Jest wedle podawanych informacji gotowa do walki na Ukrainie w razie eskalacji konfliktu lub ataku na państwo członkowskie NATO.
  • Rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow powiedział, że im bliżej granic Rosji znajdują się siły USA, tym większe jest dla Rosjan niebezpieczeństwo.
  • Zobacz też: Nowy ambasador w Berlinie. Rau wręczył nominację

Rozmieszczenie sił USA w Rumunii zwiększa zagrożenie dla Rosji, a Moskwa weźmie to pod uwagę, zapewniając swoje bezpieczeństwo – powiedział w środę rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow.

Im bliżej naszych granic znajdują się siły USA, tym większe jest dla nas niebezpieczeństwo. Oczywiście tym lepiej przeciwdziałamy i będziemy nadal przeciwdziałać, aby zapewnić sobie bezpieczeństwo.

Rzecznik Kremla stwierdził, że rozmieszczenie wojsk amerykańskich w pobliżu granicy z Rosją “nie prowadzi do zwiększenia przewidywalności i stabilności w regionie”.

Amerykańska telewizja CBS wyemitowała niedawno reportaż o rozmieszczonej w Rumunii amerykańskiej 101. Dywizji Powietrznodesantowej, która jest ponoć gotowa do walki na Ukrainie w razie eskalacji konfliktu lub ataku na państwo członkowskie NATO.

Krzyczące Orły

Waszyngton ogłosił, że słynne Krzyczące Orły są pierwszym europejskim rozmieszczeniem od prawie 80 lat, aby wzmocnić wschodnią flankę NATO. Jak podaje CBS, w skład dywizji wchodzi 4,7 tys. żołnierzy. Ostrzeżenie Pieskowa pojawiło się po tym, jak sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg zapewnił premiera Rumunii Nicolae Ciucă, że Sojusz “jest gotowy do obrony Rumunii” podczas spotkania w Brukseli.

Utworzona w 1918 roku 101. Dywizja przekształciła się w jednostkę powietrznodesantową w roku 1942, zyskując sławę dzięki roli w lądowaniu aliantów w Normandii w czerwcu 1944 roku. Krzyczące Orły lądowały nad Wisłą, i brały udział w wojnie w Wietnamie.

Chcesz być na bieżąco? Czytaj codziennie MediaNarodowe.com

RMX News

Zdjęcie ilustracyjne

Zdjęcie ilustracyjne / Fot. Twitter

Austriacka firma BRP-Rotax bada, w jaki sposób jej silniki trafiły do dronów ponoć irańskiego pochodzenia, używanych przez Rosję w walkach na Ukrainie. Firma produkuje silniki do samolotów lekkich i ultralekkich, które należą do czołówki w swojej dziedzinie i są popularne ze względu na swoją niezawodność, donosi La Repubblica. Firma zaprzecza, że oficjalnie sprzedała silniki Rosji lub Iranowi. Eksperci zwracają uwagę, że silniki Rotax są w Europie dość często celem kradzieży.

Siłom ukraińskim udało się niedawno zabezpieczyć jeden z dronów używanych przez Rosję w walkach z Ukrainą w stosunkowo mało uszkodzonym stanie. Dron rozbił się o morze w pobliżu Odessy. Według Kijowa był to irański dron Mohajir-6. Późniejsza analiza wykazała, że dron korzystał z silnika wyprodukowanego przez austriacką firmę BRP Rotax, która jest częścią kanadyjskiej grupy Bombardier Recreational Products (BRP).

BRP nie upoważniło ani nie dało pozwolenia swoim dystrybutorom na sprzedaż komponentów do wojskowych dronów do Rosji lub Iranu

– powiedziała austriacka firma, która stwierdziła, że jej produkty są zatwierdzone tylko do użytku cywilnego. Ponadto kanadyjski koncern dostarcza silniki do amerykańskich i izraelskich dronów wojskowych.

Z kradzieży?

Austriacka firma bada, jak jej silnik 912 dostał się do drona zabezpieczonego przez Ukraińców. Eksperci zwracają jednak uwagę, że silniki Rotax są stosunkowo często kradzionym elementem w samolotach. Firma odnotowała około 130 kradzieży tych silników, głównie w Europie. Liczba ta nie jest zaniżona. Nie jest wykluczone, że Iran wszedł w posiadanie tego komponentu na czarnym rynku.

Kraje zachodnie uważają, że Iran dostarcza Rosji drony, które następnie rosyjska armia wykorzystuje w walkach na Ukrainie. Teheran jednak oficjalnie temu zaprzecza. Zdaniem państw zachodnich taka sprzedaż naruszałaby zawarty w rezolucji ONZ zakaz eksportu zaawansowanych technologii wojskowych na potrzeby irańskiego programu nuklearnego.

Chcesz być na bieżąco? Czytaj codziennie MediaNarodowe.com

Echo24

Wiatraki

Wiatraki / Fot. Wikimedia Commons

  • Jedna z największych firm energetycznych w Niemczech rozpoczęła demontaż farmy wiatrowej w zachodnim kraju związkowym Nadrenia Północna-Westfalia.
  • Celem jest zrobienie miejsca dla odkrywkowej kopalni węgla brunatnego.
  • “Zdajemy sobie sprawę, że wygląda to paradoksalnie” – powiedział rzecznik firmy RWE.
  • Zobacz też: Polski generał na czele unijnej misji szkoleniowej dla ukraińskich wojsk

Jedna z największych firm energetycznych w Niemczech rozpoczęła demontaż farmy wiatrowej w zachodnim kraju związkowym Nadrenia Północna-Westfalia, aby zrobić miejsce dla odkrywkowej kopalni węgla brunatnego. Komentatorzy zwracają uwagę, że to symboliczny koniec rządowych działań “na rzecz ochrony klimatu”.

Park wiatrowy Keyenberg w zachodnim kraju związkowym Nadrenia Północna-Westfalia składa się z ośmiu turbin i znajduje się około pół kilometra od krawędzi kopalni odkrywkowej o powierzchni 48 km², której nazwa pochodzi od nazwy lokalnej miejscowości Garzweiler. Jedna z turbin na farmie została już niedawno usunięta, a dwie pozostałe mają zostać usunięte w pierwszym i ostatnim kwartale przyszłego roku. Rzecznik Energiekontor, firmy, która zbudowała i obsługuje pozostałą część farmy wiatrowej, powiedział, że ze względu na ograniczenia czasowe dotyczące pozwolenia na eksploatację, spodziewa się, że będzie musiała zdemontować pozostałe pięć turbin do końca 2023 roku.

W sytuacji, gdy rząd koalicyjny Olafa Scholza zobowiązał się do masowego zwiększenia produkcji energii odnawialnej w czasie swojej kadencji, Niemcy myślą o przerwach w dostawach prądu tej zimy z powodu spadku dostaw rosyjskiego gazu.

“Paradoks”

Zdajemy sobie sprawę, że wygląda to paradoksalnie, ale tak właśnie jest

– powiedział rzecznik firmy RWE. Dodał, że przebudowa turbin w celu zrobienia miejsca dla rozbudowującej się kopalni była częścią pierwotnej umowy, która pozwoliła na budowę farmy wiatrowej w 2001 roku, a nie wynikiem niedawnej zmiany w niemieckiej polityce energetycznej.

W zeszłym miesiącu niemiecki rząd zadecydował, że niewykorzystane moce produkcyjne węgla brunatnego zostaną przywrócone do lata przyszłego roku, aby zwiększyć dostawy, ponieważ import rosyjskiego gazu przez gazociąg Nord Stream 1 utknął w martwym punkcie.

Kilka dni wcześniej niemiecka firma RWE poinformowała, że trzy jej bloki na węgiel brunatny tymczasowo wrócą na rynek energii elektrycznej, aby zwiększyć bezpieczeństwo dostaw i zaoszczędzić gaz w produkcji energii. Tym samym RWE staje się najnowszą dużą firmą energetyczną w Europie, która wbrew wcześniejszym planom tymczasowo robi krok w tył. RWE podało, że każdy z bloków ma moc 300 megawatów.

Ich rozmieszczenie jest wstępnie ograniczone do 30 czerwca 2023 roku.

Chcesz być na bieżąco? Czytaj codziennie MediaNarodowe.com

Echo24

Zdjęcie ilustracyjne

Zdjęcie ilustracyjne / Fot. Pexels

Rzecznik rządu Piotr Müller powiedział w środę na konferencji prasowej, iż na początku rządów PiS-u w 2015 roku, dochody budżetu wynosiły 289 mld zł. Tymczasem dochody planowane na 2023 rok to 604,7 mld, co oznacza wzrost o ponad 110%.

Oświadczył, że stanowi to dowód na sukces polityki rządzącej partii, takiej jak uszczelnienie systemu VAT. Wynikający z tego wzrost dochodów – dodał – pozwolił na większe wydatki na “politykę społeczną”, w tym na programy takie jak “500 plus”, które wzrosły o 275%, z 31 mld zł w 2015 r. do ponad 116 mld zł w 2023.

Oznajmił też, że rząd PiS zwiększył wydatki z pieniędzy podatników na usługi medyczne, z ok. 77 mld zł w 2015 r. do 165 mld zł w 2023 r., co stanowi ponad 6% PKB. Tymczasem na obronę polski rząd przeznacza ok. 3% PKB. Jarosław Kaczyński zapowiedział 5% PKB na wojsko.

Według projektu budżetu na 2023 r. wpływy z dochodów mają wynieść 604,7 mld zł, wydatki nie przekroczyć 672,7 mld zł, a deficyt budżetowy prawdopodobnie wyniesie 68 mld zł.

Zgodnie z projektem ustawy budżetowej, dług publiczny Polski wyniesie 53,3% PKB, a dług sektora instytucji rządowych i samorządowych w 2023 r. ma wynieść 4,5%.

Chcesz być na bieżąco? Czytaj codziennie MediaNarodowe.com

wPolityce, The first news, Money.pl