Marek Piotrowski walczy o życie. Legendarny polski fighter potrzebuje wsparcia

Dodano   0
  LoadingDodaj do ulubionych!
Marek Piotrowski podczas jednej z walk

Marek Piotrowski podczas jednej z walk / fot: Jacek Bednarczyk/PAP

Bohater filmu "Wojownik" od ponad dwóch lat potrzebuje wsparcia. Piotrowski był wielkim sportowcem. Jedynym Polakiem, któremu udało się osiągnąć tak wiele w kickboxingu. Był wielkim bohaterem końcówki lat 80. ubiegłego wieku.

Wojownik

– Przychodzi w życiu człowieka czas, kiedy dźwiga krzyż naciągnięty bólem, cierpieniem, niespełnionymi marzeniami, brakiem radosnych perspektyw. Często ten krzyż go przygniata, ciężko jest wtedy wstać, znaleźć sens dalszej egzystencji. Ale ja ci mówię, wstań i walcz. To twoje życie, twój największy skarb

– tymi słowami Marka Piotrowskiego kończy się znakomity film dokumentalny “Wojownik” Jacka Bławuta.

Sportową karierę zaczynał od jujitsu. Potem było karate kyokushin. W tej odmianie nie przegrał żądnej walki. Z czasem zainteresował się kickboxingiem. Zdobył w nim wszystko, co było do zdobycia w amatorskiej odmianie. Postanowił jednak zostać zawodowym mistrzem świata.

Z Polski wyjechał w 1988 r. Do USA ściągnął go Andrzej Janusz. Przeczytał o osiągnięciach Piotrowskiego w Polsce i chciał, by zawodnik z Dębego Wielkiego spróbował swoich sił na medialnym rynku amerykańskim.

Na ringu w USA zadebiutował w październiku 1988 r. Pierwszym rywalem był Bob Handegan. Piotrowski wygrał przez nokaut w czwartej rundzie. Przed tą walką poważny wypadek miał ojciec Polaka. Nie informowano jednak Piotrowskiego o stanie jego zdrowia.

– Pamiętaj ojcze, że cały czas jestem z Tobą. Modlę się do Boga, aby każdy ból, zmęczenie, cierpienie na treningu zabierały stopniowo Twe tato niedowłady. Niektórzy mówią, że trenuję teraz jak opętany. Bardzo chciałbym wziąć taty spracowaną dłoń, przytulić się do zmęczonej twarzy. Każde moje zwycięstwo składam do Twoich stóp

– napisał do matki w jednym z listów po niezwykle udanym debiucie w USA.

Chcesz być na bieżąco? Czytaj codziennie MediaNarodowe.com

Niedościgniony mistrz

Tych zwycięstw było coraz więcej, a jednym z najbardziej spektakularnych i najgłośniejszych to nad Rickiem “The Jetem” Rufusem. To było cudowne dziecko Ameryki. W USA był wielką gwiazdą. Piotrowski pokonał go w sierpniu 1989 r. jednogłośnie na punkty i zdobył zawodowe mistrzostwo Stanów Zjednoczonych organizacji PKC. Ta wygrana otworzyła mu drogę do walki o mistrzostwo świata. Niespełna trzy miesiące później Piotrowski spotkał się z legendą kickboxingu Donem “The Dragonem” Wilsonem. Spełniło się jego marzenie. Został zawodowym mistrzem świata organizacji ISKA, PKC i FFKA. Tak jak obiecał swojej matce na lotnisku, w dniu, w którym opuszczał kraj.

Tak zaczęła się rodzić legenda Piotrowskiego. W szarej końcówce lat 80. był promyczkiem nadziei. Dawał radość Polakom nie tylko w kraju, ale także tym na obczyźnie. Amerykańska Polonia wprost za nim szalała. O tym, jaką miał popularność, niech świadczy fakt, że dwukrotnie zajmował drugie miejsce w Plebiscycie “Przeglądu Sportowego” na Najlepszego Sportowca Polski.

Wiara w Boga była dla niego bardzo ważna. On towarzyszył mu na każdym kroku. Nie zapomniał o Bogu nawet wtedy, kiedy wszedł na szczyt. Znalazł się na nim dzięki katorżniczej wręcz pracy. Trenował wiele godzin dziennie. Dla Piotrowskiego to był obowiązek. A walka w ringu była drogą do sprawdzenia się. Starcie z każdym rywalem było dla niego prawdziwym wyzwaniem. Nie lekceważył jednak żadnego ze swoich przeciwników. Każdego darzył wielki szacunkiem.

“Wierzę w drogę krzyża. Musisz coś poświęcić, żeby czegoś doświadczyć”

– Nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak on. Nigdy nie trenowałem zawodnika, który byłby tak zdeterminowany

– opowiadał w “Wojowniku” Sam Colonna, który przez pewien czas pracował z Piotrowskim, a potem m.in. z Andrzejem Gołotą i Tomaszem Adamkiem.

Piotrowski lał kolejnych rywali. Tak było aż do połowy 1991 r. To wtedy na drodze Piotrowskiego ponownie stanął Rufus. Amerykanin chodził za Polakiem przez dwa lata. Nie mógł się pogodzić z porażką w pierwszym ich starciu. Polak przegrał po raz pierwszy w karierze. Nastawiał się na długą walkę i właśnie pod tym kątem się przygotowywał. Światło zgasło jednak już w drugiej rundzie po soczystym uderzeniu Rufusa.

Nasz kickbokser nie za bardzo wiedział, co teraz zrobić. Dla niego to była nowa sytuacja. Doznał pierwszej porażki na zawodowym ringu, a on przecież nie znosił przegrywać. Zaczął szukać nowej drogi w swoim życiu. Rozpoczął przygodę z zawodowym boksem. Zresztą po latach Colonna mówił, że gdyby Piotrowski od razu zdecydował się na taką ścieżkę, byłby mistrzem świata wagi ciężkiej. Polak wrócił też do kickboxingu. Znowu miał cel. Chciał odzyskać pas mistrza świata. Rok po porażce z Rufusem został mistrzem Ameryki Północnej.

I wtedy zaskoczył wszystkich. Zdecydował się na starcie z Holendrem Robem Kamanem, który był najlepszym zawodnikiem w historii w formule low-kick. To był niesamowity pojedynek. Piotrowski by wielokrotnie liczony. Kiedy wydawało się, że jest bliski znokautowania, wstawał i znowu dawał się we znaki Kamanowi. Był nie do zatrzymania. To była strasznie brutalna walka. Wraz z każdą kolejną rundą nogi Piotrowskiego puchły od zadawanych uderzeń przez Kamana. Polak słaniał się na nogach, a jednak nie poddawał się. W końcu sędzia przerwał ten nierówny bój w siódmej rundzie. Podobno, kiedy przerywał walkę, miał powiedzieć do Piotrowskiego: przepraszam. To było jednak najlepsze wyjście. W innych wypadku mogłoby naprawdę dojść do tragedii. Właśnie przez tę niesamowitą zawziętość Polaka.

“Czasami mam ochotę poddać się, ale myśl o porażce podrywa mnie jeszcze do boju”

Piotrowski nie dawał za wygraną. Już pół roku później pokonał w Montrealu Michaela McDonalda. I to mimo, że na początku walki zerwał mięsień w prawej ręce. Zacisnął jednak zęby i choć ból był olbrzymi, to jednak stawił czoła i jemu, i przeciwnikowi. Znowu rozpoczął marsz na szczyt. W 1995 r. zunifikował wszystkie tytuły w wersji full-contact. W sumie dziewięciokrotnie był mistrzem świata w kickboxingu. Niestety okupił to poważnymi kłopotami zdrowotnymi. Z miesiąca na miesiąc wyglądał coraz gorzej. Pojawiły się problemy neurologiczne. Zostawił kickboxing i postawił na boks. Tu był jeszcze w stanie jakoś sobie radzić. Był sparingpartnerem Michaela Moorera. Z zawodowym boksem pożegnał się w grudniu 1996 r. Na ringu stoczył 21 walk i żadnej nie przegrał. Odszedł, choć na stole pojawiła się poważna i opłacalna oferta walki z Reggie Johnsonem o pas mistrza świata federacji IBF. Piotr Pożyczka, ówczesny menedżer Piotrowskiego, widząc jaki jest stan jego zdrowia, namówił go jednak do odrzucenia tej oferty. I to była dobra decyzja.

Choroba była kolejnym ciosem dla “Niszczyciela”. Nie ostatnim. Całkowicie rozpadło się jego małżeństwo. Do tego, kiedy jechał na siódme urodziny syna, dowiedział się od matki chłopca, że nie jest jego ojcem. Nie chciał w to uwierzyć. Sądził, że była żona chce go odsunąć od syna. Zdecydował się na badania ustalające ojcostwo. Okazało się, że to, co mówiła jego była żona, to prawda. Coś w nim umarło.

– Wydawało mi się, że stanęło mi wówczas serce. I bardzo możliwe, że tak było

– opowiadał w “Wojowniku”.

Chwilę później wrócił do kraju. Tu założył klub, w którym prowadził zajęcia. Bez dwóch zdań historia Piotrowskiego godna jest tego, by pojawiła się w na wielkim ekranie. Legendarnego polskiego fightera można wesprzeć przyłączając się do poniższej zbiórki.

https://www.siepomaga.pl/marek-piotrowski

Onet

Subskrybuj
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Przeglądaj wszystkie komentarze

POLECAMY