Jakub Zgierski: Dlaczego lewicowo-liberalny salon tak bardzo uwziął się na Centrum Sztuki Współczesnej, gdy w 2019 roku zmieniło się jego kierownictwo?
Krystyna Różańska-Gorgolewska: Jednym słowem dlatego, że naruszyło to ustalony przez lata system zależności, wzajemnych interesów, powiązań w świecie sztuki. Pole sztuki współczesnej to bowiem idealne miejsce dla budowania takich struktur, budowania karier opartych na uznaniu środowiska, prestiżu i wysokiej pozycji. Sfera sztuki potrzebuje instytucji zarówno jako źródła finansowania, jak i kształtowania, utrwalania, namaszczania, kto artystą jest, a kto nim nie jest. Jako sfera z założenia dość elitarna, skierowana do elitarnego odbiorcy i takiego odbiorcę kształtująca, nie podlega pod prawa ekonomii i rynku. W Polsce od lat 90. najznaczniejsze miejsce w historii sztuki, jak i reprezentacji w kolekcjach sztuki współczesnej, przypadło nurtowi sztuki krytycznej. Nurt, który miał w założeniu krytycznie komentować sytuację społeczną, polityczną i ekonomiczną w Polsce, po 1989 roku de facto skupił się na dekonstrukcji naszych tożsamości: narodowej, religijnej, obyczajowej. CSW nie chce wpisywać się w utrwalone przez lata interesy establishmentu oraz realizować jego prestiżowych i finansowych celów. Stawia na sztukę, na tych, którzy przez lata ze względu na to, że nie byli lewicowymi żołnierzami sztuki, zostawali z tego obszaru usuwani lub w nim marginalizowani. CSW obecnie nie wpisuje się w ten układ. Ten układ wręcz rozbija.
Czy możemy wymienić jakieś przykłady dla zobrazowania charakteru wspomnianej sztuki krytycznej?
Główni przedstawiciele polskiej sztuki krytycznej lat 90. to m.in.: Katarzyna Kozyra, Zbigniew Libera, Dorota Nieznalska, Alicja Żebrowska, Artur Żmijewski czy Jacek Markiewicz. Ten ostatni w 1991 roku pokazał własne fotografie z momentu masturbacji, jego Dyplomem była “Adoracja Chrystusa” (1993) – film, na którym nagi artysta pieści leżący na podłodze średniowieczny krucyfiks z Chrystusem, pochodzący z Muzeum Narodowego w Warszawie. Alicja Żebrowska w “Narodziny Barbie” prezentowała różne czynności na częściach intymnych kobiety: pochwie i odbycie; aż po naturalistyczny “poród” laleczki Barbie. W cyklu “załatwianie” z 1995 roku pokazała swoje zdjęcia podczas defekacji na fotografie rodzinne.
Na usta ciśnie się dość oczywiste pytanie: Co na to opinia publiczna?
Społeczeństwo nie zaakceptowało od razu takiego dekonstruktywistycznego oblicza sztuki i odsuwało się od niego. Wtedy grupy krytyków i kuratorów zajęły się tłumaczeniem, czym owa sztuka jest. Na czym polega jej waga, doniosłość i wartość. Pisane „instrukcje obsługi” do dzieł sztuki, często równie enigmatyczne co same dzieła, wbijały jeszcze głębiej odbiorcę w kompleksy i przekonanie, że się nie zna, że w związku z tym nie ma prawa się wypowiadać, a co za tym idzie – kwestionować. Eksperci znają się lepiej. Współczesna polska sztuka zmieniła się w sieć interesów, grupy wzajemnego wsparcia. Niezależnych krytyków eliminowano. Monika Małkowska w 2015 w artykule pisała o „Mafii bardzo kulturalnej”. Ja osobiście nie pisałabym o mafii, bo ugruntowanie się systemu zależności, w tym finansowych, odbywało się w ramach prawa i przez publiczne instytucje. Lepszym słowem zamiast „mafia” jest „klika” – sieć wzajemnych powiązań interesów, wyprowadzone przez prawniczkę, profesor Krystynę Daszkiewicz w książce „Klimaty bezprawia”. Nie byłoby atrakcyjne należenie do owej kliki, gdyby nie profity finansowe. Publiczne instytucje dysponowały sporymi budżetami, decydowały i zajmowały się dystrybucją pieniędzy, zakupami do kolekcji, honorariami. Na przykład ministerialny Program „Narodowe kolekcje sztuki współczesnej” działa od 2011 roku. Przez prawie 10 lat głównymi beneficjentami były tylko cztery instytucje: MOCAK Kraków, Muzeum Współczesne Wrocław, Zachęta w Warszawie i Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Przeznaczono na to około 100 milionów złotych. Do zbiorów trafiły prace głównie lewicowych artystów, przedstawicieli sztuki krytycznej lat 90. Dopiero od dwóch lat CSW bierze udział w tym programie.
Czy zatem świat sztuki jest opanowany przez lewicowe trendy, niejednokrotnie o skrajnym, wywrotowym charakterze?
Zależy, co rozumiemy przez świat sztuki. Jeśli świat sztuki to ludzie, artyści, którzy sztukę tworzą, to nie jest do końca tak źle. To nadal świat ludzi wrażliwych, czujących często głębiej, potem usiłujących wyrazić te przeczucia w swojej twórczości, dzielący się z innymi tą swoją wyjątkową naturą. To świat poszukiwania piękna i prawdy. Jeśli jednak mówimy o świecie sztuki czy może raczej o przemyśle sztuki współczesnej, bo analogicznie do przyjętego już terminu przemysłu Holokaustu można o takim przemyśle mówić, sprawa ma się inaczej. Ten świat sztuki to grupy interesów, system kształcenia zgodny z forowanymi w Unii Europejskiej standardami, ideologiami i modami. Na przełomie lat 60. i 70. niemiecki performer Joseph Beuys głosił, że artystą jest każdy i wszystko jest dziełem sztuki. Beuys uważał, że celem nie jest materialne dzieło sztuki, ale rewolucja przekształcająca społeczeństwo. A artyści winni być “inżynierami dusz”. Sztuka wydaje się więc idealnym narzędziem politycznym, narzędziem wpływania na światopogląd, postawy społeczeństwa. Jeśli główni decydenci w strukturach Unii Europejskiej to pokolenie, które wyrosło na ideałach rewolucji kulturowej roku 68, to te ideologie, te trendy poprzez tych decydentów są także w świecie sztuki preferowane czy też nawet forowane. Sztuka jest dziedziną, która formuje społeczną wyobraźnię, dotyka nieznanego, posługuje się transgresją, prowokuje. Pod pozorem sztuki za pomocą jej narzędzi relatywnie łatwo forować ideologie. Można nawet kreować wizerunek państwa czy prowadzić międzynarodową politykę. Jak wtedy gdy CIA wykorzystała amerykańską sztukę nowoczesną jako broń w zimnej wojnie.
Jeśli odchodzimy od klasycznych wyznaczników sztuki, może być nią wszystko. Artystą natomiast jest każdy, kto się nim poczuje, czyż nie?
Tam gdzie nie ma kryteriów, co sztuką jest, a co nie jest, łatwo o uzurpację i hochsztaplerkę. To też wielki biznes, w którym można relatywnie niewielkim nakładem zarobić bardzo wiele. Piero Manzoni w 1961 roku stworzył dzieło „Merda d’artista”, czyli 90 puszek z własnymi fekaliami. Puszki z 30 gramami ekskrementów wyceniono na 37 dolarów za sztukę, co było zgodne z ówczesną ceną złota. Już w 2007 roku jedną z puszek sprzedano za 630 tysięcy złotych. Obecną wartość można wycenić na ok. 120 000 złotych. “My Bed”, praca Tracey Emin z 1998 roku, czyli prawdziwe łóżko artystki z brudną pościelą i różnego rodzaju śmieciami, w którym przeżywała rozstanie z partnerem, została sprzedana na aukcji w Londynie za 2,2 miliona funtów w 2015. Wystawił ją milioner i kolekcjoner dzieł sztuki Charles Saatchi. W 2000 roku Charles Saatchi kupił “My Bed” za zaledwie 150 tysięcy funtów.
Rozmawiał Jakub Zgierski
Zobacz także: Dlaczego pomnik George’a Floyda jest biały? Internauci mają teorię: “Czy to próba wybielenia jego przeszłości…?”