Gdy Paweł Kukiz wchodził do krajowej polityki na początku 2015, obiecywał dogłębną zmianę systemu. Na sztandary wziął przede wszystkim walkę z partiami, które przedstawiał jako instytucje ze swojej natury złe i zepsute, prowadzące do korupcji i nadużyć władzy. Jego retoryka była prosta i dość ogólnikowa – czas na zmiany, czas na oddanie władzy w ręce obywateli, nie zawodowych polityków. Sztandarowym postulatem Kukiza stały się jednomandatowe okręgi wyborcze. W wyborach prezydenckich osiągnął on sensacyjnie wysoki wynik 20,8% głosów i zajął trzecie miejsce za Andrzejem Dudą i Bronisławem Komorowskim. W czerwcu i lipcu 2015 ruch Kukiza uzyskiwał w sondażach po 20-29% poparcia, w niektórych zajmując nawet 1. lub 2. miejsce. Tym samym był równoprawnym konkurentem PiSu i PO. Mogło się wydawać, że oto w polskiej polityce może nastąpić rewolucja.
Czytaj także: Biskupi wreszcie mają dość. Biden bez Komunii Świętej?
Brutalna rzeczywistość
W ciągu 5 miesięcy, które minęły między wyborami prezydenckimi a parlamentarnymi, poparcie dla Kukiza spadło jednak ponad dwukrotnie. Na listę muzyka oddano ostatecznie 8,8% głosów. W wyborach prezydenckich wiele osób o najróżniejszych poglądach od prawa do lewa mogło oddać “głos protestu” na popularnego muzyka, by wyrazić w ten sposób niechęć wobec klasy politycznej. Później Kukiz musiał jednak obsadzić konkretnymi nazwiskami listy kandydatów w 41 okręgach, a tym samym poważniej określić się ideowo. Zdecydował się postawić na kilka różnorodnych środowisk “prawicy niepisowskiej”. Od Kukiza startowali więc przedstawiciele Ruchu Narodowego, ale też Stowarzyszenia KoLiber. Do tego dorzucił podobnego sobie muzyka przedzierzgniętego w aktywistę Piotra Liroya-Marca, sędziwego antykomunistycznego opozycjonistę Kornela Morawieckiego oraz wiele postaci kompletnie anonimowych, na które wyborcy Kukiza głosowali “na ślepo”, bo były jedynkami na liście.
Kukiz od początku nie chciał jednak zorganizować prawicowego amalgamatu w spójną struktury w postaci partii politycznej. Zawierał wielu zadeklarowanych liberałów gospodarczych, ale też zadeklarowanych solidarystów takich jak Kornel Morawiecki i związana z nim Małgorzata Zwiercan. Posłowie z zasady nie musieli głosować spójnie w żadnych sprawach. Idealizm muzyka szybko zderzył się z brutalną rzeczywistością. Jego klub parlamentarny zaczynał licząc 42 członków, z których jednak do końca kadencji przetrwało jedynie 16. Pozostali po drodze rozpierzchnęli się po pozostałych klubach parlamentarnych lub próbowali tworzyć kolejne efemeryczne, kanapowe inicjatywy. “Antypartyjniaccy” Kukizowcy dołączali więc do starych, “systemowych” partii. Podczas trwania kadencji 2015-19 posłowie wybrani z list Kukiza stanowili ogromny rezerwuar głosów dla PiSu, dzięki któremu partia rządząca nie musiała obawiać się o większość w Sejmie. Obyty w parlamentarnych grach Jarosław Kaczyński skutecznie wykorzystywał niedoświadczonych posłów chcących radykalnie zmieniać polską politykę.
Koniec samodzielności
Spośród inicjatyw tworzonych przez posłów Kukiza próby czasu nie przetrwała dokładnie żadna. Wszyscy, którzy pozostali w polityce, osiągnęli to dzięki związaniu się z którąś z partii istniejących przed powołaniem ruchu piosenkarza. Również Konfederacja, do której dołączyło kilku posłów Kukiza, powstała w końcu na bazie dwóch partii niewielkich, ale istniejących przed 2015. Ostatecznie z Konfederacji również odpadli zresztą grający na siebie lub tworzenie kolejnych kanap posłowie-kukizowcy tacy jak Marek Jakubiak, a przetrwali w niej politycy KORWiNa i RN.
Pod koniec ubiegłej kadencji Kukiz widział już, że nie ma szans na wejście do Sejmu wystawiając samodzielne listy. Mógłby mieć zresztą nawet problem z zebraniem pod nimi podpisów. W 2015 robili to dla niego głównie działacze środowiska narodowego i samego RN – a więc, o zgrozo, partii, posiadającej, o zgrozo, struktury.
Kukiz pod koniec poprzedniej kadencji miał więc 3 drogi – PiS, PSL, Konfederacja. Wybór Kaczyńskiego oznaczał totalną wasalizację, której chciał jeszcze uniknąć. Kukiz poróżnił się ze środowiskami tworzącymi Konfederację i wybrał PSL, partię powszechnie utożsamianą z układami. Ten sojusz też przetrwał jednak ledwie kilkanaście miesięcy. Dziś PiS pozostał dla Kukiza jedyną opcją, ale jest oczywiste, że Kaczyński traktuje go instrumentalnie. Tym bardziej, że muzyk ma do zaoferowania już ledwie czterech posłów, w tym siebie. Kończąca się powoli przygoda Pawła Kukiza z polityką pokazuje brutalną prawdę o współczesnej polityce – żeby trwale utrzymać się w niej na powierzchni, trzeba założyć partię i choć trochę zakorzenić ją w konkretnej tożsamości ideowej.
Włoski brat
Warto zauważyć, że klapą zakończył się też proces radykalnego odpartyjnienia polityki włoskiej, przeprowadzany przez pokrewny Kukizowy Ruch Pięciu Gwiazdek. M5S też unikało jednoznacznej tożsamości ideowej, skupiając się na płytkich hasłach w rodzaju “oczyścić politykę z korupcji i złodziejstwa”. Początkowo jego lider, komik Beppe Grillo, deklarował nawet, że nie wejdzie w koalicję z żadną partię, czekając, aż uzyska samodzielną większość. W praktyce, gdy M5S urosło – znacznie bardziej niż Kukiz, uzyskując w 2018 aż 33% głosów w wyborach do parlamentu – “nigdy, z nikim” szybko przerodziło się w “zawsze, z każdym”. We Włoszech mamy w tej kadencji już trzeci rząd, a jedynym ugrupowaniem, które było obecne w każdej koalicji, jest właśnie M5S, które rządziło najpierw z prawicą, potem z socjaldemokracją, a obecnie z każdym od radykalnej lewicy po Salviniego. W tym z systemowymi partiami którym przewodzą personifikujący establishment politycy tacy jak Silvio Berlusconi czy Matteo Renzi, a którym uroczyście “wyp…” kazał Grillo, gdy zakładał swój ruch. Obecnie wobec dramatycznie spadającego poparcia próbuje ratować się, upodabniając się do zwykłych partii i czyniąc swoim liderem byłego premiera Giuseppe Contego.