Zmiana strukturalna jako element rozwoju gospodarczego

Dodano   0
  LoadingDodaj do ulubionych!

/ fot. pixabay.com

W dyskusjach o gospodarce często rozmawiamy o pewnych jej elementach składowych. Mówimy o wzroście produkcji przemysłowej, problemach górnictwa lub szansach rozwoju motoryzacji. Czy zastanawiamy się jednak jak te poszczególne elementy wpływają na całość gospodarki, a przez to na nasz dobrobyt? Czy jest to kwestia dodania ich do siebie, czy też znacznie więcej?

Myśląc o rozwoju gospodarczym najczęściej skupiamy się na zmianach jednego z najpopularniejszych wskaźników jakim jest PKB, czyli produkt krajowy brutto. Jest to suma dóbr i usług końcowych (nie podlegających dalszemu przetworzeniu) wyprodukowanych na terenie danego kraju w określonym okresie czasu – najczęściej roku. Ekonomiści w zależności od potrzeb skupiają się na różnych jego odmianach, zazwyczaj otrzymujemy informacje dotyczące zmiany wartości realnej PKB co informuje nas o ogólnym wzroście całej gospodarki oczyszczonym z inflacji (wzrostu cen). Czasami aktualne PKB przelicza się na jednego mieszkańca kraju, otrzymując wynik per capita, co służy do porównań poziomu dobrobytu pomiędzy krajami. Istnieje też możliwość uwzględnienia różnic cen krajowych i ilości dóbr, które rzeczywiście można nabyć za daną ilość pieniędzy – wtedy mówimy o PKB w parytecie siły nabywczej (skrót PPP od ang. Purchasing Power Parity).

Na temat niedoskonałości miernika jakim jest PKB napisano już wiele – nie uwzględnia on podziału dochodu, stanu środowiska, długości i jakości życia mieszkańców oraz wielu innych, równie ważnych aspektów życia gospodarczego i społecznego. Niemniej jednak, mimo tych wad PKB pozostaje najpopularniejszym wskaźnikiem ekonomicznym, chociażby z faktu, że większość pozostałych jest z nim mniej lub bardziej związana, np. oczekiwana długość życia rośnie wraz ze wzrostem PKB.

W poniższym artykule chciałbym się jednak skupić na innym obszarze ekonomii, często pomijanym w dyskusjach publicystycznych, ale powiązanym ze wzrostem gospodarczym. Jest nim wewnętrzne ułożenie gospodarki, czyli podział zasobów pracy oraz wytwarzanej wartości pomiędzy różne branże i sektory. Obszarem tym zajmuje się tzw. ekonomia strukturalna. Obserwując gospodarkę przez pryzmat PKB widzimy ją jako monolit, a nie zauważamy jej elementów składowych – przynajmniej aż do czasu, gdy któryś nie zaczyna szwankować. Wewnętrzne ułożenie gospodarki jest jednak ważne, gdyż może wpływać przyspieszająco lub hamująco na wzrost gospodarczy. W pewnym stopniu prezentuje to wykres 1. zawierający historyczne dane odtworzone przez zespół naukowców z Maddison Project i przedstawiający jak zmieniało się polskie PKB w parytecie siły nabywczej w stosunku do najsilniejszej gospodarki świata – USA.

Wykres 1. PKB Polski per capita w PPP jako % wartości dla USA.

 Źródło: obliczenia własne autora na podstawie danych z Maddison Project Database

Jak widać, w całym badanym okresie pomiędzy 1950 a 2010 rokiem, dobrobyt przeciętnego Polaka zaledwie dwukrotnie przekroczył poziom 35% dobrobytu przeciętnego Amerykanina. Ważne jest jednak coś innego. Powolne tempo doganiania do roku 1970 związane było w dużej mierze z promowaniem nieadekwatnej struktury gospodarczej kraju – rozwojem przemysłu ciężkiego w sytuacji, w której kapitał był zasobem relatywnie rzadkim a praca zasobem występującym w obfitości. W początkowym okresie rządów Edwarda Gierka proces ten uległ istotnemu przyspieszeniu w związku z szybką industrializacją finansowaną z zadłużenia zagranicznego. Dało to krótkotrwały impuls do przyspieszonego wzrostu, a w połączeniu z recesją w USA wywołaną tzw. szokiem naftowym pozwoliło w krótkim okresie znacząco dogonić światowego hegemona.

Niestety taka struktura gospodarcza była niemożliwa do utrzymania. Koszty odtwarzania kapitału w nieefektywnej gospodarce były większe niż jej zdolności do wytwarzania nowej wartości. To w połączeniu z nieefektywnym mechanizmem cen w gospodarce centralnie planowanej doprowadziło do zapaści i straty niemal 35 lat rozwoju gospodarczego.

Powrót do gospodarki kapitalistycznej pozwolił uruchomić niespotykany wcześniej w polskiej gospodarce proces konwergencji, czyli doganiania do gospodarek bogatszych. W ciągu 20 lat udało się więcej niż przez pierwsze 25 lat systemu centralnie planowanego jeśli chodzi o wzrost przeciętnego poziomu bogactwa. Okupione było to oczywiście dużymi kosztami społecznymi, które są jednak tematem na osobny artykuł. Warto też zauważyć, że gdyby założyć, iż przeciętny człowiek postrzega dobrobyt w sposób względny, czyli porównując swoją sytuację z sytuacją innych (także innych krajów), to popularne stwierdzenie, że „za Gierka było lepiej” pozostawało w jakimś stopniu prawdziwe aż do końca 2010 roku. Oczywiście przy całym zastrzeżeniu dotyczącym sentymentalnego postrzegania tej epoki ze względu na przeżywaną wtedy młodość.

Proces doganiania związany był z rzeczywistą transformacją gospodarki i odejściem od nieadekwatnej w naszych warunkach produkcji kapitałochłonnej na rzecz produkcji pracochłonnej. Paradoksalnie, mimo że w powszechnej opinii wielu ludzi był to przejaw zapaści polskiej gospodarki, w rzeczywistości ta zmiana pozwoliła na szybki wzrost gospodarczy. Wiąże się to ze zjawiskiem zwanym w ekonomii „ograniczeniem budżetowym”. Pomimo iż wielkie zakłady są często wyrazem dumy danego kraju i pomnikami jego wielkości, to ich utrzymanie wymaga olbrzymich zasobów kapitału. Ten sam kapitał, jeśli jest zasobem relatywnie rzadkim, to podzielony pomiędzy wiele mniejszych podmiotów pozwala łącznie wytworzyć większy produkt, dając pracę znacznej liczbie osób. To właśnie miało miejsce na przełomie wieków.

Pytanie jednak, jak przebiega proces rozwoju gospodarczego i struktury gospodarczej w okresie potransformacyjnym? Czy transformacja gospodarcza ulega zatrzymaniu, czy jest procesem ciągłym? Skąd się bierze nowa wartość w gospodarce?

Najogólniej mówiąc, postęp gospodarczy bierze się ze wzrostu efektywności wykorzystania czynników produkcji. Co właściwie oznacza to dość skomplikowane stwierdzenie? Nie będzie wielkim odkryciem powiedzieć, że aby coś wyprodukować, to należy użyć jakichś zasobów. Z drewna produkujemy meble, z płacht aluminium karoserie samochodów, a z plastiku zabawki. Są to materiały i surowce, które są zużywane w procesie produkcyjnym. Istnieją jednak zasoby, które „wkładamy” do procesu produkcyjnego, ale nie stają się one elementem gotowego produktu. Klasyczna ekonomia wyróżnia trzy takie zasoby, którymi są: kapitał, praca i ziemia. Współcześnie ten trzeci czynnik się pomija, gdyż w produkcji przemysłowej jego znaczenie jest niewielkie. To jak wykorzystamy kapitał, czyli maszyny i budynki używane w produkcji (nie mylić z zasobami finansowymi, one tylko służą do zakupienia kapitału w rozumieniu ekonomicznym) oraz to jak wykorzystamy pracę, czyli wysiłek ludzki włożony w produkcję – decyduje o tym ile wytworzymy.

Uproszczając ten opis możemy mówić o produktywności czynników produkcji. Rozumie się przez to ilość finalnej wartości wytworzonej na jednostkę danego czynnika. Mowa tutaj, np. o wartości samochodów wytworzonych średnio przez jednego robota (produktywność kapitału) lub wartości zbóż, które obrodziły na danym terenie (produktywność ziemi). Najczęściej jednak mówiąc o produktywności mamy na myśli produktywność pracy, czyli to ile wytworzonego produktu (jego wartości) przypada na jednego pracującego. Jest to o tyle istotne, że z pracy tej biorą się zarobki, a co za tym dobrobyt pracujących.

Produktywność tak rozumianą można liczyć różnie. Najprościej robi się to, dzieląc przychód firmy/branży/gospodarki przez liczbę pracujących. Można też ją obliczać przy pomocy wartości dodanej, co jest trochę lepszym sposobem, bo liczymy wtedy realną wartość wytworzoną.

Wartość dodaną rozumiemy jako przyrost wartości danego zasobu, która powstała w wyniku produkcji. Przykładowo przetwarzając kilogram truskawek o wartości 5 zł na 4 słoiki dżemu o wartości 2 zł każdy uzyskaliśmy w uproszczeniu 3 zł wartości dodanej (2 zł x 4 – 5zł = 3 zł). W dalszej części artykułu będę posługiwał się właśnie takim rozumieniem produktywności, gdyż jest ono bardziej precyzyjne od produktywności liczonej przychodem (ta jest bardzo duża na końcowych etapach produkcji, nawet jeśli pracownik niewiele wnosi do danego produktu). Należy tu jeszcze zaznaczyć, że wartość w gospodarce jest określana nie tyle przez obiektywne cechy danego produktu (chociaż nie są one bez znaczenia), ile raczej subiektywnie. Gdybyśmy nasz dżem opakowali w ładniejsze słoiki to mógłby on kosztować 2,50 zł – wtedy wartość dodana byłaby wyższa.

Po co w ogóle zajmować się produktywnością? Generalnie dlatego, że od niej zależy bogactwo danej społeczności. To ile pracownik wytworzy decyduje o tym ile zarobi. To właśnie niska produktywność w Polsce jest główną przyczyną niskich płac. Wpływa na nią wiele czynników, jednym z nich jest oczywiście wysiłek fizyczny i intelektualny jaki wkładają pracownicy w wykonywane zadania – jest to jednak tylko jeden z wielu czynników. Innymi są: metody organizacji i zarządzania w firmie (co z tego, że pracujesz ciężko, jeśli głupio?), wyposażenie pracowników w kapitał (machając łopatą nie wykopiesz tyle co Niemiec koparką), technologia (co z tego, że też masz koparkę jak Francuz ma dwa razy szybszą i bardziej ładowną) itd.

Oczywiście, o takim realnym, odczuwalnym dobrobycie społeczności decyduje jeszcze kilka innych czynników, np. wspomniany już podział wartości między pracowników a właścicieli kapitału (to akurat jest w miarę stabilne w czasie), podział wartości między konsumpcję prywatną a publiczną (podatki i efektywność państwa), czy też po prostu ilość osób pracujących w gospodarce (jeśli na 100 osób pracuje 80 to generalnie wytworzą więcej niż jakby w takich samych warunkach pracowało 50). Uogólniając, produktywność jest pewnym górnym ogranicznikiem bogactwa, gdyż nawet na chłopski rozum biorąc – nie da się rozdzielić więcej niż się wyprodukuje. Jest to kolejny przejaw zjawiska jakim jest ograniczenie budżetowe.

Schodząc jednak z rozważań teoretycznych, a przechodząc do praktyki gospodarczej i pierwotnego tematu jakim była wewnętrzna struktura gospodarki, należy powiedzieć, że zmianę przeciętnej produktywności można podzielić na dwie części: zmianę wewnętrzną, czyli wynikającą po prostu z poprawy funkcjonowania danej branży (np. jeśli w firmach samochodowych zamontowano roboty) oraz ze zmiany strukturalnej (np. jeśli do tej fabryki przeszli ludzie, którzy kiedyś zajmowali się mało wydajną produkcją rolną). Zmiana wewnętrzna i strukturalna mogą działać zarówno dodatnio na produktywności jak i ujemnie.

Wewnętrzna zmiana (efektywnościowa) w dłuższym okresie zazwyczaj jednak działa na plus, bo ogólnie rzecz biorąc dokonuje się stały postęp techniczny, chyba, że z jakiś powodów dana branża doznała szoku zewnętrznego np. w postaci niespodziewanej katastrofy. Zmiana strukturalna jest mniej oczywista. Jeśli pracownicy przechodzą z branż/sektorów mniej produktywnych do bardziej produktywnych (np. z rolnictwa do przemysłu albo z produkcji ubrań do produkcji samochodów) to mamy do czynienia z pozytywną zmianą strukturalną (przeciętna produktywność rośnie), w przeciwnym wypadku z negatywną.

Wykres 2. Dekompozycja wzrostu produktywności dla przemysłu i przetwórstwa przemysłowego w Polsce w latach 2005-2015

Źródło: Obliczenia własne autora na podstawie danych Eurostatu

Na wykresie 2. przedstawiłem dekompozycję (podział) tej zmiany produktywności dla polskiej gospodarki. Nie będę opisywał tutaj szczegółów, jest to kwestia jednego równania, a zainteresowanym polecam artykuły naukowe Daniego Rodrika. Jak widać, w ciągu 10 lat od wejścia do Unii Europejskiej produktywność (liczona w cenach stałych, czyli po oczyszczeniu z inflacji) wzrosła o 28,9%. Jest to dobry wynik. Zmiana strukturalna odpowiadała za około 1/3 tego wyniku, co oznacza, że przy pewnych uproszczonych założeniach można by uznać, że wartość wytwarzana przez jednego pracującego Polaka byłaby istotnie niższa bez przesunięć pracowników między branżami – a co za tym idzie niższe byłyby też przeciętne płace i dobrobyt. Oczywiście w indywidualnych przypadkach stwierdzenie to może być nieprawdziwe. Należy też podkreślić, że przesunięcia między branżami nie odbywają w większości przez rzeczywiste przejścia pracowników, ile przez wchodzenie młodych ludzi na rynek pracy do branż bardziej wydajnych.

Na wynik zmiany strukturalnej wpływ miały przede wszystkim dwa zjawiska: istotne zmniejszenie zatrudnienia w nisko produktywnym rolnictwie i trochę mniejsze zmniejszenie zatrudnienia w przeciętnie produktywnym przemyśle. Wszystko to przy wyraźnym wzroście zatrudnienia w sektorze działalności profesjonalnej, badawczej i administracyjnej (mowa o administracji prywatnej, czyli m.in. księgowość i usługi dla firm), sektorze teleinformatycznym oraz sektorze handlu.

Jeśli chodzi o wzrost wewnętrzny to w zasadzie jeden sektor odegrał tutaj istotną rolę. Był nim przemysł, którzy odpowiada aż za 65% tego wzrostu, mimo iż zatrudnionych jest tam jedynie 23% Polaków. Warto w tym momencie wyjaśnić czym jest przemysł w rozumieniu statystyki publicznej. Najczęściej za przemysł uważa się jedną tylko jego składową, czyli przetwórstwo przemysłowe. Jednak formalnie w jego skład wchodzi także górnictwo, energetyka oraz wytwarzanie i dystrybucja wody oraz pary wodnej. Przyjrzyjmy się zatem co działo się w polskim przemyśle w tym okresie.

Wykres 3. Dekompozycja zmiany produktywności w przemyśle i przetwórstwie przemysłowym w latach 2005-2015 w Polsce

Źródło: Opracowanie własne autora na podstawie danych Eurostatu

Jak widać na wykresie 3. po dokonaniu podobnej dekompozycji produktywności jak wcześniej, tylko dla węższego wycinka gospodarki jakim jest przemysł, wzrosła ona o 29,4%, jednak zmiana strukturalna była negatywna (wynikało to ze spadku zatrudnienia w wysoko wydajnym górnictwie i energetyce). Jednocześnie zmiana wewnętrzna była na tyle duża, że zdecydowanie przeważyła nad negatywną zmianą strukturalną. Wpływ na to miało głównie przetwórstwo przemysłowe i energetyka (produktywność w energetyce wzrosła aż o 75%). Jeśli chodzi o zmianę w samym przetwórstwie przemysłowym będącym sercem przemysłu to widzimy, że tutaj zmiana strukturalna działała na korzyść ogólnej zmiany produktywności. Największy wpływ na to miał wzrost zatrudnienia w wydajnym sektorze gumowym, metalowym i samochodowym, a spadek w mniej wydajnej produkcji napojów, ubrań i pozostałych maszyn.

Co tak właściwie z tego wynika dla naszej gospodarki? Przede wszystkim ogólne stwierdzenie, że transformację gospodarczą w przemyśle mamy już w większości za sobą i nawet wejście do Unii Europejskiej nie wpłynęło na nią w znaczącym stopniu. Jednocześnie cały czas trwa transformacja w gospodarce jako całości. Wynika to w dużej mierze z przerostu zatrudnienia w rolnictwie i ciągle niskiego zatrudnienia w działalności badawczo-rozwojowej i profesjonalnej. Młodzi ludzie są coraz mniej chętni do pozostawania na wsiach, za to rośnie liczba młodych naukowców i pracowników ze specjalistyczną wiedzą biznesową. Oznacza to, że prawdopodobnie wraz z wymianą pokoleniową ogólna transformacja gospodarcza będzie trwała do momentu odpowiedniego nasycenia rynku.

Oczywiście, nie oznacza to, że powinniśmy przestać dbać o wysoko produktywne miejsca pracy w przetwórstwie przemysłowym – niech ludzie przechodzą z prostych przemysłów do bardziej zaawansowanych. Historia gospodarcza pokazuje, że proste rzeczy można kupować z pieniędzy zarobionych na wytwarzaniu rzeczy skomplikowanych. Warto jednak pamiętać, że dalszy postęp gospodarczy zależy w przeważającej mierze od wzrostu wewnątrz branż, czyli postępu technicznego i organizacyjnego polskich przedsiębiorstw. W związku z tym nie mamy już raczej znaczącej rezerwy pozwalającej na „przejście drogi na skróty”. Polska gospodarka musi zacząć opierać swój rozwój na postępie jakościowym w procesach wytwórczych i produkcji dóbr o większej wartości, czyli m.in. dóbr innowacyjnych.

Artur Krawczyk

Dodano w Bez kategorii

POLECAMY