A może Białoruś?

Dodano   0
  LoadingDodaj do ulubionych!

/ fot. pixabay

Każdy kraj, którego rządzący mają jakiekolwiek pojęcie o prowadzaniu polityki zagranicznej — pierwsze co robi, to próbuje zaszeregować swoich sąsiadów, często dzieląc ich na kilka grup. Ja przyjmuję podział: polityczni partnerzy, zagrożenie oraz człony obojętne.

Współczesna Polska próbuje się odnaleźć między zepsutym, ale jednak rozwiniętym Zachodem (oczywiście nowi przybysze ze swoją „cywilizacją” mogą to zmienić szybciej niż nam się wydaje) a Wschodem, który szczególnie dla obecnej władzy jest bardzo problematyczny. Wiemy również, że z oddali czuwa nad nami Wielki Brat z Hollywoodu, a Europą sterują, swoimi finansami, Panowie z narodu wybranego. Oczywiście gdzieś tam jeszcze pojawia się miłe słowo o Chorwacji czy braciach Węgrach – przy założeniu, że nie będą „zdradzać” linii politycznej Prawa i Sprawiedliwości. Jednak głównie skupiamy się na najbliższych nam państwach.

Sporo miejsca w publicystyce poświęcamy Zachodowi, pokazując jego prawdziwe oblicze i stronę, w jaką zmierza. W swoim tekście skupię się zatem na Wschodzie, a szczególnie moją uwagę zwrócę ku Białorusi. Dlaczego?
Wracając do tezy z pierwszego akapitu, podział naszych wschodnich sąsiadów jest kontrowersyjny. Szczególnie w kontekście oceny relacji polsko-ukraińskich, w których poza konfliktem historycznym dochodzi jeszcze obecna migracja zarobkowa Ukraińców do Polski. Oczywiście są środowiska, które twierdzą, że oba problemy są małostkowe czy mniej ważne od dobrych stosunków z Ukrainą, ale opinii na ten temat jest wiele. Podobnie realia wyglądają w przypadku Rosji – pojawia się kontekst przeszłościowy, dołączamy do tego zagrania Putina i rusofobię wielu Polaków. Celowo nie opowiadam się w tym tekście za żadną stroną, mimo wyrobionego zdania na całokształt polityki wschodniej. Próbuję lekko generalizować zdanie Polaków, aby pokazać, że w obecnym czasie może być trudne wyrobienie jednomyślnego stanowiska.

Zupełnie inaczej może wyglądać nasza współpraca z kolejnym wschodnim sąsiadem, czyli Białorusią. Na wstępie możemy odrzucić wszelkie martyrologie i historyczne pretensje. Wiem, że od razu pojawią się głosy przeciwników Łukaszenki, którzy bez żadnych refleksji oceniają tego polityka niezmiennie od wielu lat. Obserwując Białoruś widać, że jej Prezydent zmienia się i na razie wydaje się najlepszym kandydatem na to stanowisko. Niestety polskie podejście nie pozwala na żadne sensowne rozmowy, z których wynikałby konkretne i realne działania.

Polska dyplomacja nie potrafi nadal nauczyć się podstaw – twarde stanowisko wymaga otwartego umysłu, a nie obrażania się, musi skupiać się przede wszystkim na interesach polskiego społeczeństwa i państwa. Konieczne jest uświadomienie sobie, że nie jesteśmy mesjaszem narodów, który będzie narzucał innym suwerenom „demokratyczną arkadię”. Uważam, że w relacjach z Białorusią to właśnie nasze romantyczne myślenie nie pozwala nam podjąć ważnych kroków. Białoruś nie chce wprowadzać u siebie demokracji i jest to całkiem zrozumiałe. Czym innym są podstawowe prawa człowieka, które muszą być przestrzegane w naszej cywilizacji, a czym innym jest narzucanie wschodniemu sąsiadowi zgniłego systemu prosto z Unii Europejskiej.

To właśnie z tym Prezydentem Białorusi i z tym reżimem należy rozmawiać. Twardo stawiać warunki, ale również dostrzegać drugą stronę. Obecnie Polska w zasadzie od 20 lat próbuje raz z Mińskiem walczyć, a raz się dogadać. Oczywiście nic za tym nie idzie.

Jedyną kwestią, która budzi kontrowersje jest sprawa polskiej mniejszości na Białorusi, która bywa traktowana w dwojaki sposób. Mam wrażenie, że adekwatny do polskich kroków wobec Łukaszenki.

Według Witolda Jurasza – byłego dyplomaty:

Związek jest traktowany przez władze w Mińsku z mniej lub bardziej otartą wrogością nie dlatego, iżby reżim Aleksandra Łukaszenki chciał prześladować Polaków, ale z racji swej niezależności. Jego liderzy traktowani są jako potencjalni liderzy opozycji. Wiara w to, iż osoby wielokrotnie przesłuchiwane przez KGB gotowe byłyby nagle stać się częścią reżimu to albo naiwność, albo wręcz dowód szaleństwa. Jeszcze bardziej szokujące jest jednak to, iż w Warszawie uwierzono w to, że reżim Aleksandra Łukaszenki mógłby na serio rozważać uczynienie lidera niezależnej organizacji członkiem parlamentu.

Mowa tutaj o Andżelice Borys.

Publicysta widzi również kompromis, który mógłby rozwiązać kwestię Polaków mieszkających na Białorusi:

Tutaj kompromis musiałby oznaczać uznanie ze strony Mińska, iż działalność kulturalno – oświatowa mniejszości nie jest wymierzona ani w państwo, ani we władze. Z polskiej strony konieczne byłoby zdefiniowanie pojęcia „prześladowania mniejszości” i uznanie, iż nie jest nią sytuacja, w której członkowie mniejszości mają tyle samo praw co obywatele Białorusi, którzy członkami mniejszości nie są. W istocie skądinąd dla przyszłości naszej mniejszości kluczowe znaczenie ma edukacja i kultura, a nie prawa polityczne. […] Zupełnie zasadnicze natomiast znaczenie miałoby całkowite oddzielenie strumieni finansowych kierowanych wobec naszej mniejszości od środków na promocję demokracji. Mniejszość polska nie może być ani upolityczniona, ani kojarzona w opozycją.

Nie sugeruję, że należy nagle skupiać się tylko na Białorusi, ale warto, chociaż rozważyć zmianę podejścia.
Henry Temple powiedział kiedyś słynne słowa (przypisywane potem nieraz błędnie W. Churchillowi):

Wielka Brytania nie ma wiecznych sojuszników, ani wiecznych wrogów; wieczne są tylko interesy Wielkiej Brytanii i obowiązek ich ochrony.

Róbmy to samo dla Polski i Polaków.

Adrianna Gąsiorek

Dodano w Bez kategorii

POLECAMY