19 skazanych
Norymberga stała się symbolem rozliczenia ze zbrodniarzami. W rzeczywistości jest to symbol fałszywy. Setki tysięcy innych niemieckich zbrodniarzy wojennych pozostało bezkarnych i zrobiło kariery w powojennych Niemczech (demokratycznych i komunistycznych).
Proces Norymberski trwał od 20 listopada 1945 roku od 1 października 1946 roku. Sędziowie wysłuchali 240 świadków, zapoznali się z ponad 5.000 dokumentów. Kompromitujące prócz skazania nielicznych było również to, że sędziami w Norymberdze byli przedstawiciele sowieckich zbrodniarz (który usiłowali przypisać Niemcom Katyń i wymusili nie poruszanie kwestii paktu Ribbentrop-Mołotow, czyli współodpowiedzialności ZSRR za wybuch wojny), oraz że w Norymberdze nie rozpatrywano zbrodni niemieckich na Polakach (okupacji, przesiedleń, germanizacji).
Zobacz także: Kaliningrad bezprawnie należy do Rosji? Litewski publicysta przypomina pewne fakty
Zbrodnie sędziów niemieckich na Polakach
Przykładem bezkarności niemieckich zbrodniarzy była między innymi bezkarność niemieckich sędziów (w ramach niemieckiej praworządności). Na terenach ziem polskich okupowanych przez Niemców podczas II wojny światowej działały sądy niemieckie, które skazywały Polaków za łamanie przepisów niemieckich władz okupacyjnych. Polacy byli przez te niemieckie sądy skazywani na śmierć między innymi za pomoc Żydom, czy za nie donoszenie Niemcom na Żydów. Kary takie były przez niemieckich sędziów orzekane do ostatnich dni wojny, akta spraw zniszczono. Wyroki śmierci były orzekane masowo.
Niemieccy sędziowie skazujący Polaków pod okupacją, po wojnie nie ponieśli odpowiedzialności karnej i robili kariery w RFN (Niemczech zachodnich). Nie można się więc dziwić, że w powojennych Niemczech sędziowie odpowiedzialni za nazistowskie zbrodnie nie skazywali innych nazistowskich zbrodniarzy.
Podczas gdy w demokratycznej RFN niemieckie sądy nie skazywały nazistowskich zbrodniarzy to nawet w okupowanej przez komunistów Polsce „sądy skazały tysiące […] za pomoc i współdziałanie (nierzadko wymuszone) w zagładzie Żydów”. W Niemczech bezpośredni sprawcy pozostali bezkarni i robili kariery.
Historyk Bogdan Musiał zajmujący się zbrodniami niemieckimi w okupowanej Polsce w czasie „wieloletnich badań archiwalnych” nie znalazł „w niemieckich archiwach ani jednego przypadku, w którym praworządne i demokratyczne sądy w RFN skazałyby niemieckiego urzędnika czy prawnika”. Skazywani mogli być co najwyżej policjanci czy żandarmi. Była to celowa polityka władz niemieckich, która miała na celu umożliwienie dalszych karier w RFN zbrodniarzom nazistowskim.
Powojenne procesy niemieckich zbrodniarzy
Bezpośrednio po II wojnie światowej, gdy Niemcy znajdowały się pod okupacją aliantów (ZSRR, USA, Wielkiej Brytanii i Francji), alianckie sądy skazywały Niemców za popełnienie zbrodni w Niemczech na Niemcach (Niemcy te wyroki uznawali za niesprawiedliwe), za zbrodnie w krajach okupowanych miały sądzić sądy tych krajów — do okupowanej przez komunistów Polski trafiło 1817 niemieckich zbrodniarzy. Społeczeństwo niemieckie protestowało przeciwko wydawaniu niemieckich zbrodniarzy do innych krajów, Niemcy twierdzili, że ich rodacy nie mogą liczyć poza granicami Niemiec na sprawiedliwe procesy. Do 1947 roku wbrew protestom Niemców, alianckie sady Wielkiej Brytanii, Francji i USA wydawały ze swoich stref okupacyjnych niemieckich zbrodniarzy. W 1948 roku przestały, bo zachód chciał stworzyć RFN i potrzebował poparcia Niemców.
W 1949 roku po utworzeniu RFN zaprzestano ekstradycji. W nowej konstytucji zachodnich Niemiec zapisano zakaz ekstradycji niemieckich obywateli, zlikwidowano też karę śmierci. Zachodnioniemieckie sądy nie ścigały zbrodni nazistowskich, którzy popełnili zbrodnie na obywatelach innych państw, bo „większość sędziów i prokuratorów zachodnioniemieckiego wymiaru sprawiedliwości zrobiła kariery w latach 1933-1945 i to oni sami odpowiadali za zbrodnie nazistowskie”.
Bezkarność nazistowskich zbrodniarzy w RFN
W RFN rozliczano tylko zbrodnie Niemców na Niemcach. Sprawy kończyły się umorzeniem lub niskimi wyrokami. W 1958 w Ludwigsburgu powstała Centrala Badania Zbrodni Narodowo Socjalistycznych, które zajmowała się głównie zbrodniami dokonanymi na Żydach. Jej istnienie nie zwiększyło ilości spraw przeciwko zbrodniarzom nazistowskim.
W swoim ustawodawstwie RFN wprowadził przedawnienie nazistowskich mordów po 20 latach (czyli do 1965 roku), po protestach międzynarodowych przedłużono czas przedawnienia do lat 30 (1975 roku). Zachodnioniemiecki Sąd Najwyższy uznał, że zbrodnie można udowodnić, gdy była ona popełniona z nieprzymuszonej woli, a jak ktoś wykonywał rozkazy, dokonywał tylko zabójstwa (ulegającego przedawnieniu w 1960 roku), a nie zbrodni. To właśnie dla tego nazistowscy zbrodniarze mówili, że wykonywali tylko rozkazy. Owocem takiej niemieckiej polityki było to, że na kilkanaście milionów zamordowanych przez Niemców ludzi podczas II wojny światowej zapadło w Niemczech tylko około 600 wyroków, podczas gdy w okupowanej przez komunistów Polsce skazano tysiące Polaków za udział w nazistowskich zbrodniach (często wymuszony przez niemieckiego okupanta).
W Niemczech zapewne nie skazano nikogo za udział w mordowaniu Żydów i Polaków na ziemiach okupowanej przez Niemców Polski. Zachodnioniemieckie sądy za zbrodnie uznawały zabijanie Żydów, ale nie zabijanie Polaków. W NRD rozliczano nazistów, o ile było to w interesie komunistycznego okupanta, gdy naziści podejmowali współpracę z komunistycznym reżimem, pozostawali bezkarni tak jak w RFN. Dodatkowo większość nazistów wolała mieszkać na zachodzie.
Fikcja denazyfikacji w Niemczech jest jednym z tematów poruszonych przez doktora Bogdana Musiła, w wydanej nakładem wydawnictwa Zysk, książce „Kto dopomoże Żydowi” (pracy poświęconej tematyce niemieckich zbrodni na Żydach i Polakach, oraz polskiej pomocy Żydom).
Niemcy nie rozliczyli się z nazizmem
Dziś w Polsce wbrew faktom kolportowany jest mit, że Niemcy rozliczyli się z nazizmem, że miała miejsce denazyfikacja. W rzeczywistości RFN „uczynił wszystko, aby” nazistowskich zbrodniarzy „uchronić przed odpowiedzialnością”. Przykładem tego była polityka Willy Brandta. Do dziś przypomina się jego gest – klękniecie przed pomnikiem Bohaterów Getta w Warszawie, a milczy o tym, że nic nie zrobiłby rozliczyć nazistów, a nawet wspierał zwalnianie ich z więzień. Przykładem takiej kreacji takiej fałszywej rzeczywistości jest centrum imienia tego polityka we Wrocławiu i najbardziej absurdalny pomnik w Warszawie, pomnik ku czci uklęknięcia przez tego polityka przed pomnikiem Bohaterów Getta stojący w stolicy obok muzeum historii Żydów.
Chcesz być na bieżąco? Czytaj codziennie MediaNarodowe.com