Polskie zielone ludziki na Litwie – konieczne czy możliwe?

Dodano   0
  LoadingDodaj do ulubionych!

Teza o konieczności likwidacji państwowości litewskiej może, a nawet powinna wydawać się kontrowersyjna. Do tej pory opinia publiczna, nawet jej nacjonalistyczna część, nie była z nią oswojona, nie może więc dziwić, że tego typu postulat szokuje. Błędem jest jednak nie poddawanie go pod dyskusję i skreślanie a priori.

Z rozczarowaniem można odnotować tę zamkniętą na dyskusję postawę u Jakuba Siemiątkowskiego, który nazywa tego typu pomysły „idiotycznymi”. Nie podejmuje on żadnej zeń polemiki, nie zarysowując zarazem żadnego programu alternatywnego.

„Ani to możliwe, ani mądre” – twierdzi Siemiątkowski o likwidacji Republiki Litewskiej. O tym, że nie jest to aktualnie możliwe, była zresztą mowa. Likwidacja Republiki Litewskiej jest oczywiście wykonalna w warunkach laboratoryjnych, tj. przy wyizolowaniu jedynie Polski i jej północno-wschodniego sąsiada z otoczenia międzynarodowego. Jak pisał prof. Piotr Łossowski, niekwestionowany autorytet w dziedzinie stosunków polsko-litewskich, w okresie międzywojennym III Rzesza Niemiecka była gotowa zająć Żmudź w razie polskiego marszu na Kowno. Ponadto, suwerenność Litwy była przedmiotem szczególnej – bo wymierzonej w Polskę – „troski” Związku Radzieckiego, co zresztą dowodzi słuszności akcji Żeligowskiego i odcięcia Litwy od wspólnej granicy z ZSRR.

Zapewne więc i tym razem – szczególnie w warunkach uwikłania w system atlantycki – likwidacja przez Polskę państwowości litewskiej spotkałaby się z bardzo surową reakcją. Polska mogłaby sobie na to pozwolić jedynie w sytuacji oficjalnie istniejącej wrogości z Litwą, a ta jest wykluczona w momencie, gdy oba państwa są pionkami w tym samym kolorze na europejskiej szachownicy. Oczywistym jest, że pionkami tymi kieruje ręka zza Oceanu, która Polskę i Litwę traktuje jako „wschodnią flankę”, gdzie ma panować spokój. Dlatego właśnie Polacy na Litwie padają ofiarą zależności Rzeczypospolitej od amerykańskiego hegemona. Ponadto, w okresie międzywojennym to sama Litwa stwierdzała stan konfliktu z Polską, wysuwając roszczenia terytorialne wobec Wilna. W 1938 roku po zamordowaniu przez Litwinów żołnierza Korpusu Obrony Pogranicza kpt. Władysława Serafina opinia publiczna była mobilizowana właśnie pod hasłami marszu na Kowno, a więc – likwidacji Litwy jako osobnej jednostki politycznej.  

Co więcej, w roku 1919 Polska podjęła próbę propolskiego zamachu stanu w Kownie przy użyciu struktur Polskiej Organizacji Wojskowej. Gdyby przedsięwzięcie to się powiodło, to państwo litewskie w praktyce byłoby czymś w rodzaju polskiego protektoratu. Natomiast w toku wojny polsko-bolszewickiej nasz bohater narodowy, gen. Tadeusz Rozwadowski, proponował wprost zalanie terenów Litwy polskim wojskiem i stworzenie faktów dokonanych. Z kolei w okresie międzywojennym Józef Piłsudski wprost zagroził w 1926 roku wojną Valdemarasowi.

Dość dodać, że w tymże okresie międzywojennym fiasko polskich planów co do Litwy skutkowało tym, że była ona naprzemiennie protektoratem Niemiec bądź ZSRR wykorzystywanym przeciwko Polsce. Okres współczesny to z kolei pełne podporządkowanie się Litwy planom amerykańskich atlantystów, zrzeszonych głównie w stronnictwie neo-konserwatywnym. W praktyce oznacza to, że niepodległość Republiki Litewskiej była, jest i zawsze będzie iluzoryczna – inny może być tylko protektor. Skoro państwo to ma istnieć, to doprowadźmy chociaż do tego, by było ono protektoratem Polski i nikogo więcej.  

Państwo litewskie ze względu na swoje rozmiary i nikły potencjał nie jest nawet w stanie się samodzielnie przed nikim obronić, jego egzystencja jest wynikiem układów międzynarodowych i obecnego status quo między mocarstwami. Nawet przynależność Litwy do NATO ma jedynie charakter manifestacji politycznej, nikt bowiem nie będzie się w obronę Litwy angażował. Inną sprawą jest, że Federacja Rosyjska nie dąży do wchłonięcia jej terytorium, więc wszelkie „szpice” czy „wschodnie flanki” NATO organizowane na Litwie są wyłącznie szczuciem wilczura ratlerkiem, przy czym wilczur – a raczej niedźwiedź – ma wystarczająco krótką smycz.  

Zresztą, wchłonięcie Litwy przez Polskę wbrew pozorom nie oznacza automatycznie polityki antylitewskiej. Jak przyznał dr Česlovas Laurinavičius z Litewskiego Instytutu Historii w wywiadzie udzielonym Eglė Samoškaitė:

„Roman Dmowski, reprezentant Polski, nie tylko utrzymywał, że Polska musi mieć zagwarantowany szeroki dostęp do morza na Pomorzu,, ale również wyrażał nadzieję, że możliwe będzie danie Litwie Okręgu Kłajpedy lub dolnego biegu Niemna, a wówczas inkorporacji Litwy do Polski” – opisywał litewski badacz działania Romana Dmowskiego na konferencji wersalskiej, które miały na celu odłączenie okręgu Kłajpedy od Niemiec na rzecz Litwy.  

„Podczas gdy państwa zachodnie miały wątpliwości w sprawie włączenia Litwy do Polski, propozycje odłączenia ujścia Niemna od Niemiec nie podlegały większym dyskusjom” — dodaje w tym samym wywiadzie litewski historyk.

Refleksja dotycząca likwidacji państwa litewskiego w jego ówczesnej antypolskiej postaci pojawia się też u Stanisława Cata-Mackiewicza. Postulował on konieczność stworzenia Litwy na nowo – ale innej Litwy, propolskiej i faktycznie mającej korzenie w Wielkim Księstwie Litewskim, które było w znacznej mierze polskim fenomenem kulturowym i historycznym (Wilno jako jeden z ośrodków polskiego ruchu niepodległościowego w XIX wieku i inne przykłady). Zaznaczmy – nie chodzi tutaj o to, by Wilno nie było litewskie, lecz o to, by będąc litewskim, nie kolidowało to z polskością. Jak wiemy, XIX-wieczny litewski ruch narodowy skonfrontował polskość z litewskością, co odbiło się fatalnie na losie Polaków na Laudzie, Ziemi Kowieńskiej. Ich tragiczne dzieje pod rządami międzywojennej Republiki Litewskiej zostały opisane na blogu Polaków z Wilna „U siebie w Wilnie” w tekście pt. „Nie nasze państwo – nie nasze święto”. Cały proces fundowania tożsamości (nowo)litewskiej w opozycji do polskości został opisany na tym samym blogu w artykule „Mity litewskiego nacjonalizmu”, zaś przez niżej podpisanego na łamach redagowanej obecnie przez Siemiątkowskiego „Polityki Narodowej” w artykule pt. „Stosunki polsko-litewskie. Dość milczenia”. Z kolei będący niekwestionowanym w środowisku narodowym znawcą tematyki polsko-litewskiej Karol Kaźmierczak stwierdza, iż Litwini w XIX wieku „wymyślili się na nowo”.

W efekcie polskość i litewskość na terenach obecnej Litwy są ze sobą nie do pogodzenia, są jak ogień i woda, mamy więc do rozpatrzenia trzy warianty:

Pierwszy to asymilacja żywiołu polskiego do litewskości – co nastąpiło w dwudziestoleciu międzywojennym pod rządami Litwy Kowieńskiej.

Drugi to nieuleganie przez Polaków procesowi asymilacji do kultury i języka narodu tytularnego (czyli litewskiego) przy jednoczesnej biernej postawie państwa polskiego i akcesu polskiej mniejszości do rosyjskiej przestrzeni kulturowej, informacyjnej czy językowej – co ma miejsce obecnie. Wedle Litewskiego Centrum Badań Socjalnych 28% Polaków na Litwie uznało Rosję za kraj nieprzyjazny, a 42% z nich ufa rosyjskim mediom. Wśród litewskich Rosjan opinię o Federacji Rosyjskiej jako kraju nieprzyjaznym Litwie podziela jedynie 8% z nich, ale już mediom rosyjskim ufa wśród tej mniejszości podobny odsetek, co u mniejszości polskiej – 48%.

Wreszcie – trzeci wariant to likwidacja problemu mniejszości polskiej na Litwie poprzez likwidację samej Litwy jako państwa. Jak już wykazano wcześniej, w polskiej myśli politycznej nie jest to pomysł nowy. Jeśli Jakub Siemiątkowski widzi jakąś inną możliwość, to niech ją skonkretyzuje. Będzie to na pewno cenny głos w dyskusji.

Celem polskiej polityki nie jest bowiem samo w sobie istnienie Polaków na Wileńszczyźnie jako mniejszości narodowej w państwie trzecim. Celem polskiej polityki ma być utrzymanie ich przy polskości, a instrumentarium w tym zakresie dysponuje niepodległe państwo polskie. Fakt, że Polacy na Wileńszczyźnie są obywatelami obcego państwa, jest jedynie okolicznością utrudniającą osiąganie tego celu. Stanem idealnym byłoby, gdyby na Wileńszczyźnie miejscowy Polak mieszkał po prostu w państwie polskim.

Nie zgadzam się również fundamentalnie z Jakubem Siemiątkowskim w diagnozie tego, co szkodzi Polakom na Litwie. Ponad wszelką wątpliwość najbardziej szkodzą im procesy lituanizacji i rusyfikacji, a nie artykuły podnoszące konieczność likwidacji państwa litewskiego. Gdyby bowiem nie było państwa litewskiego, to nie byłoby zarazem problemu dyskryminacji przez to właśnie państwo tamtejszych Polaków. Nie ma Litwy – nie ma dyskryminacji.

Warto w ogóle zastanowić się, jakie korzyści odnosi naród polski z istnienia Republiki Litewskiej. Widocznym tego skutkiem jest bowiem pozostawanie Wilna i Kowna poza granicami Polski – co konkretnie dobrego przynosi to Polsce? Pytanie to adresuję do Jakuba Siemiątkowskiego i do każdego, kto z góry odrzuca realizację tego scenariusza w bardziej sprzyjających warunkach.  

W wywiadzie z nawróconym na chrześcijaństwo byłym Żydem, dziennikarzem, pisarzem i działaczem antysyjonistycznym – Izraelem Szamirem (ochrzczonym jako Adam), który ukazał się na portalu 3droga.pl, możemy przeczytać:

„Wzywam współmieszkanców mego kraju do wyrzeczenia się „żydowskości” i do stania się przybranymi dziećmi Palestyny, braćmi i siostrami ludności rodzimej” – mówi Szamir.

Dokładnie tę samą metodę możemy zastosować do Litwinów. Muszą oni się wyrzec „litewskości” rozumianej w obecnie obowiązującej postaci i stać się prawdziwymi braćmi i siostrami Polaków na Wileńszczyźnie, a nie kolonizatorami (określenie zastosowane przez prof. Zbigniewa Kurcza, badacza mniejszości polskiej na Litwie). Wniosek płynie z tego taki, że nadanie Polakom na Litwie perspektywy przetrwania na przyszłość wiedzie po trupie obecnej nowo-litewskiej tożsamości narodowej. Nie chodzi o zniszczenie kultury czy języka litewskiego ani tym bardziej o wymazanie samej nazwy Litwy z mapy Europy. Chodzi jedynie o to, by „Litwą” nie był szowinistyczny twór państwowy, którego widocznym skutkiem istnienia jest brak Polaków na Ziemi Kowieńskiej i obecna ich dyskryminacja na Wileńszczyźnie.

Jakub Siemiątkowski wyrzuca, że postulat likwidacji Republiki Litewskiej jest nierealny. To prawda – ale nie jest nierealny z uwagi na to, że Polska rzekomo nie ma nad tym państwem przewagi militarnej, gospodarczej, demograficznej i wszelkiej innej. Samodzielność Litwy jest i tak iluzoryczna, nie posiada ona nawet własnej suwerennej polityki zagranicznej – z wyjątkiem czerpania od Polski wszystkiego przy braku oferowania czegokolwiek w zamian. Włączenie Litwy w skład Polski jest nierealne, bo mamy skrępowane ruchy na arenie międzynarodowej, w szerszym kontekście. Gdyby mierzyć jedynie potencjały, to państwo litewskie nie miałoby żadnych argumentów w konfrontacji z Polską.

Warto zaznaczyć, że polskie wojska i tak stacjonują na Litwie, a nasze lotnictwo broni tamtejszego nieba. Republika Litewska nie jest w stanie sama zapewnić sobie bezpieczeństwa – musi robić to Polska. Dlaczego więc Litwa miałaby nie konsultować z Warszawą kluczowych decyzji w swojej polityce zagranicznej, dlaczego nie miałaby mieć ograniczonej suwerenności przez ostateczne zdanie Polski w kluczowych dla niej sprawach? Miałoby to miejsce tak czy inaczej, gdyby Litwie stawiać warunki za obronę jej terytorium. Zresztą, ultymatywnej polityki Polski wobec Litwy domaga się chociażby polityk Akcji Wyborczej Polaków na Litwie, radna Wilna Renata Cytacka, była wiceminister energetyki. Nie musimy bowiem bezpośrednio włączać Litwy do Polski, bezpośrednia inkorporacja może nam tylko zaszkodzić. Możemy jednak doprowadzić do scedowania części suwerenności litewskiej na Polskę przy formalnym zachowaniu „niepodległej” Litwy. Na to jak najbardziej możemy sobie pozwolić i tego wręcz oczekują od nas wileńscy Polacy.

Przykład Palestyny i okupującego ją syjonistycznego Izraela jest zresztą pouczający. Jakub Siemiątkowski sam propagował – i słusznie – konieczność likwidacji państwowości syjonistycznej, a jest to dużo bardziej nierealne niż wymazanie z mapy Europy Republiki Litewskiej. Ze względu na bezpośrednie sąsiedztwo i istnienie polskiej mniejszości narodowej likwidacja Litwy powinna nas zatem interesować bardziej niż zepchnięcie Izraela do morza. Antysyjonizm bowiem – osiągalny czy nie – jest światłem na końcu ciemnego tunelu i trudno się go wyrzekać z tego tylko powodu, że nie ma aktualnie sprzyjających okoliczności do wcielenia jego założeń w życie.

Jeśli już jesteśmy przy tym, co realne, a co nie, to zatrzymajmy się chwilę przy poniższym tekście:

„Terytoria, które z rak niemieckich będą musiały wrócić do Polski dadzą się podzielić na dwie grupy: ziemie, które my, za naszego jeszcze życia zdobędziemy jeszcze dla Rzeczypospolitej, oraz obszary, o które powiększą nasze granice pokolenia przez nas wychowane. Zadania pierwszej grupy są wyraźnie określone. Odbierzemy Niemcom w kolejności: pozostałe obecnie przy Niemcach części Śląska Górnego, skrawki Śląska Dolnego, Gdańsk, Prusy Wschodnie, Bytów i Lębork oraz Marchię Graniczną […] Trudność zaś realizacji powyższego programu dowodzi jednego: wielkości naszych zadań. Z tego zaś możemy być dumni” – czytamy w Deklaracji Ideowej Obozu Wielkiej Polski z roku 1932 w „Wytycznych w sprawach: żydowskiej, mniejszości słowiańskich, niemieckiej zasad polityki gospodarczej”.

Przedwojenni narodowcy wprawdzie nie zdołali zakładanych celów zrealizować, trudno też mówić, że objęcie Ziem Zachodnich zwierzchnością polską dokonało się „za ich życia” z uwagi na eksterminację przedstawicieli obozu narodowego w okresie II wojny świtowej i powojennym. Tym trudniej mówić też o zwierzchnictwie wyłącznie polskim, skoro nad nim było jeszcze zwierzchnictwo sowieckie.

Mimo wszystko powyższy przykład pokazuje, że warto wyznaczać sobie dalekosiężne cele w myśl trafnej skądinąd zasady: romantyzm celów – pozytywizm środków. Skoro przedwojenni narodowcy mieli intelektualną odwagę, by zmierzyć się z wyzwaniem niemieckim, to w imię czego nazywamy ideę likwidacji państwowości litewskiej „idiotyczną”?

Moje podejrzenia kierują się w stronę innego państwa, którego część terytorium stanowią ziemie polskie i sojusz z którym stanowi polityczne credo Jakuba Siemiątkowskiego. Przypuszczam jedynie, ale jest wielce prawdopodobne, iż Jakub Siemiątkowski obawia się, iż część argumentów wymierzonych w Republikę Litewską znajdzie zastosowanie wobec Ukrainy.

Patrząc na tę sprawę od innej strony – to, co świadczy na korzyść Ukrainy i sprawia, że jej istnienie w takiej czy innej formie jest dla Polski korzystne, nie odnosi się zupełnie do Litwy. Wprawdzie jestem zwolennikiem porozumienia polsko-rosyjskiego na trupie państwa ukraińskiego – bo akurat pod tym względem stosunki z Rosją nie muszą być obciążone tradycyjnymi trudnościami – to nie jestem zarazem tym, który nawoływałby do odzyskiwania czegokolwiek na Kresach południowo-wschodnich. Między tym, co realne, a tym, co pożądane, jest niestety różnica – bardzo duża w przypadku Lwowa, ale nie aż tak wielka w przypadku Wilna czy też Kowna.

Jakub Siemiątkowski nie musiał przyznawać, że jako autor idei likwidacji państwowości litewskiej jestem „merytorycznie przygotowany”. Przeciwnie – powinien wykazać, że merytorycznie nie mam racji, gdy wyznaczam za cel polskiej polityki likwidację państwowości litewskiej. Tymczasem, stwierdzeniem tym zwolnił się od obowiązku uzasadniania, że jest to jakoby „idiotyczne”.

Nie bronię nikomu mieć w tej kwestii zdania odmiennego. Jednak nie tak prowadzi się merytoryczną debatę i to w tak ważnej sprawie, jak likwidacja Republiki Litewskiej.  

Dodano w Bez kategorii

POLECAMY