KOMBOSKION Ecce superhomo

Dodano   0
  LoadingDodaj do ulubionych!
Chrześcijaństwo

Jak to napisał jeden z polskich autorów: Jezus Chrystus miał tylko jednego osobistego wroga. Był nim Fryderyk Nietzsche, któremu zresztą pod koniec życia jego własne role Antychrysta i Ukrzyżowanego zaczęły się mieszać.

Nietzsche był bodaj pierwszym, który z furią zaatakował chrześcijaństwo nie za to, że rzekomo zdradziło Chrystusa, ale właśnie dlatego, że za nim podążało. Był pierwszym pogańskim polemistą po upływie, bez mała, półtora tysiąca lat. Nie domagał się, by Kościół opowiedział się „naprawdę” po stronie pokoju, miłosierdzia, przebaczenia i dobroci, ale przeciwnie: utyskiwał na to, że Kościół tymi właśnie drogami szedł, drogami swego założyciela. Logicznie więc Nietzsche musiał stanąć do konfrontacji z Nim samym. Na razie wiemy na pewno, gdybyśmy nawet wyłączyli swą wiarę, że to Nietzsche umarł. Ale nie w tym rzecz.

Niektórym wydaje się, że Nietzsche to materiał na katolickiego krzyżowca, a jego nieszczęściem było jedynie to, że wychował się w protestanckim, mieszczańskim społeczeństwie, gdzie jakoby nie zaznał głębi autentycznego chrześcijaństwa. Mówią tak zazwyczaj ci, którzy nadmiernie fantazjują o płonących stosach, nowych krucjatach i ponownym zapełnieniu lochów Inkwizycji.

Nietzsche jednak krytykuje chrześcijaństwo także za to, co w nim rzeczywiście i niewątpliwie jest. W miejsce pokory i wyrzeczenia obiecuje realizację własnej woli. Nietzsche i Evola nie cierpieli chrześcijańskiej pokory, ponieważ nie potrafili doświadczyć i przeżyć tego, co Gichi Funakoshi podsumował tak: „Trenujcie po to, żebyście byli słabi. W tym tkwi siła”. A przecież Funakoshi nie był nawet chrześcijaninem. Mimo tego pewnego razu oddał ostatnie bułeczki manju rabusiom, którzy zatrzymali go po zmroku na leśnej drodze. Naturalnie, jako doświadczony karateka mógł bez większego problemu unieszkodliwić dwóch kmiotków – ale właśnie dlatego z tego zrezygnował. Jego mistrzowie – Azato i Itosu – pochwalili to podejście, ale zapytali, co w takim razie Funakoshi zaniósł żonie, do której zmierzał. „Modlitwę serca” – odparł tamten. Azato i Itosu cieszyli się jak dzieci.

Chrześcijaństwo nie zabrania dochodzenia swych praw i realizowania słusznych, godziwych ambicji. Tym niemniej pokazuje, że istnieją wcale liczne sytuacje, w których można (albo i należy) wybrać inną drogę. Nie chodzi tu o bierność tchórza ani o fatalizm. Przeciwnie: to właśnie jest decyzja wypływająca z wnętrza, autonomiczna. A jaki ma cel?

Pomyślmy o tych, których zżera walka o ich „słuszne prawa”. Groteskowe historie ludzi toczących wieloletnie spory o miedzę, szkalujących się wzajemnie na kanwie zadawnionych krzywd, wszczynających burdy. Nasz czas jest skończony i nasza energia też. Jeśli trwonimy  te zasoby na dowodzenie swojej nieustępliwości w walce o bożki (materialne lub nie, bo bożkiem stać się może nawet dobre imię czy samodzielność), to nie starczy nam ich, gdy zechcemy wrócić na ścieżkę wyzwolenia i kontemplacji. Zostaniemy wówczas co najwyżej ze skarbami naszej „samorealizacji”. Ale jak pisał Karol de Foucauld, „czymże są największe dobra, jeśli nie odrobiną błota?”. Taoista Funakoshi ujął to podobnie: „Zwycięstwo w zwadzie o nieistotne wartości jest głupie – przysparza bowiem prawdziwego wroga na długie lata”. Pokora, mówiąc paradoksalnie i prowokacyjnie, najbardziej służy właśnie nam, a nie innym. W rzeczywistości wygrywa się tu z samym sobą, a przeciwstawienie się własnym impulsom, ich ujarzmienie – jest najtrudniejsze. Tym bardziej wtedy, gdy przybierają one maski oczywistej słuszności i odebrania tego, co elementarnie należne.

Na całym świecie ludzie dążący do wyzwolenia z okowów grzechu zauważyli, że jednym z etapów tej drogi musi być pewien rodzaj pokory, uniżenia, wycofania się i ugaszenia siły domagającej się spełnienia. Gasi się ją jednak po to, by osiągnąć siłę znacznie większą – taką, która pozwala realizować już nie własną, ułomną i jakże śmieszną wolę stworzonej jednostki, ale wolę Absolutu.

 

 

Dodano w Bez kategorii

POLECAMY