Morawiecki, Le Pen, histeria [OPINIA]

Dodano   1
  LoadingDodaj do ulubionych!

Morawiecki i Le Pen / twitter.com

Piątkowe spotkanie premiera Mateusza Morawieckiego z Marine Le Pen wywołało falę histerii demoliberalnych mediów i polityków. Szef polskiego rządu miał zdradzić Unię Europejską, uwiarygadniać faszystkę, putinistkę, przedstawicielkę “skrajnej prawicy”, działać na szkodę interesów Polski. W tej sprawie jak w soczewce skupia się istota programu polityczno-medialnego establishmentu.

Chcesz być na bieżąco? Czytaj codziennie MediaNarodowe.com

Zmyślić, a potem podać jako fakt

Najdalej poszedł niezastąpiony Jędrzej Bielecki. Dziennikarz “Rzeczpospolitej” napisał, że spotkanie z Le Pen to “tragiczny błąd”, który “może zabić kompromis z Unią, doprowadzić do przedterminowych wyborów, pozbawić PiS władzy i zakończyć karierę Morawieckiego”. W takich enuncjacjach Bielecki czuje się jak ryba w wodzie. W końcu to ten człowiek, który podczas kampanii wyborczej przed poprzednimi wyborami prezydenckimi we Francji najzwyczajniej w świecie zmyślił deklarację Marine Le Pen o tym, że “chce dokonać demontażu UE razem z Kaczyńskim”. W rzeczywistości szefowa francuskiej opozycji powiedziała po prostu, odpowiadając na pytanie Bieleckiego, że tak, chciałaby jako prezydent współpracować z Kaczyńskim. Nie użyła w ogóle słowa “demontaż”. Bielecki uznał natomiast arbitralnie jej program za “demontaż UE”, więc również za uprawnione napisanie, że Le Pen chce wraz z Kaczyńskim dokonywać demontażu UE. Sensacyjną wypowiedź Marine powtarzała później za Bieleckim większość polskich mediów. Naczelny “Rzeczpospolitej” tłumaczył później, że doszło do “nadużycia, ale nie świadomej manipulacji”. Do ilu osób dotarło oświadczenie z przeprosinami, a do ilu zmyślona wypowiedź Le Pen? Pytanie retoryczne.

Co zabawne, dorabianie gęb Le Pen i Kaczyńskiemu nie przeszkadza temu samemu dziennikarzowi w równoległym szukaniu sensacji również rozważaniami choćby o tym, czy… Emmanuel Macron nie jest aby psychopatą. W swoim profilu na temat nowego wówczas prezydenta Francji Bielecki pisał “Niektórzy Francuzi zaczynają podejrzewać, że ich nowy prezydent, o którym jeszcze rok temu mało kto słyszał, może być psychopatą, skoncentrowanym tylko na własnym sukcesie”, relacjonował też rzekomo “hulającą po francuskim Internecie” “teorię włoskiego psychiatry” na temat zaburzonej osobowości Macrona. Każda sensacja jest dobra. Przy okazji warto odnotować absurdalne stwierdzenie, że o Macronie “jeszcze rok temu mało kto słyszał”. W Polsce tak, ale we Francji rok przed wyborem Macron miał już za sobą prawie dwa lata bycia ministrem gospodarki u Francois Hollande’a. Kreowanie Macrona na postać zupełnie znikąd ma takie same podstawy jak twierdzenie, że “mało kto słyszał” o Mateuszu Morawieckim, zanim ten został premierem, gdy wcześniej był przecież ponad dwa lata ministrem gospodarki w poprzednim rządzie.

Rączka rączkę myje

Ostatecznie zadaniem dziennikarzy takich jak Bielecki jest urabianie odbiorcy o prawicowych, konserwatywnych, patriotycznych odruchach, by był możliwie “ostrożny, umiarkowany”, centrowy, “rozsądny” i “europejski”. W kwietniu tego roku, gdy publicyści tacy jak niżej podpisani promowali wśród polskiej publiczności takie postaci jak Éric Zemmour, dziś regularnie zajmujący drugie-trzecie miejsce w sondażach i omawiali jego szykującą się rywalizację z Marine Le Pen, Bielecki jako nadzieję prawicy przedstawiał w tekście dla “Rzeczpospolitej” Édouarda Philippe’a. Philippe to… przez trzy lata premier u Macrona, absolutnie niczym nie różniący się od niego ideowo i politycznie. Oprócz tego, że formalnie Philippe to oryginalnie lewe skrzydło postgaullistowskiej centroprawicy (dziś pod nazwą Republikanie), a Macron prawe skrzydło Partii Socjalistycznej. Z tekstu “Edouard Philippe szykuje się do pokonania Le Pen” mogliśmy dowiedzieć się, że “Na rok przed wyborami ryzyko przejęcia Pałacu Elizejskiego przez liderkę skrajnej prawicy narasta”, “Francuzi zapamiętali go [Philippe’a] ze skromności, która kontrastowała z postawą głowy państwa. Ale także kompetencji i rzeczowości w walce z pandemią, której również brakuje Macronowi”, a sam Philippe to “gaullista”.

Na tej samej zasadzie tacy dziennikarze mają urabiać prawicowych polityków. Hola, hola, proszę za bardzo nie wychylać się poza aktualne normy i towarzystwo. Inaczej zostaniecie nazwani faszystami, rasistami, antysemitami, “skrajną prawicą”, kolaborantami Putina etc. Z tą Le Pen to proszę się nie spotykać, ona jest niedotykalna! A jeśli się spotkacie, to i wy zostaniecie naznaczonymi pariasami! Oczywiście “w opinii niezależnych ekspertów”.

Cel jest jasny. Narody europejskie mają siedzieć cicho. Nie przeszkadzać oligarchii w przerabianiu ich na wykorzenione, zatomizowane jednostki bez tożsamości, stabilnych relacji, niezależności intelektualnej i finansowej. Nie protestować przeciwko otwieraniu Europy na obcych cywilizacyjnie imigrantów. Nie sprzeciwiać się przerabianiu polityki, o której rzekomo decydują obywatele, na teatr lalek, w którym występują “prawicowi” i “lewicowi” niczym istotnym nie różniący się od siebie, kreowani przez media funkcjonariusze. Którzy w praktyce są bezwolnymi administratorami. Podczas gdy prawdziwa władza wędruje krok po kroku w ręce plutokracji, międzynarodowych organizacji i rozmaitych “niezależnych” instytucji. A lud niech ekscytuje się, czytając tekst Bieleckiego, czy Philippe zdradzi Macrona, tak jak Macron zdradził Hollande’a, choć rządy każdego z tych trzech panów oznaczają dla ich kraju dokładnie to samo (na marginesie – nie zdradzi. Philippe już poparł Macrona. Tyle z jego szykowania się na Le Pen). Ot, jeszcze jeden serial z walką o władzę, jeden bohater ginie a drugi tryumfuje. Tylko niestety z bezpośrednim przełożeniem na nasze życie.

W kordonie histerii czy za Europą?

Problem Bieleckiego polega na tym, że przez ostatnie sześć lat rządów politycy PiSu i tak już usłyszeli od establishmentu absolutnie każde wyzwisko i oskarżenie. Skoro o Polexicie słyszymy co dwa tygodnie, to ten jeden raz więcej nie zrobi większej różnicy. Po drugie, Marine Le Pen to nie postać z marginesu. To poważna siła polityczna. Od lat jest szefową opozycji we Francji. W sondażach II tury wyborów prezydenckich, które będą miały miejsce za niecałe pół roku, otrzymuje regularnie ok. 45-47% głosów. Jest praktycznie pewne, że w II turze znajdzie się albo ona, albo Éric Zemmour, jeszcze radykalniejszy wobec islamu i liberałów, których “sojusz dwóch totalitaryzmów” porównuje do paktu Ribbentrop-Mołotow. Wywołuje to histerię establishmentu, przerażonego, że prawie połowa Francuzów jest gotowa oddać władzę “faszystom” i “skrajnej prawicy”. A do kwietnia przy odpowiednio dobrej kampanii z 45-47% może się zrobić 50,1%, chociaż oczywiście Macron jest cały czas faworytem. Wszystko to mimo wielu dekad inżynierii społecznej. Mimo dekad demonizowania przez media, przez francuskich Jędrzejów Bieleckich, każdego, kto choć trochę odróżniał się od głównego nurtu i otwarcie mówił o realnych skutkach muzułmańskiej imigracji czy ograniczania suwerenności francuskiego państwa narodowego.

Marine Le Pen i Éric Zemmour we Francji, podobnie jak Giorgia Meloni i Matteo Salvini we Włoszech, to dziś naturalni partnerzy dla polskich patriotów. Warto budować kontakty z przedstawicielami ugrupowań, które nie godzą się na rozmycie swoich narodów. Niezależnie od osobistych ułomności tych polityków czy różnego rodzaju ideowych kompromisów, na jakie poszli przez lata. To prawdziwy wybór “za Europą”.

Przeczytaj więcej publikacji autora:

Subskrybuj
Powiadom o
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze Najpopularniejsze
Inline Feedbacks
Przeglądaj wszystkie komentarze

POLECAMY