Każdy z nas ma jakieś życiowe cele, marzenia, pragnienia i aspiracje. Część z nich wypowiadamy na głos i podporządkowujemy im swoje życie. Na część z nich liczymy po cichu nie śmiąc ich wypowiadać przy innych ludziach i w końcu o części z nich nie chcemy się przyznać nawet sami przed sobą. Jest jednak jedna przerażająco prosta i niesamowicie bagatelizowana przeszkoda na drodze do każdego z celów. To przeszkoda, która sprawia, że na ulicy mijamy w większości szare twarze, a bezmyślny tłum to największa część naszego społeczeństwa. Tą przeszkodą, która podcina nam skrzydła i zmienia w szarych zjadaczy chleba, jest komfort.
Realnie rzecz biorąc wyróżnić można cztery motywy pracy ludzkiej i zależnie od nich cztery rodzaje ludzi: 1) pracujących dla zadowolenia swych osobistych aspiracji twórczych (sztuka dla sztuki), 2) pracujących na utrzymanie w granicach pewnej stopy życiowej, 3) pracujących dla zysku, 4) pracujących dla idei – pisał Jan Mosdorf w ponadczasowym „Wczoraj i Jutro”. Dziś niemal 74 lata po jego śmierci możemy obserwować niesamowity fenomen ujednolicania społeczeństwa. Nasilają się medialne kłamstwa, znacząco wzrasta ilość tzw. „fake newsów” i ciągle możemy obserwować tematy zastępcze serwowane nam przez polityków. Dodatkowo na naszych oczach odgrywa się teatrzyk, gdzie rozmowy polityków są prowadzone w dwóch słusznych narracjach, które oddziałują na ludzi w myśl zasady „kto nie jest z nami, ten przeciwko nam” i polaryzują nasz Naród w sposób świetnie znany z historii. Zalew informacji fałszywych, zmieszanych z prawdziwymi i zmanipulowanych raz to w sposób charakterystyczny dla lewicowej narracji, raz to w sposób charakterystyczny dla prawicy, sprawiają, że przeciętny człowiek się gubi. Takie zagubienie jest konieczne celem stworzenia warunków dla rozkwitania komfortocentralizmu. Największym obrońcą i głosicielem komfortocentralizmu będzie inteligencja, która nie ma odwagi, by przyjąć coś na wiarę. Ramię w ramię z nimi będą stali ludzie na wysokich stanowiskach urzędniczych i biznesmeni, którzy świetnie radzą sobie z taką rzeczywistością, jaka panuje dookoła. Niestety ich szeregi będzie również zasilała szeroko pojęta klasa średnia, która może pozwolić sobie na życie zbliżone do tego z telewizyjnych melodramatów i komedii familijnych. Jest to grupa ludzi określona numerem 2 w przytoczonym wyżej rozróżnieniu Jana Mosdorfa.
Jeżeli człowiek pracuje na utrzymanie w granicach pewnej stopy życiowej, to oznacza, że panicznie boi się wychodzić poza strefę komfortu. Ma ułożone życie, w ramach którego może sobie stosunkowo beztrosko egzystować i biernie przeżyć swoje życie. My współcześnie przywykliśmy patrzeć na takich ludzi ze zrozumieniem. Pracuje w tym naszym niewdzięcznym kraju na godne życie swojej rodziny i poświęca się dla niej, a w wolnych chwilach wypoczywa z piwkiem w ręku, żoną u boku i telewizorem przed nosem. Taki człowiek bez odchyłów, spokojny, opanowany i szanowany przez sąsiadów, który nigdy w życiu nie podejmował walki na śmierć i życie. Taki człowiek ma gładkie dłonie nienawykłe do pracy, która się odpłaca jedynie talerzem zupy i podziurawionymi spodniami. A wizja tychże dłoni jawi się jako jego największy koszmar. My sami nie bardzo lubimy ciężką pracę i dobrze życzymy zarówno jemu, jak i jego rodzinie, więc kiwamy mu głową na dzień dobry, gdy go mijamy i traktujemy go jako niegroźnego człowieka. Nie jest on bowiem typem wojownika, który stanowiłby dla nas zagrożenie fizyczne. Stanowi jednak ogromne zagrożenie jako personifikacja największej ze wszystkich przyczyn bierności współczesnego społeczeństwa.
Strefa komfortu to inaczej obszar, w którym czujemy się bezpiecznie i pewnie. Nie jest to jednak strefa jednorodna, a złożona z licznych składników, które wyglądają inaczej w różnych kontekstach. W kontekście narodowym strefa komfortu wydaje się być czymś zdecydowanie złym. Nauka, osiągnięcie i każdy cel są realizowane tylko i wyłącznie poprzez opuszczenie strefy komfortu. Nie nauczymy się bowiem jeździć na rowerze bez kilku upadków na początku. Nie nauczymy się strzelać nie znosząc szumu w uszach po huku wystrzału. Nie zdobędziemy siły bez wylania litrów potu na treningach. Takich przykładów można mnożyć w nieskończoność, lecz nie ma takiej potrzeby, gdy zwrócimy uwagę na ich wspólny mianownik. Każda zmiana na lepsze i osiągnięcie zamierzonego celu wiążą się nierozerwalnie z pewnym etapem dyskomfortu. Ten etap dyskomfortu to moment, w którym człowiek staje się lepszą wersją siebie niczym gąsienica przepoczwarzająca się w motyla.
Ludzie, którzy pracują zmotywowani powodem utrzymania dotychczasowej stopy życiowej, są śmiertelnie niebezpieczni dla narodu jako czynnik pośredni. Jeżeli ojciec nie będzie wymagał od dziecka, by to miało dobre oceny, a będzie przyzwalał na wszystko, to prawdopodobnie dziecko wiele nie osiągnie. Owszem dziecko będzie miało całkiem przyjemne dzieciństwo i zapewne będzie je dobrze wspominało, jednak w dorosłym życiu będzie miało zdecydowanie pod górkę. Będzie gąsienicą wśród motyli.
Postawienie swojej strefy komfortu na piedestale i zamienienie ołtarza kościelnego na wygodną kanapę będzie skutkowało oczywistym zatrzymaniem się całej społeczności na etapie gąsienicy. Niestety, ale jeżeli my zatrzymamy się na niskim etapie rozwoju moralnego i duchowego, a co za tym idzie, również ekonomicznego, to nasza przyszłość będzie kreśliła się w czarnych barwach. Potężni sąsiedzi zarówno z zachodniej, jak i wschodniej strony naszych granic sprawiają, że nie możemy pozwolić sobie na chwilę słabości. Dziś naszą największą słabością jest bierność naszego narodu i nasza ogromna, narodowa strefa komfortu.
By zatem wyeliminować naszą największą słabość i z całego narodu uczynić kuźnię elit, musimy zacząć wywierać presję na siebie samych, by nie tkwić w stagnacji. Nie możemy być biernymi obserwatorami rzeczywistości, a ludźmi czynu. Nie możemy być tymi, którzy wakacje spędzają w basenie pięciogwiazdkowego hotelu. Musimy być raczej tymi, którzy z wypchanym po brzegi plecakiem będą w pocie czoła zdobywać kolejne szczyty. Komfort musimy nie tyle stracić z piedestałów, co wtrącić do piekła.
Z badań GUS z drugiej połowy 2015 roku wynika, że aż 92 procent Polaków deklaruje, że są katolikami. Proste obliczenie pozwala oszacować, że w naszym kraju jest około 34,5 miliona katolików, a zatem na Ogólnopolskim Proteście Obrońców Świętej Wiary powinniśmy widzieć przynajmniej porównywalną ilość osób, którą widujemy na Marszach Niepodległości. Gdyby jeden procent polskich katolików stawiłby się na protest, to mielibyśmy pod Teatrem Powszechnym tłum zawierający 345 tysięcy ludzi!
Niestety bierność toczy nasz kraj niczym rak, a jego przyczyny upatruję właśnie w wyniesieniu komfortu na piedestał. Komfortu, który zastąpił rozwój, naukę i myślenie, a nawet wiarę. W końcu każda z tych czynności wymaga narażenia się na dyskomfort, a czasami nawet na cierpienie, a współczesny statystyczny Polak, nie przywykł do robienia czegokolwiek ponad to, co jest wymagane. Dlatego właśnie, kiedy kolejny raz będą pluć na Kościół, kiedy kolejny raz będą obrażać nasz kraj i wyprzedawać naszą ojczystą ziemię, musimy stać w gotowości do najwyższych poświęceń. Dusza bowiem kształtuje się pod wpływem pracy i cierpienia w poświęceniu, a nie pod wpływem opinii, poglądów czy wygłaszanych sądów. To uczynki nasze będą ważone na szali podczas Sądu Ostatecznego i to uczynki nasze zdecydują, czy nasze dzieci będą żyły w lepszym czy gorszym kraju. By jednak w Polsce kolejne pokolenie nie było skazane na niewolniczą pracę za marne pieniądze i znoszenie codziennego opluwania tego, co polskie, my musimy przywrócić trend na wychodzenie poza strefę komfortu. Musimy utworzyć, wypromować i zagnieździć w świadomości całego narodu modę na życie pełne wyrzeczeń i satysfakcji z ciężkiej pracy nad sobą. Musimy skończyć z biernym tkwieniem w egoistycznej wygodzie i pozwolić Narodowi Polskiemu rozwinąć skrzydła.
Edwin Harmata