Russia Today udostępniła nagranie, na którym widzimy zamieszki spowodowane na rocznicy śmierci rapera pochodzącego z Antify. Do protestu lewicy doszło w greckiej stolicy, Atenach. Demonstranci pomaszerowali do siedziby skrajnie prawicowej partii Złoty Świt oraz stoczyli walki z policją.

Lewica zareagowała wzburzona, gdy 4 lata temu został zabity raper Antify Pavlos Fyssas. Według śledztwa zabójstwa dokonała osoba wspierająca neofaszystowską partię Złoty Świt. W związku z tym od 4 lat w rocznicę śmierci rapera jest organizowana manifestacja lewicy, która ma doprowadzić do zdelegalizowania Złotego Świtu. Jednak jak na razie udało im się tylko doprowadzić do ogromnych zamieszek.

Demonstranci pomaszerowali do siedziby faszystów z żądaniami delegalizacji. Pojawiły się tam takie okrzyki, jak “Zniszczyć nazistów” itp. Krótko potem zaczęli się ścierać z policją. Sytuacja zaogniła się, gdy kilku protestujących zaczęło rzucać koktajlami Mołotowa w policję i obiekty naokoło. Spłonęły pobliskie sklepy i samochody. Policja zareagowała gazem łzawiącym.

 

Dodano w Bez kategorii

/ fot. wikimedia.org

Syria: kraj rozdarty krwawą wojną domową, od dziesięcioleci rządzony przez rodzinę Asadów. Należą oni do szyickiej sekty alawitów, której wierzenia pozostają skrywanym przez nich sekretem. 13 listopada 1970 r. Hafiz Al-Asad zdobył samodzielną władzę w kraju w wyniku zamachu stanu.

Oczy całego świata zwrócone są od kilku lat na Bliski Wschód. Arabska Wiosna obaliła skostniałe dyktatury Egiptu, Libii oraz Tunezji, a w wielu krajach doprowadziła do gruntownych przemian politycznych. Podczas gdy w Tunezji i Egipcie sytuacja wydaje się być względnie stabilna, to walki w Syrii przerodziły się w długotrwałą wojnę domową (Międzynarodowy Czerwony Krzyż oficjalnie uznał ten konflikt za wojnę domową w lipcu 2012 roku).

Asadowie dzierżą władzę w Syrii nieprzerwanie od 1970 roku. Najpierw prezydentem był w latach 1971–2000 Hafiz Al-Asad (arab. Ḥāfiẓ Al-Asad), a po nim jego syn Baszszar. Jednak nie sama władza prezydencka spoczywa w rękach rodziny. Hafiz i Baszszar opletli siatką swoich braci i kuzynów także rząd, służby specjalne i wojsko.

Asadowie należą ponadto do ezoterycznej sekty szyickiej alawitów, która na przestrzeni dziejów była zwalczana zarówno przez sunnitów, jak i samych szyitów. Gdzie leżą początki państwa Asadów i jak utrzymali oni władzę? Odpowiedzi na to pytanie należy szukać zarówno w dziejach sekty alawickiej, jak i w historii Syrii w XX wieku.

Alawici
Alawici, zwani inaczej nusajrytami, są ugrupowaniem szyickim charakteryzującym się silnym synkretyzmem religijnym (wpływy chrześcijańskie, zoroastryjskie i rozlicznych grup szyickich). Ich założycielem był Muḥammad Ibn Nuṣayr An-Namīrī (zm. ok. 864), który uznawał się za przedstawiciela jedenastego imama szyickiego Al-‘Askarīego. Ibn Nuṣayr głosił teorię metempsychozy oraz znosił grzeszność wielu zakazanych w islamie czynności (np. homoseksualizmu). Choć ugrupowanie wywodzi się z Iraku, to przeniosło się do Syrii: najpierw do Aleppo, a stamtąd w 1032 roku do Latakii (arab. Al-Lāḏiqīya). Do dziś syryjskie wybrzeże Morza Śródziemnego, w szczególności okolice Ğabal Anṣārīya (znanej jako Ğabal Al-Alawīyin – Góra Alatiwów, pozostaje ich głównym bastionem. Ogółem stanowią 11% ludności Syrii. Poza nią enklawy alawickie można spotkać w Libanie, Turcji i Iraku.

Sami alawici nie łączą powstania swego ruchu z Ibn Nuṣayrem, ale wywodzą je od samego ‘Alego Ibn Abī Ṭāliba (kuzyna i zięcia proroka Mahometa, czwartego kalifa, a dla szyitów także pierwszego imama). Swoją religię określają jako dīn at-tawhīd (religia jednobóstwa), a siebie samych mianem al-muwaḥḥidūn – wyznający jedynobóstwo (tak samo nazywał się ortodoksyjny ruch almohadzki w Północnej Afryce w XII–XIII wieku). Z nazwą alawici (w wersji arabskiej) jest jednak problem natury językowej. Otóż oprócz omawianej w tym artykule sekty, istnieje jeszcze dynastia w Maroku (właściwi Alawici) i tureckie ugrupowanie szyickie alewitów.

Interesujące są wierzenia alawitów, a właściwie to, czego o nich nie wiadomo. Najstarszą księgą zawierającą w sobie doktrynę nusajrycką, jest gnostycka Księga cieni (arab-pers. Kitāb al-haft wa-ăl-aẓilla). Bóg nie ma tutaj jednego imienia, jest raczej znaczeniem (arab. al-ma‘na) i przybywa do ludzi w różnych wcieleniach. Z owymi teofaniami związane są dzieje ludzkości – w każdej z siedmiu er Bóg pojawia się pod postacią osoby, która służy prorokowi (w tej doktrynie zwanemu ism). Wraz z nimi pojawia się zawsze wspomniany wcześniej pośrednik-przedstawiciel (zwany bāb – bramą). Najważniejszą erą jest ostatnia z tych siedmiu, czyli era muzułmańska. Trójcę tworzą w niej ‘Ali (ma‘na), Mahomet (ism) i Salmān Al-Fārisī (bāb). Dla ugrupowań muzułmańskich jest to hierarchia wywrotowa, bowiem ‘Ali stoi wyżej od Mahometa jako emanacja Boga.

Ponadto u alawitów występuje silna hierarchizacja świata, która jest wyraźnym zapożyczeniem z neoplatońskiego emanacjonizmu. Niebiańskim siedmiu hierarchiom emanacji odpowiadają reprezentanci na Ziemi i siedem grup, na które podzieleni są wyznawcy tej sekty. Ezoteryczność ugrupowania sprawia, że związki między poszczególnymi ziemskimi grupami są bliżej nieznane. Wiele alawickich prawd wiary pozostaje sekretem znanym jedynie wysoko wtajemniczonym wyznawcom.

Ezoteryczny charakter tej doktryny i wątpliwości (raczej słuszne) co do jej zgodności z ortodoksyjnym islamem spowodowały, że na przestrzeni wieków alawici byli prześladowani przez sunnitów. Działo się tak szczególnie od XIII wieku, kiedy nastąpił w islamie zwrot ku ortodoksji i wszelkie sekty uznane za heretyckie zaczęły być tępione. Słynny teolog Ibn Taymiya (1263–1328) wzywał wprost do dżihadu przeciwko alawitom. To zaowocowało przyjęciem doktryny taqiya, czyli ukrywania. Wyznawcy różnych odłamów szyizmu, w tym alawici, mogli zgodnie z nią ukryć swoje prawdziwe przekonania i niejako udawać sunnitów.

W XII–XIII wieku prześladowania skłoniły ruchy takie jak alawici do schronienia się na niedostępnych górskich terenach i stworzenia przez wieki hierarchicznej struktury. Alawitą nie można zostać inaczej niż przez narodziny w alawickiej rodzinie. Zwykle młodzi mężczyźni w wieku od 18 do 20 lat przechodzą inicjację, trwającą od siedmiu do dziewięciu miesięcy (kobiety nie są dopuszczane).

Początki rodziny

Zanim ‘Ali Sulayman zaczął się podpisywać nazwiskiem Asad (arab. lew), jego rodzina znana była jako Al-Waḥḥiš (arab. dziki, bestia). Za protoplastę rodu uznawany jest dziadek Hafeza – Sulayman Al-Waḥḥīš. Swoje dumne nazwisko-przydomek „Dziki” uzyskał ze względu na swoją niezwykłą siłę fizyczną. Stało się to, gdy na przełomie XIX i XX wieku pewien wędrowny turecki zapaśnik przybył do małej wioski Qardaha w górach w okolicach Latakii i rzucił wyzwanie miejscowym siłaczom. Sulayman wystąpił na środek i chwyciwszy przybysza w pół, powalił go na ziemię. Oprócz nazwiska zyskał też awans w lokalnej hierarchii, gdzie został dzięki swojemu autorytetowi rozjemcą i mediatorem. On także przewodził miejscowym, gdy turecki gubernator próbował w przeddzień I wojny światowej ściągnąć z wioski należne podatki. By udobruchać miejscowych przywódców, urzędnik zaprosił Sulaymana do Dżisr Asz-Szughur nad Orontesem. Gość mógł wraz z kompanami zrobić na bazarze zapasy na koszt gospodarza, a wieczorem obejrzeć występ tancerek sprowadzonych z Aleppo. W ten sposób obie strony zostały zadowolone – gubernator zapewnił sobie dostęp do wioski, a Sulayman podniósł swoja pozycję. W tym okresie władza osmańska na Bliskim Wschodzie (szczególnie w górskich rejonach) z reguły nie sięgała poza większe miasta.

Drugim z Al-Wahhiszów była postać lepiej znana z kart historii: ‘Ali Sulayman (1875–1963). Odziedziczył on po ojcu siłę oraz celne oko – jeszcze mając 70 lat potrafił trafić papier od papierosa przytwierdzony do drzewa z odległości stu kroków. Przejął po ojcu funkcję arbitra, a wielką sławą okrył się na początku lat dwudziestych XX wieku gdy pomagał licznym uchodźcom z przekazanego Turcji przez Francję Aleppo.

‘Ali Sulayman był dwukrotnie żonaty i doczekał się jedenaściorga dzieci. Z pierwszą żoną, Sa‘dą, pochodzącą z Al-Haffa (wioski leżącej 33 km na południe od Latakii), miał trzech synów i dwie córki. Jednak to jedno z dzieci jego drugiej żony, Na‘isy, miało zostać dyktatorem Syrii. Urodziła ona jedna córkę i pięciu synów, z których trzeci został nazwany Hafiz. Jeszcze przed jego narodzinami ‘Alemu Sulaymanowi udało się dołączyć do ścisłej elity lokalnej społeczności, czego czytelnym znakiem była zmiana nazwiska na Al-Asad w 1927 roku. Był on także jedną z nielicznych piśmiennych osób w okolicy, a także otrzymywał prenumeratę lokalnej gazety.

Urodzony 6 października 1930 roku Hafiz wychowywał się więc w dużej, ale i majętnej rodzinie. Nie można zapominać o regularnych odwiedzinach u licznych kuzynów i wujków rozsianych po okolicznych wioskach. Co ważne dla jego późniejszego stylu rządzenia i prowadzenia rodziny przez Hafiza, był to model tradycyjnie patriarchalny, w którym każdego dnia rano całowało się ojca w rękę, nie wypadało siedzieć w jego obecności i należało mu okazywać bezwzględne posłuszeństwo.

Wraz z mandatem francuskim pojawiło się w Al-Qardaha szkolnictwo i Hafiz Al-Asad został pierwszym członkiem rodziny, który odebrał formalną edukację.

Droga do władzy

Dziewięcioletni Hafiz był pierwszym alawitą uczęszczającym do sunnickiej szkoły w Latakii, gdzie jego współwyznawcy byli obiektem nieustannych szyderstw i stygmatyzacji. Być może własnej to było decydującym czynnikiem, który w 1946 roku popchnął młodego Al-Asada w stronę świeckiej partii Al.-Bas (arab. al-ba‘aṯ – odrodzenie). Ponadto jego dorastanie w latach trzydziestych i czterdziestych XX wieku przypadło na burzliwy okres w dziejach zarówno Syrii, jak i okolic Latakii. Warto wspomnieć o walce z okupującymi kraj Francuzami oraz efemerycznym państewku alawickim w okręgu Latakii (1923–1936).

Arabska Socjalistyczna Partia Al-Bas (lub Partia Socjalistycznego Odrodzenia Arabskiego), formalnie założona w 1947 roku przez Michela ‘Aflaqa, Salaha Ad-Dina Al-Bitara oraz Zakiego Al-Arsuziego (wszyscy trzej byli wykształceni na Sorbonie), była jednym z najważniejszych ugrupowań w świecie arabskim XX wieku. Głosiła idee panarabskie, socjalistyczne i antyimperialistyczne (jej hasłem było „Jedność, wolność, socjalizm”). Pomimo rozłamu na frakcję syryjską i iracką w 1966 roku, Al-Bas rządził w obu tych krajach (w Iraku w roku 1963 oraz w latach 1968–2003, w Syrii od 1966 roku do dziś). Pojawiła się w Syrii w idealnym momencie, bo tuż po uzyskaniu przez ten kraj niepodległości po wycofaniu się wojsk francuskich (17 kwietnia 1946).

Decyzja Al-Asada o aktywnej działalności w Al-Bas (początkowo kolportaż pism, potem udział w manifestacjach) była czymś nowym dla społeczności alawickiej, która dotąd znana była z ostrożności. W końcowych latach szkoły średniej (1949–1951) Hafiz stał się znanym w okolicy młodym politykiem. W 1951 roku został przewodniczącym ogólnokrajowej Unii Syryjskich Studentów.

Zanim Hafiz wspiął się na partyjne szczyty, wstąpił w 1952 roku do Akademii Wojskowej w Hamie, którą w 1955 roku ukończył jako pilot. Kariera wojskowa była wówczas dla chłopaka z prowincji (choćby i z uznanej lokalnie rodziny) jedną z bardziej realnych możliwości na zaistnienie. Był to ważny moment historii syryjskiego społeczeństwa, który kompletnie przegapiły prominentne rody. Wojsko syryjskie (powołane w 1950 roku) stało się kuźnią późniejszych elit kraju, jak również najważniejszą siłą politycznym. W latach 1949–1954 rządy w państwie sprawowała wojskowa dyktatura.

Przełomem w karierze Al-Asada było zabójstwo pułkownika ‘Adnana Al-Malikiego w kwietniu 1955 roku. To ważne w dziejach Syrii wydarzenie doprowadziło do eskalacji walki między ugrupowaniami politycznymi, na czym wielce zyskała partia Al-Bas. Hafiz awansował i w tym samym roku został wysłany na dalsze szkolenie do Egiptu, który pod wodzą Gamala ‘Abd An-Nasera zbliżył się do Syrii. Damaszek znajdował się wówczas w niekorzystnej sytuacji, okrążony przez Turcję i Irak (członków Paktu Bagdadzkiego) oraz wrogi Izrael. Jedynie Egipt i pomoc sowiecka zdawały się dawać szanse na wzmocnienie międzynarodowej pozycji kraju. Wkrótce po kryzysie sueskim, 1 lutego 1958 roku Syria i Egipt zawiązały unię, tworząc Zjednoczoną Republikę Arabską (ZRA).

Porucznik lotnictwa syryjskiego Asad poślubił w 1958 roku Anisę Machluf, co związało go z kręgami elity syryjskiej. Choć ich rodziny nie były bardzo odległe klasowo, to istniała przeszkoda w zawarciu małżeństwa – on był basistą, a rodzina Machluf popierała nacjonalistyczną Syryjską Społeczną Partię Narodową. Asadowie okazali się jednak dobraną parą i Anisa stała się najbardziej zaufanym doradcą męża. Tuż po ślubie Hafiz udał się do Moskwy na półroczny kurs pilotażu MiG-ów 15 i 17.

Gdy powrócił w 1959 roku, był świadkiem tarć wewnątrz ZRA. Wyraźna dominacja Egiptu i traktowanie Syrii niczym kolonii doprowadziły ostatecznie w 1961 roku do rozpadu unii. Wykorzystała to dawna elita miejska Aleppo i Damaszku, która na krótko objęła rządy w kraju. Po zamachu wojskowym z 8 marca 1963 roku władze objęli jednak oficerowie, tworząc Narodową Radę Dowództwa Rewolucyjnego, w której znaczącą rolę odgrywali basiści. Wkrótce potem usunęli oni z Rady zwolenników przywrócenia unii z Egiptem. Lata 1963–1970 można uznać za przejściowe. W tym czasie władzę próbowali zdobyć oficerowie druzyjscy oraz ismailiccy. Powstrzymanie tych spisków sprawiło, że dowództwo armii zostało skutecznie opanowane przez należących do wojskowego skrzydła Al-Bas alawitów już w 1966 roku.

Hafiz był coraz bliżej zdobycia władzy. Już w 1963 roku znalazł się w Radzie jako przedstawiciel jednego z rodów alawickich, a do tego w randze generała przejął dowództwo nad lotnictwem. Od 1966 roku wraz z Salahem Dżadidem stworzyli dwuosobową dyktaturę. Konflikt między dwoma tak ambitnymi jednostkami był nieunikniony. Hafiz Al-Asad stał na czele frakcji pragmatycznej, która rywalizowała z radykałami Dżadida stawiającymi na pomoc radziecką i konfrontację z Izraelem. Sprytnym zagraniem okazało się wynegocjowanie z Chińska Republiką Ludową dostaw broni w maju 1969 roku, co uniezależniło Syrię od ZSRR i pozwoliło na rozmowy o wspólnej polityce obronnej z Irakiem i Jordanią. Na polu krajowym oznaczało to przechylenie szali na stronę Hafiza. W listopadzie 1970 roku Dżadid został aresztowany wraz z jego frakcją „postępowców”. Pretekstem okazała się próba interwencji syryjskiej w walkach jordańsko-palestyńskich, której Al-Asad był przeciwny. Nieudzielenie wsparcia własnej armii przez lotnictwo zakończyło interwencję i pozwoliło Jordanii rozgromić Palestyńczyków, a Hafizowi przejąć władzę.

Cztery lata władzy Asada i Dżadida przygotowały niejako kraj na samodzielną władzę tego pierwszego. W latach 1966–1970 systematyczne usunięto z kierowniczych stanowisk rządowych oraz wojskowych sunnitów i zastąpiono ich członkami mniejszości etniczno-religijnych. To sprawiło, że w listopadzie 1970 roku Al-Asad miał w zasadzie kraj spacyfikowany.

Rządy Hafiza Al-Asada

Hafiz, zwany potocznie przez Syryjczyków „Starym” (choć oczywiście tylko w głębokim zaufaniu), początkowo objął funkcję premiera, a w 1971 roku został wybrany na prezydenta (w głosowaniu miał zdobyć 99,6% głosów). Chcąc się przypodobać sunnitom (którzy stanowili większość w państwie), złożył muzułmańską przysięgę. Taktyka udawania muzułmanina trwała przez cały okres rządów Hafiza. Regularnie pokazywał się w piątki w ważniejszych meczetach, odbył nawet hadż. Próbował udobruchać tradycyjne sunnickie elity, mianując w późniejszym okresie wielu spośród ich przedstawicieli (oczywiście jedynie tych lojalnych sobie) na wysokie stanowiska państwowe. Wielkim sukcesem było oficjalne uznanie go przez muftiego Damaszku za muzułmanina. Władza Hafiza uległa dalszemu wzmocnieniu po uchwaleniu w 1973 roku konstytucji zwiększającej uprawnienia prezydenta. Został on także sekretarzem generalnym Al-Bas, która w szczytowym okresie na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku miała w Syrii milion członków.

Al-Asad otaczał się ludźmi sprawdzonymi. Od 1983 roku należeli do nich przede wszystkim trzej wiceprezydenci. Najważniejszym z nich, odpowiedzialnym za wojsko i sprawy bezpieczeństwa, mianował swojego brata Rifata. Państwo zostało bardzo silnie zmilitaryzowane, czego dowodem był wzrost liczebności wojska z ok. 60 tys. w 1965 roku do pół miliona w połowie lat osiemdziesiątych. Alawici stanowili połowę korpusu oficerskiego, a dwanaście specjalnych jednostek wojskowych obsadzali prawie wyłącznie oni. Służyły one tłumieniu jakichkolwiek przejawów działalności opozycyjnej wobec prezydenta, zdarzali się bowiem tacy, którzy próbowali kwestionować jego władzę.

Początkowo byli to naseryści, potem część aparatu partii Al-Bas, która ciążyła ku Irakowi. Najpoważniejsze zagrożenie dla władzy Al-Asada stworzyli jednak Bracia Muzułmanie. Już w 1976 ogłosili dżihad przeciwko systemowi władzy w Syrii, zaś w 1980 roku proklamowali powstanie Frontu Islamskiego grupującego wszystkie organizacje opozycyjne nawiązujące do islamu. Byli również autorami licznych aktów terroru, z czego najkrwawszy był zamach na szkołę kadetów w Aleppo w 1979 roku, gdzie zginęło 60 osób, samych alawitów.

Punktem kulminacyjnym oporu były lata 1980–1982, gdy w Aleppo, Hamie i Homsie raz po raz dochodziło do aktów przemocy. Gdy w lutym 1982 roku Front Islamski przejął kontrolę nad Hamą, Hafiz Al-Asad zdecydował się odbić miasto siłą. Podczas trwającej kilka tygodni ofensywy zbombardowano stare miasto, a następnie wkroczyły do niego czołgi. Wydarzenia te, znane jako masakra w Hamie, kosztowały życie kilkudziesięciu tysięcy osób (szacunki wahają się między dziesięcioma czterdziestoma tysiącami). Syryjskie więzienia, w tym te najsłynniejsze w Tadmurze (Palmirze) i damasceńskim Mezze, były przez lata świadkami brutalnych tortur. Metodą reedukacji społeczeństwa była także długa służba wojskowa, która wielu doprowadziła do samobójstw.

W dziedzinie stosunków międzynarodowych Al-Asad zdecydował o zbliżeniu do szyickiego Iranu, który poparł w wojnie iracko-irańskiej w 1982 roku. Zbiegło się to w oczywisty sposób z walką z sunnickimi bojownikami w Hamie. Jeśli chodzi o Izrael, to wojnę Jom Kippur w 1973 traktuje się w Syrii jako chwalebny wyczyn i nazywa „wojną odzyskania honoru”. Odbicie Kunejtry w jej trakcie jest przedstawiane w propagandzie Asadów niczym zdobycie Jerozolimy z rąk niewiernych przez Saladyna (który był nota bene wielkim wzorem dla Hafiza). W Damaszku stoi monumentalne mauzoleum wojny tiszrijn (jak nazywa się w Syrii wojnę 1973 roku), w którym można zobaczyć potężną panoramę walk o Kunejtrę. Na historii regionu zaważyła również interwencja syryjska w Libanie, która rozpoczęła się w 1976 roku i nie skończyła się wraz z formalnym zakończeniem wojny 1990 roku. Wycofanie Syryjczyków w 2005 roku było fetowane w Libanie z wielką pompą.

Niezależnie od klęsk w konfrontacjach z Izraelem, rola Syrii jako gracza regionalnego pod rządami Hafiza wzrosła zdecydowanie. Dzięki potężnemu wsparciu z Moskwy oraz dobrej koniunkturze związanej z cenami ropy naftowej Syria Asadów urosła w siłę. W latach dziewięćdziesiątych Hafiz był na dobrej drodze do podpisania pokoju z Izraelem. Stosunki z USA poprawiły się do tego stopnia, że Asad zgodził się na udział Billa Clintona w kolejnej rundzie negocjacji. Sam amerykański prezydent odbył wizytę w Damaszku 27 października 1994 roku. Premier Izraela Icchak Rabin wstępnie zgodził się na oddanie Wzgórz Golan, ale proces pokojowy został zatrzymany po jego zabójstwie 4 listopada 1995 roku i eskalacji konfliktu z Hezbollahem w Libanie (operacja „Grona Gniewu w kwietniu 1996 roku). Pomimo prób reaktywacji procesu pokojowego w ciągu następnych lat, nie zdołano wyjść z impasu.

Od 1996 roku stan zdrowia Hafiza Al-Asada wyraźnie się pogarszał, powstała więc kwestia sukcesji. Następcą miał być najstarszy syn prezydenta, Basil Al-Asad, jednak zginął on w wypadku samochodowym 21 stycznia 1994 roku w wieku niespełna 32 lat. Wielu Syryjczyków do dzisiaj twierdzi, że był to zamach izraelski, a Basil nazywany jest męczennikiem. Wówczas to przebywający w Londynie i kończący specjalizację z okulistyki Baszszar Al-Asad (ur. 11 września 1965 roku) został ściągnięty do kraju. Ojciec miał sześć lat, by przygotować go do objęcia władzy. Co ciekawe, Baszszar nie wykazywał wcześniej zainteresowania polityką, był wycofany i uznawany za spokojnego.

W 1997 roku rozpoczęła się kampania propagandowa przygotowująca objęcie władzy przez Baszszara. Pod pretekstem walki z korupcją prezydent Hafiz usunął ze stanowisk swoich dwóch braci (Dżamila odesłał na placówkę dyplomatyczną, dotychczasowego wiceprezydenta Rifata zdymisjonował). Miało to oczywiście ułatwić sukcesję jego synowi, tak samo jak seria amnestii dla więźniów politycznych połączona z dymisjami potencjalnych wrogów. Przygotowawszy Baszszarowi grunt, Hafiz Al-Asad zmarł 10 czerwca 2000 roku na skutek ataku serca.

Baszszar Al-Asad – zmarnowana szansa

Żeby umożliwić mu objęcie władzy, jeszcze przed pogrzebem jego ojca Zgromadzenie Narodowe wprowadziło poprawkę do konstytucji, obniżającą minimalny wiek prezydenta z 40 do 34 lat, bo tyle miał wówczas Baszszar. 11 czerwca awansowano go do stopnia generała, a 20 czerwca został przewodniczącym partii Al-Bas. Następnie 10 lipca w referendum 97,29% Syryjczyków wybrało go na prezydenta, które to stanowisko objął 17 lipca. Tak więc przed końcem tradycyjnej arabskiej 40-dniowej żałoby wszystko było już gotowe.

Rozpoczął się wówczas najbardziej liberalny okres w dziejach Republiki Syryjskiej, zwany „Damasceńską Wiosną”. Zainicjował ją ruch intelektualny rozpoczęty 21 lipca 2000 roku, gdy prezydent otrzymał list otwarty od 44 opozycjonistów. Wzywali oni Baszszara do liberalizacji politycznej oraz (co ciekawe) kontynuacji polityki zagranicznej ojca. Prezydent zwolnił wielu więźniów politycznych, zapowiedział też złagodzenie części przepisów dotyczących działalności politycznej. Jeszcze we wrześniu reaktywowano Syryjską Społeczną Partię Narodową zdelegalizowaną niemal trzydzieści lat wcześniej. W październiku 99 intelektualistów zaapelowało o zniesienie funkcjonującego od 1963 roku stanu wyjątkowego, a w parlamencie zaczęto nieśmiało wspominać o wszechwładzy służb specjalnych.

Prezydent zdawał się stać w rozkroku między ustępstwami na rzecz liberalizacji życia społecznego i gospodarczego, a działaczami partyjnymi i wojskowymi, którzy chcieli zachowania status quo. Należy zresztą zaznaczyć, że władza celowo ukazywała przedstawiała sytuację tak, że młody i wykształcony prezydent chciałby wprowadzić zmiany, ale musi robić to ostrożnie ze względu na beton partyjny. Jak grzyby po deszczy wyrastały organizacje i stowarzyszenia, na co reżim odpowiedział w 2001 roku nakazem informowania z wyprzedzeniem o ich spotkaniach. Dopuszczono większą liczbę filmów z zagranicy, ale ograniczono dozwolone po śmierci Hafiza podróżowanie za granicę. W świat poszła jednak rozpromieniona mina Baszszara podczas wizyty papieża Jana Pawła II w 2001 roku. To był właściwie ostatni podryg Damasceńskiej Wiosny.

Rozpoczęły się aresztowania działaczy niedawno powstałych organizacji, a także przywódców Braci Muzułmanów. Zezwolono na istnienie prywatnego radia, ale mogło ono nadawać tylko muzykę i reklamy. Rewolucją było wpuszczenie do kraju zagranicznych firm, takich jak Coca-Cola, która pojawiła się w Syrii w 2006 roku. Wciąż nie mając zaufania do generalicji, prezydent zreformował służby specjalne, scalając je w jeden organ pod dowództwem zaufanego człowieka. Zwolniono na emeryturę 800 oficerów, co było formą czystki. Prezydentura Baszszara zdawała się spokojnie biec ku dalszym, choć czynionym krok po kroku reformom. W 2007 roku został wybrany na prezydenta na drugą kadencję z wynikiem 97,6% – był oczywiście jedynym kandydatem. Kampania wyborcza przypominała festyn: wszędzie wisiały transparenty z poparciem dla jedynego słusznego prezydenta, stawiano namioty, w których urzędnicy i wojskowi tańczyli tradycyjną arabską debkę, z głośników zaś dobywał się przebój propagandowy Minhibbak (syr. kochamy cię).

Nie należy jednak lekceważyć poparcia, jakie miał Baszszar Al-Asad w chwili wybuchu Arabskiej Wiosny. Był lubiany ze względu na twardą postawę w rozmowach z Izraelem, jak również za mniej siermiężny wizerunek niż ojciec. Nie bez znaczenia była rola odgrywana przez pierwszą damę Asmę Al-Asad, która starała się zyskiwać poparcie, wyraźnie wzorując się na uwielbianej przez Arabów królowej Ranii z Jordanii.

Wielką klęską prezydenta była Cedrowa Rewolucja w Libanie, która rozpoczęła się po zabójstwie prezydenta Rafiqa Al-Haririego 14 lutego 2005 roku. Głównym oskarżonym o morderstwo zostały syryjskie służby bezpieczeństwa. Raport Międzynarodowej Niezależnej Komisji Śledczej ONZ stwierdził, że do zabójstwa nie mogło dojść bez zaangażowania Syrii. Pod wpływem nacisku międzynarodowego, a przede wszystkim fali protestów w Libanie, armia syryjska wycofała się z tego kraju po niemal trzydziestu latach.

Drugą prestiżowa porażką Al-Asada był izraelska Operacja Orchard z 6 września 2007 roku. Tego dnia izraelskie lotnictwo, po wcześniejszym rekonesansie komandosów, zniszczyło syryjski reaktor jądrowy w regionie Dajr Az-Zur.

Pomimo obiecującego początku rządów szybko okazało się, że rewolucyjnych reform nie będzie. W Syrii nadal regularnie łamano prawa człowieka, o czym informowały Amnesty International i Human Rights Watch, jak również światowe media. Dostęp do internetu od początku był ściśle monitorowany, a kafejki internetowe miały obowiązek rejestrować komentarze użytkowników.

Co dalej?

W takich okolicznościach nastąpił wybuch Arabskiej Wiosny w grudniu 2010 roku. Stan syryjskiej gospodarki był lepszy niż za rządów Hafiza, nieco złagodzono reżim, ale daleko było do normalizacji. Brutalność, z jaką syryjskie służby bezpieczeństwa tłumiły wystąpienia ludności, i wybuch wojny domowej pokazują, jak bardzo napięta była sytuacja w kraju. Ponadto wraz z początkiem walk ujawniły się siły do niedawna spacyfikowane, jak fundamentaliści muzułmańscy. Smutnym signum temporis jest ponowne otwarcie w 2011 roku niesławnego więzienia w Tadmurze, które prezydent zamknął w 2001 roku w czasie Damasceńskiej Wiosny.

Pytanie o dalszy ciąg wydarzeń w Syrii jest również pytaniem o miejsce alawitów w państwie. Czy uda im się utrzymać swoją uprzywilejowaną pozycję? Czy są gotowi poświęcić głowę Baszszara? Są oni świadomi, że po dojściu do władzy fundamentalistów mogą stać się obiektem prześladowań. Wielu analityków obawia się w Syrii powtórzenia scenariusza libańskiego lub irackiego. Ucierpi oczywiście przede wszystkim ludność cywilna. Mówi się już o ponad 70 tysiącach ofiar oraz 1,2 miliona uchodźców (dane ONZ z marca 2013 roku. Syryjskie Lwy – Asadowie – krwawią, a jak wiadomo, zranione zwierzęta walczą jeszcze zacieklej. Nic nie wskazuje na to, by w Syrii w najbliższym czasie zapanował pokój.

Filip A. Jakubowski

Tekst opublikowano pierwotnie 10.06.2013 r.

Bibliografia

Barr James, A Line in the Sand. Britain, France and the Struggle that Shaped the Middle East, Simon & Schuster, London 2011.
Beaumont Peter, Was Israeli raid a dry run for attack on Iran?, „The Observer”, 16 września 2007 [dostęp: 9 maja 2013], <http://www.guardian.co.uk/world/2007/sep/16/iran.israel>.<br< a=””> />Danecki Janusz, Podstawowe wiadomości o islamie, t. 1, Dialog, Warszawa 2002.
Fisk Robert, The Great War for Civilisation, Harper Perennial, London 2006.
Herzog Chaim, Wojna Jom Kippur, przełożył Marek Rudowski, Bellona, Warszawa 2000.
_ World Report 2010_, [2:] Human Rights Watch, [dostęp: 9 maja 2013] <</br<>
http://www.hrw.org/world-report-2010>.<br< a=””>/>Lewis Bernard, From Babel to Dragomans. Interpreting the Middle East, Phoenix, London 2005.
MacFarquhar Neil, Hafez al-Assad, Who Turned Syria Into a Power in the Middle East, Dies at 69, „The New York Times”, 10 czerwca 2000 [dostęp: 9 maja 2013], < </br<>
http://www.library.cornell.edu/colldev/mideast/asadd3.htm>.<br< a=””> />Madeyska Danuta, Liban, Trio, Warszawa 2003.
Seale Patrick, Asad. The Struggle for Middle East, University of California Press, Berkeley u.a. 1990.
The Damascus Spring, [w:] Carnegie Middle East Center, 1 kwietnia 2012 [dostęp: 9 maja 2013], <</br<>
http://carnegie-mec.org/publications/?fa=48516>.<br< a=””> />UN says ‘network’ killed Hariri, [w:] BBC News, 2 marca 2008 [dostęp: 9 maja 2013], <</br<>http://news.bbc.co.uk/2/hi/middle_east/7319173.stm>.<br< a=””> />Zdanowski Jerzy, Historia Bliskiego Wschodu w XX wieku, Ossolineum, Wrocław 2010.</br<>

Redakcja: Roman Sidorski

 

Dodano w Bez kategorii

/ fot. youtube.com/xxxtentacion

W Stanach Zjednoczonych rośnie wrogość między białą, a czarną rasą. Ta druga uważa siebie za ofiarę rasistów i policjantów w związku z czym pozwala sobie na coraz śmielsze ruchy. Kilka dni temu sławny, czarnoskóry raper nagrał teledysk do nowego utworu, w którym… wiesza białe dziecko.

Autorem utworu i teledysku “Look at Me!” jest XXXTentacion. Znany jest z kontrowersji, które go dotyczą. Między innymi ostatnio jego była dziewczyna oskarżyła go o przemoc domową. Mimo to nadal jego utwory są słuchane przez miliony Amerykanów.

W ostatnim swoim dziele “Look at Me!” na teledysku widzimy, jak raper bierze białe dziecko i wiesza go, na oczach jego czarnego rówieśnika i widowni. Akcję tą kończy słowami “sprawiedliwość i równość”, po czym zaczyna wymieniać przypadki nadużyć białych wobec czarnych.

Piosenka zebrała około 10 milionów wyświetleń oraz w większości dobre oceny. Lecz nie powstrzymało to wielu blogerów przed skrytykowaniem rasistowskiego teledysku. Jednym z nich był m.in. sławny prawicowy videobloger Paul Joseph Watson. Media donoszą również, że KKK wysłał groźbę do rapera. On usprawiedliwia się, że jego piosenka niesie wiadomość, że “Każde życie jest ważne”.

Dodano w Bez kategorii

/ fot. wikimedia.org

Prof. Andrzej Chojnowski – kierownik Zakładu Historii XX wieku Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego, członek Rady Naukowej Polskiego Słownika Biograficznego, członek zespołu redakcyjnego miesięcznika „Res Publica Nova”, autor m. in.: „Koncepcje polityki narodowościowej rządów polskich w latach 1921-1939” (1979), „Piłsudczycy u władzy. Dzieje Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem”(1986).

Dlaczego Armia Czerwona zaatakowała Polskę dopiero 17 września?

– Decyzja o tak późnym rozpoczęciu działań wojennych miała uzasadnienie militarne i polityczne. Po pierwsze, nie było pewności, czy marsz Armii Czerwonej nie napotka na swej drodze zbyt dużego oporu. W związku z tym odwlekano moment inwazji, aby mieć czas na lepsze rozeznanie się w sytuacji z jednej strony, a z drugiej na większą koncentrację sił, która stworzyłaby możliwość optymalnego przeprowadzenia planowanej operacji. Druga przyczyna jest funkcją kalkulacji politycznej. W kilka dni po ataku na Polskę Francja i Wielka Brytania wypowiedziały III Rzeszy wojnę. Należało więc zorientować się czy pozostanie to jedynie formalnym aktem, czy też poparte będzie efektywną pomocą wojskową. Z punktu widzenia Moskwy było zbyt wiele niepewnych elementów, by zbyt wcześnie ryzykować marsz na zachód, mimo iż Niemcy nalegały, aby uderzenie nastąpiło jak najszybciej i wspomogło działania Wehrmachtu.

Jak Sowieci uzasadniali swoje działania? Czy w oficjalny sposób motywowali wkroczenie do Polski, czy dopiero później powstała ideologia tłumacząca agresję?

– W momencie wkroczenia Armii Czerwonej do Polski, czyli 17 września o drugiej w nocy, ambasador Rzeczpospolitej w Moskwie, Wacław Grzybowski, został wezwany do komisariatu spraw zagranicznych. Tam odczytano mu notę, która głosiła, że państwo polskie stało się bankrutem, którego rozkład uwidoczniła wojna, Warszawa nie pełni już funkcji stolicy, a rząd przestał istnieć. W związku z powyższym strona sowiecka musi wziąć „pod opiekę” ludność zachodniej Ukrainy i Białorusi. Wysyła więc oddziały wojskowe na tereny nienależące już do Polski, z tego względu, iż państwo to przestało istnieć. Takie było oficjalne uzasadnienie sowieckich działań.

Marszałek Rydz-Śmigły wydał dyrektywę, w której rozkazywał nie podejmować walki z Armią Czerwoną. Co było tego powodem i dlaczego mimo to doszło do walk?

– Dyrektywa ta nie była skonstruowana w sposób kategoryczny. Nakazywała, aby nie walczyć z Sowietami, dopóki nie będzie to konieczne w obronie własnej. Nie wykluczała jednak możliwości oporu. Istotnie zasadą miało być niepodejmowanie walki z agresorami, przez wzgląd na jej bezcelowość, co jednak nie było powiedziane wprost. Stanowisko Naczelnego Wodza spowodowało wiele niejasności dotyczących charakteru wkroczenia Armii Czerwonej. Także rząd polski na emigracji nie stwierdził jednoznacznie, czy jesteśmy w stanie wojny ze wschodnim sąsiadem. Do starć doszło dlatego, że przygraniczne formacje, takie jak Korpus Ochrony Pogranicza, miały naturalny obowiązek podjęcia takiej walki. Czasami była to walka symboliczna, kiedy indziej bardziej efektywna. Armia Czerwona maszerując na zachód napotykała na swojej drodze różne oddziały, które poddać się nie chciały, dążąc do przejścia przez granicę na stronę rumuńską. Zgrupowania te próbowały uniknąć dostania się do niewoli. Walki były więc nieuniknione.

Gdzie doszło do walk polsko-sowieckich?

– Można podzielić je na kilka faz. W pierwszej główną rolę odegrał Korpus Ochrony Pogranicza. Były to walki tuż przy granicy. Potem oddziały KOPu wycofywały się na zachód. Armia Czerwona posuwała się naprzód dość szybko. 20 września była pod Grodnem i Lwowem. Jednostki polskie próbowały wycofywać się w dwóch kierunkach. Te stacjonujące na północnym – wschodzie kierowały się ku granicy litewskiej. Strona sowiecka próbowała przeszkodzić temu marszowi, w związku z czym doszło do walk pod Puszczą Augustowską. Większość polskich żołnierzy i oficerów zdołała się przedrzeć na terytorium Litwy, lecz dowództwo ugrupowania – generał Józef Olszyna-Wilczyński wraz ze sztabem przybocznym – dostało się do niewoli. Kolejnym terenem walk były obszary Polesia i Wołynia, gdzie dochodziło do bardzo dramatycznych starć. Oblicza się, że oddziały KOPu stoczyły tam około 30-40 potyczek – różnej skali, i dwie większe bitwy – pod Szackiem i pod Wytycznem. Oddziały polskie nie odniosły znaczniejszych zwycięstw. Istotny problem interpretacyjny polega na tym, że dotychczas w historiografii polskiej, zarówno tej krajowej jak i emigracyjnej, przeważała opinia, że Sowieci wkroczyli do Polski w chwili kiedy losy wojny polsko-niemieckiej były przesądzone, armia polska została rozbita, a trwające walki tylko odwlekały nieuchronną klęskę. Dziś niektórzy historycy, szczególnie młodego pokolenia, dowodzą, że gdyby nie inwazja Sowietów, opór Polski trwałby dłużej. To z kolei mogłoby przyczynić się do zmiany stanowiska aliantów zachodnich, którzy widząc przeciągające się walki, nie mogliby zupełnie odmówić Polsce pomocy. W tym sensie atak sowiecki był wyraźnie przysłowiowym ciosem w plecy o dwojakim charakterze – zarówno wojskowym jak i politycznym.

Jak ludność polska i nie tylko polska na Kresach przyjmowała Armię Czerwoną?

– To bardzo złożone zagadnienie. Bardzo dobrze widoczne są tu dramatyczne konsekwencje wieloetnicznej struktury Polski. Tereny północno-wschodnie i Małopolska zamieszkiwane były przez ludność różnych narodowości. W niektórych rejonach Polacy stanowili zdecydowaną mniejszość. Wojnę postrzegano różnie, w zależności od przynależności etnicznej. I mimo iż Żydzi, Białorusini i Ukraińcy nie wystąpili w sposób jednoznaczny przeciwko Rzeczpospolitej, to często nie utożsamiali się z polską racją stanu, przez co nie czuli się w obowiązku, by stawiać opór agresji. Część tej ludności, powodowana niechęcią do państwa polskiego, wynikającą z niedobrych doświadczeń okresu międzywojennego, lub też motywowana komunistycznymi sympatiami, przyjęła wkroczenie Sowietów z zadowoleniem, niekiedy nawet euforią. Zdarzało się, że obrzucano sowieckie czołgi kwiatami, budowano bramy powitalne itp., czego świadectwa zachowały się w materiale źródłowym. Trudno określić skalę tego zjawiska i jest to kwestia drugorzędna. Sam fakt występowania prosowieckich zachowań, nawet jeśli były demonstrowane przez mniejszość, rzutował na ogólne wyobrażenie o postawach Białorusinów, Ukraińców i Żydów. Polacy odnosili wrażenie, że nacje te w trudnej dla Polski chwili przeszły na stronę wroga.

Jaka była reakcja Zachodu na agresję sowiecką?

– Klauzula z paktu Ribbentrop-Mołotow, mówiąca o wkroczeniu Sowietów na terytorium Polski w razie wojny, była nieznana opini publicznej w Polsce i w krajach europejskich bardzo długo. Wiedzieli o niej jednak prawie od początku przywódcy Wielkiej Brytanii, Francji i USA. Udawano jednak zaskoczenie, ponieważ Zachód nie chciał nic zrobić poza werbalnym potępieniem sowieckiej agresji. Potępienie nie było szczególnie mocne. Dosyć szybko zaczęto dowodzić, iż nie można w identyczny sposób traktować Niemców i Sowietów, gdyż ci drudzy mieli określone racje, jako że granica polsko-sowiecka nie była w pełni sprawiedliwą. Pozostawiła bowiem po stronie polskiej skupiska ludności białoruskiej i ukraińskiej, które winny być połączone w jednym państwie. Były to opinie nieoficjalne, gdyż Polska początkowo odgrywała wolę ważnego sojusznika Francji i Wielkiej Brytanii. Tego typu interpretacje bardzo szybko nasiliły się z chwilą ataku Hitlera na Związek Sowiecki, kiedy to Rosja stała się dla Zachodu partnerem pierwszoplanowym. Jeśli wojna z III Rzeszą miała być wygrana, musiała włączyć się w nią również Moskwa i Zachód gotów był zapłacić każdą cenę za jej udział w walce przeciwko Niemcom.

Mówi się o napaści Niemiec na Polskę i wkroczeniu do niej Sowietów. Skąd ta różnica?

– W tym zjawisku ma swoje odbicie ideologia. Choć często też używamy niektórych sformułowań w sposób nie w pełni świadomy, żeby nie powiedzieć bezmyślny. Mówienie o „wkroczeniu” to pozostałość starego kanonu wartości, wpajanego Polakom przez komunistów, które znalazło swoje odbicie w sferze językowej.

z prof. Andrzejem Chojnowskim rozmawiał Adam Tycner

Dodano w Bez kategorii
londyn - emigracja z europy wschodniej

/ fot. Aubrey Morandarte via Wikimedia Commons / CC BY-SA 2.0

Brytyjski tygodnik The Economist ogłosił “Początek końca największego okresu migracji w historii Wielkiej Brytanii”. W tekście “Polacy odjeżdżają” opublikował dane, które wskazują, że ilość przyjezdnych z Europy Wschodniej drastycznie spadła.

We wspomnianym tekście tygodnik najpierw przytacza dane z 2004 roku. Przewidywano wówczas, iż po otwarciu rynku pracy dla 8 krajów ze wschodu Europy do Wielkiej Brytanii napływać będzie ok. 5-13 tys. migrantów rocznie. Przewidywania były błędne, gdyż w ciągu dekady na Wyspy dla zarobku przyjechało 1,5 mln osób. “The Economist” podkreśla, iż pod pewnymi względami stanowi to największy napływ ludności w historii. Największy odsetek spośród przyjezdnych stanowili Polacy.

Jednak w ostatnim czasie liczby te zaczęły się zmieniać. W marcu 2017 roku na Wyspy przyjechało 52 tys. mieszkańców z Europy Wschodniej – czyli o 25 proc. mniej niż przed rokiem. W tym samym miesiącu Wielką Brytanię opuściło aż 46 tys. osób – 59 proc. więcej niż rok wcześniej.

Jak wskazuje The Economist na gwałtowny spadek migracji z Polski ma wpływ kilka czynników. Pierwszym jest umocnienie się złotego i wzrost poziomu życia w Polsce. Tygodnik podkreśla, iż w przeciągu ostatniej dekady polskie PKB wzrosło o połowę, tymczasem brytyjskie utrzymuje się na podobnym poziomie. Kolejnym czynnikiem wymienionym w artykule jest wzrost niechęci wobec Polaków na Wyspach, co można było zaobserwować po referendum w sprawie Brexitu.

Dodano w Bez kategorii
góry w Szwajcarii

/ fot. Adrian Michael via Wikimedia Commons / CC

Federalna Komisja ds. walki z Rasizmem (FCR) alarmuje, iż rośnie niechęć wobec muzułmanów i coraz częstsze są przypadki dyskryminowania ich w Szwajcarii.

Szwajcarskie Centrum na rzecz Islamu i Społeczeństwa (SZIG) oraz religioznawcy z uniwersytetów w Lucernie i Fryburgu zorganizowali konferencję na temat islamu. W trakcie spotkania rozmawiano na temat ostatnich badań dotyczących sposobu postrzegania muzułmanów w Szwajcarii.

Jak twierdzą organizatorzy rośnie wrogość wobec muzułmanów mieszkających w Szwajcarii. Powodem ma być obowiązujący dyskurs polityczny i sposób w jaki media informują o islamie.

“Wrogość jest efektem karmienia opinii publicznej faktami, które nie mają nic wspólnego z muzułmanami, ale mają wiele wspólnego z międzynarodowymi wydarzeniami” – przekonuje przewodnicząca FCR, Martine Brunschwig Graf.

Organizatorzy konferencji wspomnieli też o przypadkach wrogości wobec muzułmanów w internecie i w mediach społecznościowych. Jak twierdzą – prowadzi to do wykluczenia społeczności muzułmańskiej.

W 1999 roku między Szwajcarią a Unią Europejską zawarto umowę, na podstawie której obywatele UE mogli podejmować pracę bez specjalnego zezwolenia. Ustalenia nie dotyczyły jednak imigrantów spoza państw europejskich, którzy musieli starać się o odpowiedni wniosek. W 2014 roku podjęto decyzję o większym ograniczeniu pozwoleń na pracę, wydawanych cudzoziemcom z krajów spoza Unii Europejskiej.

 

Dodano w Bez kategorii

Kilka dni temu Xportal, oraz organizacja Falanga ogłosiły powstanie nowego i bardzo nowatorskiego projektu, a mianowicie nacjonalistycznego radia. Jakie treści w nim usłyszymy? Co zmotywowało pomysłodawców do jego utworzenia? Jakie są dalsze plany dla nowo powstałego radia? Na te pytania i nie tylko w wywiadzie dla naszego portalu odpowiedział Patryk Łomień z  “Xradio.pl”. Wywiad przeprowadził członek Młodzieży Wszechpolskiej, oraz redaktor portalu Narodowcy.net – Rafał Buca.

Rafał Buca: Czołem! Tak słowem wstępu, opowiedzcie proszę krótko czym właściwie jest Xradio i skąd pomysł na jego prowadzenie i kto jest jego inicjatorem?

Patryk Łomień: Czołem! Xradio.pl jest nowym projektem pobocznym środowiska odpowiedzialnego do tej pory za Xportal.pl, czyli Organizacji Falanga i przyjaciół, radiem tworzonym przez i dla nacjonalistów i antysystemowców w Polsce. Za pomysł i realizację odpowiedzialny jest kilkuosobowy “zadaniowy kolektyw twórczy”, w którym wyróżniają się zwłaszcza działacze z Krakowa i Bydgoszczy. Sam pomysł narodził się w trakcie długich nocnych rozmów o muzyce i polityce, gdy ktoś rzucił “i to właśnie będzie puszczane w radiu w Wielkiej Polsce”. Postanowiliśmy uprzedzić fakty.

 

R.B: Gdy mówi się o muzyce nacjonalistycznej najczęściej myśli się o RAC. Jednak na antenie Xradia miejsce znajduje o wiele więcej gatunków takich jak chociażby neo-folk i muzyka marszowa. Osobną audycję ma też techno, które nie jest zbyt popularne w środowisku narodowym, a wręcz zostało przez to środowisko odrzucone i uznane jako muzyka internacjonalistyczna i charakteryzująca tzw. “klubowiczów” i ćpunów. Co was skłoniło do stworzenia dla tej muzyki osobnej audycji?

P.Ł: Sądzę, że polska scena RAC w dalszym ciągu stanowi podstawę muzycznego gustu szerokich rzesz młodych Polaków urodzonych na przełomie lat 80-tych i 90-tych, a fakt ten jest czasami zupełnie niepotrzebnie wstydliwie ukrywany. Nadal należy ich słuchać, a niektóre cytaty ze znanych szlagierów trzeba jak najbardziej dosłownie wypisać na transparentach (podkreślam – na transparentach, nie w programach politycznych) współczesnego ruchu nacjonalistycznego, ponieważ niosą ze sobą ogromny ładunek emocjonalny. Trochę w opozycji do “Rock Against Communism/Capitalism” plasuje się natomiast muzyka neofolkowa i industrialna, która bardziej niż do czynu mobilizuje do zadumy i refleksji, świetnie nadaje się jako tło do lektury głębszych tekstów ideowych czy wędrówki przez bieszczadzkie bezdroża. Albo puszczania z czołgów. Wątki polityczne są w niej zarysowane znacznie subtelniej, bliższa jest też tradycyjnemu światopoglądowi. Jak pamiętają weterani walk ulicznych (i napinek internetowych), przed 2011 rokiem Xportal.pl, wtedy pod nazwą “Forum Młodzieży Prawicowej”, utrzymany był w estetyce (i przez wielu uważany za polski fanklub) martial-industrialowego zespołu Von Thronstahl. To nasze ukryte dziedzictwo, od którego oczywiście się nie odcinamy. Natomiast współczesną muzykę elektroniczną, a zwłaszcza jej najbardziej hardkorowe odmiany (techno, gabber, rave) traktujemy jak chaotyczny żywioł, przed którym nie wolno się kryć, tylko któremu należy wyjść naprzeciw i okiełznać, “ujeździć tygrysa”. Oczywiście, to do pewnego stopnia ryzykowne i kontrowersyjne, ale na tym polega tworzenie kontrkultury i duch futuryzmu. Muzyka elektroniczna, ze swoim ładunkiem agresji, wspaniale nadaje się na amunicję w broni wymierzonej we współczesny świat. Nie my pierwsi wpadliśmy na ten pomysł, ale uważamy go za wart rozwinięcia. Co do rzekomego internacjonalizmu techno, za Tomem Metzgerem i Boydem Ricem pragniemy zauważyć, że jest to jeden z niewielu współczesnych gatunków muzycznych tworzonych i słuchanych prawie wyłącznie przez białych, czego dowodem są festiwale w rodzaju dawnego Thunderdome czy współczesnego Masters of Hardcore, będące ewenementem w zachodniej Europie. Jeśli chodzi o ćpunów i dilerów, dla nich zalecanym przez nas rytmem jest 300 strzałów na minutę z karabinka AK. Nieprzypadkowo na plakacie reklamującym naszą audycję “Techno Terror” (codziennie o 22:00) umieściliśmy członka Provisional IRA, organizacji do dziś będącej wzorem tego, jak nacjonaliści powinni walczyć z narkomanią.

R.B: Być może jeszcze zbyt szybko, aby myśleć o takich przedsięwzięciach, ale czy jako radio planujecie obejmować patronatem jakieś festiwale muzyczne, albo poszczególnych wykonawców? Mówiąc wprost wspierać scenę i wpływać na jej wygląd.
P.Ł: Już od jakiegoś czasu chętnie angażujemy się w podobne działania, wystarczy wspomnieć nasze wsparcie przy wydaniu, promocji i dystrybucji ostatniej płyty kultowej kapeli “Sztorm 68” czy zupełnie niedawny wywiad z gwiazdą serbskiej muzyki patriotycznej, Rokim Vuloviciem. Już w dniu premiery Xradia zgłosił się do nas “Dębowy”, jeden ze znanych i lubianych wykonawców polskiej muzyki tożsamościowej, udostępniając nam swoją dyskografię. Zdecydowanie jest to kierunek, w którym będziemy szli, aczkolwiek wtedy i tylko wtedy, kiedy wszystkie odcinki naszego politycznego frontu walki będą odpowiednio obsadzone i zabezpieczone.

R.B: Obecnie w internecie panuje tzw. “doba Youtube” i coraz więcej portali skłania się raczej do przekazywania informacji, oraz rozpowszechniania swojej idei poprzez, krótkie filmiki. Dlaczego zdecydowaliście się na dość archaiczne rozwiązanie jakim jest prowadzenie radia? Czy nie uważacie, że niepopularność tego środka przekazu znacznie zawęży wam pole działania?
P.Ł: Przekazywanie treści merytorycznych za pomocą filmików ma dokładnie te same wady, co przekaz telewizyjny: bazuje na bierności i coraz bardziej ograniczonej umiejętności skupienia się odbiorcy, zamiast logiki wywodu opiera się na aspektach emocjonalnych, wreszcie często pozwala przepchnąć bezczelne manipulacje. Zwłaszcza w ostatnich miesiącach widać wyraźnie, że na wypuszczanych seryjnie “tasiemcach” na YouTube wypływają największe zakały ruchu narodowego, w dodatku zupełnie niepiśmienne. Jesteśmy fanami dobrze zrealizowanych i dynamicznie zmontowanych przekazów propagandowych, ale dla argumentacji politycznej wolimy zachować formę spójnego wywodu w formie pisanej lub retorycznej. Natomiast radio internetowe to raczej coś, czego słucha się “w tle”, na przykład zamiast nietrafionych propozycji z YT przetykanych reklamami lub własnej, zgranej playlisty. Sądzę, że jest to dość spora nisza, a nasze propozycje muzyczne trafią w gusta ludzi myślących podobnie jak my.

R.B: Na antenie waszego radia znajduje ma swój czas, również audycja o nazwie ,,Mowa Nienawiści”. Słuchając jej natykałem się najczęściej na fragmenty przemówień i okrzyki podczas, różnych nacjonalistycznych manifestacji. Planujecie rozszerzyć tę audycję np. o komentarze dotyczące obecnej sytuacji politycznej, lub wywiady na żywo?

P.Ł: Audycja “Mowa Nienawiści” to prztyczek w nos dla wszystkich zawodowych tropicieli faszyzmu i innych potworów z szafy liberała, gdyż wszystkie te przemówienia zostały wygłoszone publicznie na przestrzeni ostatnich lat. Jej obecna forma wynika też z ograniczeń technicznych wybranej przez nas platformy, która chciałaby co pół godziny wepchnąć dwuminutowe reklamy, ale “niestety” nie znalazła i nie znajdzie chętnych do reklamowania się na naszej antenie. Zamiast tego leci więc tytułowy “hate speech”. Oczywiście, śledzimy reakcje i zbieramy opinie, wiele osób sugeruje nam formułę krótkich komentarzy na tematy bieżące z mocnym przymrużeniem oka, więc jest to kierunek w którym na pewno pójdziemy. Co do wywiadów na żywo, naszym marzeniem jest przeprowadzenie wywiadu z posłem Liroyem, oczywiście z telefonami od słuchaczy.

R.B: Ostatnimi czasy poza waszym projektem ruszył również inny nacjonalistyczny projekt, a mianowicie “Media Narodowe”. Czy planujecie jakąś współpracę z wyżej wymienioną redakcją, lub organizacjami ją tworzącymi?

P.Ł: Tak, śledzimy z zainteresowaniem rozwój tego projektu i mamy w nim paru dobrych przyjaciół, których pozwolę sobie teraz serdecznie pozdrowić. Jesteśmy wielkimi zwolennikami przełamywania monopolu informacyjnego zagranicy i demoliberalnych elit, do czego też dołożyliśmy swoją cegiełkę przez ostatnie sześć lat, tworząc własną redakcję a ostatnio także zakładając wydawnictwo. Jeśli tylko formuła pójdzie w kierunku “działania ponad podziałami w ruchu”, na pewno chętnie pomożemy tam, gdzie będziemy potrzebni.
R.B: Dziękuję za wywiad, trzymajcie się i powodzenia!
P.Ł: Z narodowo-rewolucyjnym pozdrowieniem dla wszystkich Czytelników portalu Narodowcy.net, słyszymy się!
Dodano w Bez kategorii

Sytuacja na włoskiej wyspie Lampedusa jest już naprawdę dramatyczna. W wywiadzie z agencją ANSA tamtejszy burmistrz wywodzący się z centrolewicy przyznał, że nie można zapanować nad sytuacją. Jego zdaniem ośrodek dla imigrantów powinien zostać zlikwidowany.

Salvatore Martello jest burmistrzem Lampedusy. To tam przybywają całe tłumy imigrantów z Afryki Północnej, którzy kierują się do Europy. Samorządowiec udzielił dramatycznego wywiadu agencji ANSA. – Bary są pełne Tunezyjczyków, którzy upijają się i molestują kobiety. Dostaję dziesiątki wiadomości od przestraszonych turystów, hotelarzy, sklepikarzy, restauratorów, którzy codziennie zmagają się z problemami i już nie wytrzymują. – skarży się Martello.

Burmistrz zaapelował o natychmiastowe zamknięcie ośrodka dla imigrantów, który znajduje się na Lampedusie. – Choć ośrodek jest pilnowany przez policję, karabinierów i Gwardię Finansową, Tunezyjczycy wchodzą i wychodzą z niego, kiedy chcą. Żyją na ulicach. Proszę o interwencję ministra spraw wewnętrznych – zaapelował.

Martello przyznał wprost, że służby nie są w stanie zapanować nad sytuacją na wyspie. – Turyści są nękani. Nie można zapanować nad tą sytuacją. Sprawcy tych czynów to przestępcy, którzy muszą trafić do więzienia – tłumaczy Martello.

Źródło:dorzeczy.pl
fot. Wikipedia Common/Irish Defence Forces

 

Dodano w Bez kategorii

/ fot. ipn.gov.pl

Głośny film “Niezwyciężeni” przygotowany przez Instytut Pamięci Narodowej zebrał wiele bardzo dobrych recenzji i pochwał od zachwyconych widzów. Jednak jak się okazuje, niezawodni redaktorzy z “Gazety Wyborczej” postanowili skrytykować nawet tak świetne dzieło.

Instytut Pamięci Narodowej, studio kreatywne Fish Ladder i firma Juice przedstawili wczoraj “Niezwyciężonych” – animowany film pokazujący walkę Polaków o wolność, od pierwszego dnia II wojny światowej, aż do upadku komunizmu w Europie w 1989 roku. Narratorem angielskiej wersji filmu jest brytyjski aktor Sean Bean, a polskiej Mirosław Zbrojewicz.

Produkcja wzbudziła zachwyt wśród użytkowników mediów społecznościowych, którzy masowo udostępniali ją kolejnym odbiorcom. Nie brakowało również pochwał ze strony dziennikarzy z bardziej tradycyjnych mediów. Jednak jak się okazuje, nie od wszystkich. “Gazeta Wyborcza” nie słynąca raczej z chwalenia polskiego patriotyzmu i polskości jako takiej, również i tym razem postanowiła poszukać dziury w całym.

Redaktorom z ulicy Czerskiej w Warszawie nie spodobało się, że w produkcji zabrakło… Lecha Wałęsy. Ich zdaniem nie było tam również kobiet. I choć nie zapomniano o takich postaciach jak Karski czy Maczek, to na koniec filmu pozostaje pewien niedosyt. Kogoś jednak zabrakło – i to nie drugoplanowej, tylko samego Lecha Wałęsy – czytamy w “GW”. Smuci też niemal całkowity brak kobiet w filmie. – napisano dalej.

Internauci oczywiście nie zostawili suchej nitki na narzekaniach “GW”.

Źródło: niezalezna.pl
fot. ipn.gov.pl
Dodano w Bez kategorii

Po tym, jak wyszła na jaw sprawa pobicia młodego, 13 letniego Słowaka – Tomasza w szkole podstawowej w Demandicach, wsi położonej w kraju nitrzańskim, w powiecie Levice, w południowo-wschodniej części kraju, narodowcy z Partii Ludowej Nasza Słowacja (L’SNS) zapowiedzieli reakcję.

Kilka tygodni temu w szkole doszło do bójki. Grupka uczniów cygańskich (w tym rejonie w niektórych miejscowościach Cyganie stanowią nawet kilkadziesiąt procent mieszkańców) zaczepiła słowackiego kolegę. Chłopak został przewrócony na ziemię i skopany. Młodociani bandyci skakali nawet po jego głowie. Tomasz przypłacił to ciężkimi obrażeniami głowy i dłuższym pobytem w szpitalu. W rejonie wsi będą pojawiać się teraz nacjonalistyczne patrole – identyczne jak organizowane od miesięcy na słowackich kolejach.

Przewodniczący ugrupowania, Marian Kotleba 11 kwietnia ub.r. zapowiedział rozmieszczenie patroli złożonych z członków partii jako odpowiedź na atak Cyganów na dziewczynę, która miała miejsce w pociągu na trasie do Zwolenia. Od tej pory wiele takich patroli pojawiło się w pojazdach. Reakcja pasażerów była na ogół pozytywna, chwalono patrole i komentowano ich skuteczność w odstraszaniu bandytów. Jednak jesienią Ministerstwo Sprawiedliwości zapowiedziało, że od 1 stycznia 2017 r. patrole takie będą zakazane, a udział w nich podlegać będzie karze. Mimo to, patrole działają nadal. Słowackie koleje przyznają, że nie są w stanie wyegzekwować przepisów wobec charakterystycznie ubranych w zielone, organizacyjne stroje partyjne nacjonalistów.

– Nie dają powodów do interwencji. Po prostu jeżdżą pociągami, jak inni pasażerowie – wyjaśnia rzeczniczka firmy.

Podobnego zdania jest Milan Mazurek, poseł do Rady Narodowej i gość na ostatnim Marszu Niepodległości:

– Mamy prawo do korzystania z pociągów, jak każdy słowacki obywatel – mówi.

https://www.facebook.com/spravy.rtvs/videos/1766989903561824/

Dodano w Bez kategorii