Dołączając do rewizjonistów, Benzion Netanjahu odrzucał główny nurt syjonizmu, a pośrednio buntował się także przeciwko ojcu, przestając być ortodoksyjnym religijnie Żydem a stając wierzącym, ale świeckim nacjonalistą. Benzion całe życie chciał być ideologiem ruchu, propagandzistą, nie żołnierzem. Publikował w gazetach, przestrzegając przed łączeniem syjonizmu i socjalizmu, równocześnie starając się rozwinąć karierę akademicką jako historyk. Udało mu się poprzez znajomych zwrócić na siebie uwagę Żabotyńskiego, który wysłał go w 1940 do USA jako jednego z przedstawicieli rewizjonistów. Sam przywódca ruchu nieoczekiwanie zmarł kilka miesięcy później w wieku ledwie 59 lat. Rodzina Netanjahu od tego czasu po dziś dzień stara się możliwie zaakcentować i wyolbrzymić krótką relację Benziona z legendarnym Ze’ewem, mówiąc np. o ojcu obecnego premiera jako „osobistym sekretarzu Żabotyńskiego”. Niewątpliwie pomaga to w przedstawianiu Benjamina Netanjahu jako następcy i kontynuatora dzieła przywódcy rewizjonistycznego syjonizmu.
Benzionowi nie udało się nigdy zrobić kariery politycznej ani publicystycznej, a w niepodległym Izraelu również akademickiej. Po 1948 lewica rządziła Izraelem przez pierwsze 29 lat istnienia państwa, a Ben Gurion i Weizmann zostali odpowiednio jego pierwszymi premierem i prezydentem. Ojciec przyszłego premiera był bardzo krytyczny nie tylko wobec dominującej politycznie lewicy, ale również Menachema Begina, który został następcą Żabotyńskiego w ruchu i przywódcą opozycyjnej partii. Jego synowie, przede wszystkim urodzeni w 1946 Jonatan (Joni) i w 1949 Benjamin (Bibi), dorastali w atmosferze przekonania o tymczasowości nowego państwa i nieudolności jego elit. W dodatku Benzion uważał, że łatwiej będzie mu karierę akademicką zrobić w USA, więc rodzina kilkukrotnie przenosiła się między krajami, by w końcu osiąść na stałe w Ameryce, gdzie rzeczywiście ojcu Benjamina udało się zostać profesorem na dobrej uczelni. Dzięki matce przyszły premier od urodzenia miał podwójne obywatelstwo – amerykańskiego zrzekł się dopiero gdy został izraelskim dyplomatą (wymagało tego prawo).
Tematem, któremu Benzion Netanjahu podporządkował karierę historyka, byli Żydzi w Hiszpanii i Portugalii na przełomie średniowiecza i nowożytności (XIV-XVI wiek). Ogromną część życia rok w rok jeździł do archiwów na Półwysep Iberyjski. W końcu wypracował swoje opus magnum, liczące 1400 stron dzieło Geneza inkwizycji w XV-wiecznej Hiszpanii. Podstawową kwestią był oczywiście edykt z Alhambry – wydalenie praktykujących Żydów w 1492 przez Izabelę Kastylijską i Ferdynanda Aragońskiego. Profesor Netanjahu poświęcił życie promowaniu tezy, odrzucanej przez większość głównego nurtu historyków, że prześladowanie odmawiających nawrócenia na chrześcijaństwo Żydów przez hiszpańską inkwizycję było motywowane rasowo, nie religijnie. Z niechęcią pisał o tych, którzy przyjęli Chrystusa, a więc z jego punktu widzenia nie byli gotowi cierpieć i w ostateczności oddać życia za prawdziwą wiarę. Wszystkie prześladowania Żydów były częścią jednej całości, a działania inkwizycji prowadzą jasno do pogromów i Holocaustu, który był owocem setek lat historii Europy. Z drugiej strony, profesorowi Netanjahu imponowała sama Rekonkwista i odbicie Półwyspu Iberyjskiego z rąk muzułmanów. Uważał to za kluczowe wydarzenie w dziejach Zachodu i w pewnym stopniu identyfikował się nawet z tym Zachodem. Może to brzmieć jak paradoks – przypisywał prześladującym (jego zdaniem Żydów, nie żydów) chrześcijanom bardziej niecne motywy, niż przyjęto to czynić. Wydaje się jednak, że tu znów odgrywał rolę ten „pesymizm antropologiczny”, który odnajdziemy u jego syna i u Ze’ewa Żabotyńskiego. Wszyscy oni są skłonni widzieć historię jako bezwzględne starcie narodów i cywilizacji walczących o przetrwanie. Sukces imponuje, nawet gdy został odniesiony nad naszym własnym narodem. Benjamin Netanjahu dopowiedział później właściwie wprost to, co było niedopowiedziane u jego ojca – Żydzi powinni dziś brać przykład z owych bezwzględnych hiszpańskich chrześcijan. Benzion zaś jeszcze jako dziarski 99-latek przekonywał do porzucenia wszelkich złudzeń, mówiąc gazecie Maariv „Skłonność do konfliktu jest istotą Araba. Jest wrogiem przez swoją istotę. Jego osobowość nie pozwoli mu na kompromis. Nie ma znaczenia z jakim oporem się spotka i jaką cenę zapłaci. Jego istnienie jest ciągłą wojną”. Jak pisał Żabotyński w 1923 – „Uważamy, że syjonizm jest moralny i sprawiedliwy. Ponieważ jest moralny i sprawiedliwy, należy czynić sprawiedliwość, czy to się podoba Josephowi, Simonowi, Iwanowi lub Ahmedowi, czy im się to nie podoba. Nie ma innej moralności”.
Benjamin generalnie przejął i rozwinął dwa zasadnicze poglądy ojca. Po pierwsze – Żydzi zawsze byli prześladowani i nienawidzeni, zawsze będą żyli w stanie egzystencjalnego zagrożenia, zawsze będą musieli walczyć o przetrwanie. Nie można się łudzić, że z wrogami – dziś przede wszystkim muzułmanami i Arabami – możliwe jest trwałe porozumienie. Wróg rozumie tylko siłę, a ze słabości korzysta. Na to przekonanie nakładała się izolacja samego Benziona, który nie chciał żyć w rządzonym przez pogardzaną lewicę Ben Guriona i jego następców Izraelu, ale z lekceważeniem patrzył też na następcę Żabotyńskiego, przewodzącego przez 40 lat ruchowi rewizjonistycznemu Menachema Begina. Z pozycji intelektualisty uważał go za prostaka, niedorastającego do intelektualnego formatu Żabotyńskiego, ale także polityka zbyt słabego i kompromisowego. Benzion uważał za błąd Begina oddanie Egiptowi zdobytego podczas wojny sześciodniowej Półwyspu Synaj w zamian za uznanie przez Kair Izraela i nawiązanie stosunków dyplomatycznych. Nie można nie zauważyć, że na tak ostro krytyczne poglądy miały na pewno wpływ niepowodzenie we własnej karierze w ruchu syjonistycznym i Izraelu.
Po drugie, syjonistyczną walkę o powrót Żydów do ziemi przodków należy rozpatrywać w kontekście wielowiekowych zmagań historycznych. Benjamin we własnej, napisanej dla zachodniego odbiorcy w latach 90. książce programowej zestawia założenie Izraela po 1200 latach od zdobycia Jerozolimy przez muzułmanów z odbiciem Granady przez chrześcijan po ośmiu wiekach od muzułmańskiego podboju. Ziemia Izraela jest żydowska, a rzekomy naród palestyński to sztuczny wytwór. Przed powrotem Żydów terytorium to było „ziemią bez narodu”, a sami Żydzi „narodem bez ziemi”. Współczesny konflikt izraelsko-arabski jest zaś tylko częścią walki islamu o podporządkowanie sobie świata, która trwa od prawie 1500 lat. Nie chodzi o Palestyńczyków, uchodźców, granice – to wszystko problemy zastępcze, pozorne. Arabowie i muzułmanie po prostu nienawidzą Zachodu i chcą go podbić, a Izrael jest im podwójnie wrogi, jako państwo Żydów i reprezentujące w regionie „zachodnie wartości”. Patrzy więc na potomków owych bezlitosnych hiszpańskich inkwizytorów jak na potencjalnych sojuszników, a jego celem jest wykorzystać ich potęgę do zapewnienia Izraelowi bezpieczeństwa. Jednocześnie, tak samo jak jego ojciec i jak Żabotyński, nie jest zaskoczony, gdy państwa Zachodu (zwłaszcza europejskie) nie chcą mu pomagać. Nie liczy na ich przyjaźń i dobrą wolę, a miękkim, liberalnym dyskursem o uniwersalnych wartościach pogardza, o ile nie może go akurat do czegoś wykorzystać. Pewnie po części dlatego jako szef rządu Netanjahu tak dobrze odnajduje się w relacjach z Rosją, Indiami czy Chinami. Według Anshela Pfeffera, dziennikarza Haaretz i biografia Bibiego, premier zawsze cieszy się, gdy po spotkaniach z Europejczykami czas przychodzi na Azjatów. Oni nie pytają o Palestynę, mniejszość arabską, prawa człowieka. Chcą robić z nim biznes, tak jak on z nimi.
Osobą która okazała się mieć największy wpływ nie na poglądy, ale na pozycję polityczną Benjamina Netanjahu okazał się być jednak trzy lata starszy brat, Jonatan. Joni i Bibi byli od zawsze bardzo blisko. W liście do swojej dziewczyny Joni pisał o młodszym bracie, że to „osoba którą kocham bardziej niż kogokolwiek w świecie” i która „zna mnie lepiej niż ktokolwiek”. Dorastających w USA braci łączyło lekceważenie dla rewolt studenckich lat 60., hipisów i całej kultury kontestacji. 17-letni Joni pisał koledze z Jerozolimy: „ludzie tutaj rozmawiają tylko o autach i dziewczynach. Życie kręci się wokół jednego tematu – seksu, i myślę, że Freud miałby tu dobrą ziemię by siać i zbierać swoje owoce. Powoli nabieram przekonania, że żyję wśród małp, nie ludzi”. Obaj Netanjahu zdecydowanie łączyli swoją przyszłość z Izraelem, wobec którego zwłaszcza na odległość czuli się zobowiązani. W innym liście do kolegi Joni pisał „przyjąłem nową rolę w Ameryce – robienie propagandy dla Izraela. Miesiąc temu dałem wywiad dla gazetki szkolnej. Musiał się bardzo udać, bo dostałem wiele zaproszeń do domów, na przyjęcia itp., słysząc, że ‘rodzice chcą mnie poznać’. Wczoraj siedziałem z czterema dziewczynami do pierwszej w nocy i nauczałem je o syjonizmie. Jest mi bardzo miło odnotować, że odkryłem tu kilku ludzi, z mózgami i mądrością wyższego rzędu. Problem jest taki, że życie młodych ludzi tutaj jest tak ubogie w treść, że mija im jak sen lub gra”. Benzion chciał, by synowie zostali jak najdłużej w Ameryce, a przede wszystkim skończyli dobre studia w USA. Przekonywał najstarszego syna – „jeśli chcesz służyć Izraelowi, idź na Harvard. Izraelskiemu MSZ przydadzą się absolwenci Harvardu” – ale w odpowiedzi przeczytał „Należę do Izraela, ojcze, tak jak Izrael należy do mnie i każdego Żyda”. Gdy tylko Jonatan skończył 18 lat, wyjechał do Jerozolimy i na ochotnika zgłosił się do wojska. Udało mu się zostać spadochroniarzem, co wówczas wiązało się ze sporym prestiżem. W 1967 wziął udział w wojnie sześciodniowej, walcząc pod dowództwem późniejszego premiera Ariela Szarona.
Szybki tryumf nad wojskami Egiptu, Syrii i Jordanii pozwolił Izraelowi zdobyć Półwysep Synaj, Strefę Gazy, Zachodni Brzeg i Wzgórza Golan. Pod izraelską kontrolą znalazło się 1,5 miliona Arabów. Tydzień po wojnie premier Lewi Eszkol stwierdził na posiedzeniu rządu „prędzej czy później wszyscy będą nas pytać, co dokładnie chcemy zrobić z tymi Arabami”. Ponad 50 lat później dalej nie bardzo wiadomo. Benjamin Netanjahu pełnoletniość uzyskał kilka miesięcy po konflikcie i również postanowił zaciągnąć się do izraelskiego wojska, śladami brata chcąc być spadochroniarzem. Wspiął się jeszcze wyżej, zostając członkiem najbardziej elitarnego oddziału specjalnego w ramach całych Sił Obronnych Izraela, Sajeret Matkal. Zajmował się on działaniami daleko na terytorium wroga, często w ekstremalnych warunkach, a o jego istnieniu opinia publiczna dowiedziała się dopiero w 1992. Po roku służby Benjamin przekonał starszego brata, by również postarał się o przydział oficerski w Sajeret Matkal, co mu się udało. Później kilka lat w tej samej jednostce służył również najmłodszy, nieangażujący się publicznie brat, Iddo Netanjahu. Z Sajeret Matkal wywodziło się wielu członków polityczno-wojskowego establishmentu – np. Dani Jatom, wówczas sierżant, który przeprowadził z 18-letnim Bibim pierwszą rozmowę kwalifikacyjną, był urzędującym szefem Mossadu, gdy Netanjahu zostawał premierem 28 lat później. Jako 19-latek przyszły szef rządu brał udział w operacji zniszczenia 12 samolotów cywilnych na lotnisku międzynarodowym w Bejrucie (największym na Bliskim Wschodzie), mszcząc się w ten sposób za nieudany atak palestyńskich terrorystów na samolot lecący do Tel Awiwu (była tylko jedna ofiara, Żyd z Hajfy). Komandosi z Sajeret Matkal wylądowali na lotnisku, obsadzili samoloty ładunkami wybuchowymi, strzelając w powietrze wygonili z nich pasażerów, a następnie wysadzili samoloty i odlecieli. Całość trwała 29 minut, zgodnie z planem nie było ofiar. Operacja miała być ostrzeżeniem pod adresem rządu Libanu, z którego terytorium operowali palestyńscy terroryści. Została potępiona przez ONZ i spotkała się z ostrą krytyką rządu USA – niektóre samoloty należały do firm częściowo amerykańskich – a przede wszystkim Francji – większość samolotów należała do firmy z dużym udziałem właścicieli francuskich. Dodatkowo komandosi wylądowali na lotnisku w helikopterach kupionych od Francji. Wściekły prezydent de Gaulle zerwał współpracę wojskową i ogłosił stałe embargo na sprzedaż broni do Izraela.
Niesamowita jest relacja między braćmi Netanjahu a kilka lat od nich starszym podpułkownikiem Ehudem Barakiem, dowódcą jednostki. Stał się on bardzo bliski braciom, awansując Joniego na stanowisko swojego zastępcy i będąc swego rodzaju mentorem dla Bibiego. Benjamin snuł wizje, że kiedyś Barak zostanie premierem Izraela, a Jonatan szefem sztabu generalnego. Większość działań młodszego Netanjahu podczas 4,5 roku służby pozostaje ściśle tajna, ale jedną z niewielu rzeczy, o których jeszcze wiemy, jest jego udział w Operacji Izotop – odbiciu porwanego przez palestyński „Czarny wrzesień” samolotu lecącego z Brukseli do Tel Awiwu. Terroryści zażądali wypuszczenia 315 palestyńskich bojowników w zamian za ocalenie życia pasażerów. Uwielbiający ryzyko Barak przekonał prowadzących negocjacje legendarnego ministra obrony Mosze Dajana i ministra transportu Szimona Peresa (późniejszego premiera i prezydenta) do odważnego planu. W samolocie nastąpiła awaria hydrauliczna. Dajan i Peres wstępnie zgodzili się na uwolnienie więźniów, a w tym czasie kilkunastu żołnierzy Sajeret Matkal przebrało się za techników i udało do samolotu – wśród nich Barak i Benjamin Netanjahu. Żołnierzom udało się w ciągu kilkudziesięciu sekund zabić lub obezwładnić wszystkich porywaczy, choć sam Bibi został niegroźnie ranny w ramię, gdy oddział wystrzelony przez kolegę z oddziału do porywaczki, którą Netanjahu obezwładniał, przeszedł przez nią i trafił przyszłego premiera. Kilka tygodni później ten sam „Czarny wrzesień” porwał i zabił izraelskich sportowców podczas Igrzysk Olimpijskich w Monachium.
Ehud Barak doszedł w wojsku do najwyższego stopnia generalskiego i najwyższego stanowiska – szefa sztabu generalnego. Kilka miesięcy po zakończeniu kadencji szefa sztabu został ministrem spraw wewnętrznych w rządzie Icchaka Rabina (również zresztą emerytowanego generała i byłego szefa sztabu), a po jego śmierci wspomnianego już Szimona Peresa. W 1999 to Barak jako przywódca Partii Pracy przesunął ją w stronę centrum i postawił, posługując się swoim autorytetem, akcent na bezpieczeństwo. Dzięki temu pokonał w bezpośrednich wyborach na premiera (ta eksperymentalna metoda funkcjonowała tylko chwilę – posłużono się w 1996, 1999 i 2001) urzędującego szefa rządu Benjamina Netanjahu. O władzę w Izraelu rywalizowali wtedy dwaj znający się wiele dekad ludzie, którzy kiedyś ramię w ramię ryzykowali życie odbijając samolot z rąk terrorystów. Sam Barak nie poradził sobie jednak jako premier, stracił władzę już po niecałych dwóch latach i odszedł z polityki, by w 2007 powrócić znów na stanowisko szefa Partii Pracy i objąć tekę ministra obrony, czyli stanowisko uważane tradycyjnie w Izraelu za drugie w państwie po premierze. W 2009 nieoczekiwanie wszedł w koalicję z powracającym do władzy dawnym podkomendnym i rywalem i pozostał w rządzie jako minister obrony. Netanjahu i Barak przez 4 lata stanowili wyjątkowo zgrany duet optujący za agresywną polityką zagraniczną (o czym więcej później w tekście), a emerytowany generał w 2011 „uciekł do przodu” odchodząc z partii, której był szefem i zakładając własną, ponieważ szeregowi posłowie Partii Pracy chcieli odejść z gabinetu Bibiego. Później Barak ponownie odszedł z polityki, by w 2019 ogłosił kolejny powrót i założenie nowej formacji – tym razem, co komiczne, pod hasłami zdecydowanego zerwania z Netanjahu i Likudem. Nie przebił się jednak i w tegorocznych wyborach nie wziął już udziału. Pozostaje jednak po dziś dzień jedyną osobą, której udało się pokonać premiera Netanjahu.
Benjamin Netanjahu przeszedł do rezerwy w stopniu kapitana i ponownie udał się do USA by studiować. Na MIT poprosił o podwójne przyspieszenie kursu, ponieważ „służył w oddziałach specjalnych i jest przyzwyczajony do wysiłku” – rzeczywiście, skończył uniwersytet w 2,5 roku zamiast 4. Licencjat uzyskał z architektury, magisterium w szkole menedżerskiej Sloan. Po drodze na kilka tygodni wrócił do Izraela, by walczyć w Sajeret Matkal podczas wojny w Jom Kippur (co dokładnie robił pozostaje tajne). Tymczasem jego brat Joni wspinał się w hierarchii jednostki, by w końcu zostać jej dowódcą. W lipcu 1976 Sajeret Matkal przeprowadziło najbardziej brawurową akcję w swojej historii, Operację Entebbe. Walczący o wolną Palestynę terroryści porwali po międzylądowaniu w Atenach samolot lecący z Tel Awiwu do Paryża i udali się z nim do rządzonej przez sprzyjającego im Idiego Amina Ugandy. Zażądali w zamian za zakładników 5 milionów dolarów okupu i zwolnienia 53 palestyńskich więźniów. Zwolnili zdecydowaną większość pasażerów nie będących Żydami. Wewnątrz rządu Izraela spierano się, czy przyjąć żądania porywaczy – już wtedy trwała ciągnąca się ponad 20 lat rywalizacja między dwoma gigantami Partii Pracy, Icchakiem Rabinem (wówczas premierem) a Szimonem Peresem (wówczas ministrem obrony). Zdecydowano się wysłać 4 tysiące od Izraela stu komandosów w celu odbicia porwanych. Misja zakończyła się sukcesem – uwolniono 102 z nich, a tylko 4 zginęło. Jedyną ofiarą wśród komandosów był zaś właśnie 30-letni Jonatan Netanjahu.
Na pośmiertną sławę Joniego złożyło się wiele czynników. W 1976 Izrael był 3 lata po wojnie Jom Kippur, największej zbiorowej traumie w swojej historii – co prawda udało się obronić istnienie państwa, ale Arabowie wzięli izraelskie przywództwo z zaskoczenia i początkowe perspektywy były bardzo nieciekawe. Późniejszy raport wyjaśniającej nieprzygotowanie państwa komisji pod przewodnictwem szefa izraelskiego Sądu Najwyższego doprowadził do dymisji czołówki wojskowych i premier Goldy Meir. Brawurowy sukces był więc ogromnie potrzebny zarówno społeczeństwu, jak i politykom – Rabin i Peres spierali się później, który z nich miał większy wpływ na decyzję o przeprowadzeniu operacji (podobnie jak po 20 latach obaj musieli dostać Pokojową Nagrodę Nobla za porozumienia z Oslo – trochę jak nasi szorstcy przyjaciele Kwaśniewski i Miller razem reprezentujący Polskę podczas wstępowania do UE). Dodatkowo sama jednostka Sajeret Matkal była tajna, więc nie można było ujawnić personaliów pozostałych bohaterskich komandosów poza zmarłym. Z tego samego powodu zabierać głosu nie mogli towarzysze broni poległego. Pustkę musiała wypełnić więc jego rodzina. W pogrzebie na wzgórzu Herzla (tradycyjnym miejscu pochówku najwybitniejszych Izraelczyków) wzięła udział cała polityczna i wojskowa elita Izraela. Zawsze zacięty, ojciec zabitego w swojej mowie nie mówił wiele o stracie, jaką jest dla niego śmierć syna, rozpatrując sprawę raczej w kategoriach wiecznego konfliktu o przetrwanie narodu. „Arabowie nie wiedzą, jaką stratę zadali Żydom. On był najlepszym generałem, który mógł poprowadzić naród żydowski, a teraz go nie ma”.
W rzeczywistości Joni aż tak wybitnym oficerem raczej nie był, a ostatnie lata jego życia nie układały się najlepiej. Wskutek splotu okoliczności i tragicznej śmierci stał się jednak i jest po dziś dzień najbardziej znanym poległym izraelskim żołnierzem – choć przez 70 lat nieustannych napięć i konfliktów zginęły ich 24 tysiące. Rzecznikiem rodziny bohatera szybko został znany nam obrotny młodszy brat Jonatana, Benjamin. Zaczął od zgromadzenia listów poległego, których przez lata wysłał do rodziny i przyjaciół tysiące, a następnie wydania ich. New York Times chwalił książkę jako pokazującą „wrażliwego młodego człowieka, który rozumiał, że dobro potrzebuje siły fizycznej, by bronić się przed złem”. Na temat Joniego i operacji Entebbe powstały filmy, jeden z których dostał nawet nominację do Oscara. Dopiero wraz ze śmiercią rodzina Netanjahu zyskała jakiekolwiek znaczenie polityczne, Natan Milejkowski i Benzion byli postaciami marginalnymi. Benjamin założył też Instytut imienia Jonatana Netanjahu, chcąc „kontynuować dzieło brata w walce z terroryzmem” i zaczął być zapraszany na konferencje dotyczące bezpieczeństwa narodowego, gdzie szybko pokazał się jako bardzo dobry mówca. Chętnie występował też przed amerykańskimi Żydami, opowiadając o swoim bracie, jego dziedzictwie, zbierając fundusze na instytucję jego imienia i nawiązując kontakty.
Najbardziej wypromowaniu Benjamina Netanjahu z polityków przysłużyła się wówczas wielka postać izraelskiej polityki, wspomniany już Szimon Peres. Przyszły noblista śmierć Jonatana chciał wykorzystać politycznie – wyżej pisano już o ówczesnej sytuacji w Izraelu i jego rywalizacji z Icchakiem Rabinem. Postanowił wykorzystać do tego rodzinę poległego komandosa i już na pogrzebie próbował, oczywiście niezgodnie z prawdą, przedstawiać się jako stary przyjaciel rodziny Netanjahu. Samego Joniego wychwalał pod niebiosa, zmienił nawet nazwę akcji odbicia zakładników na „operacja Jonatan”, a w wydanej dwa lata później książce zamieścił portrety siedmiu wielkich ludzi, z którymi miał zaszczyt współpracować – zaczynając od Dawida Ben Guriona i kończąc na Jonatanie Netanjahu. Wcisnął nawet pochwałę pod adresem dziadka poległego, Natana Milejkowskiego, przekręcając przy tym jego nazwisko. Benjamin oczywiście nie oponował przeciwko naciąganemu byciu przedstawianym jako dobry znajomy drugiego najpotężniejszego polityka w kraju ani przeciwko heroizacji jego starszego brata. Mit bohaterskiego Joniego miał posłużyć politycznie Peresowi. Jak to często bywa, życie okazało się mieć inne plany – nobilitując komandosa i jego rodzinę, Szimon Peres przyczynił się znacząco do wypromowania człowieka, z rąk którego doświadczył później największej, najbardziej poniżającej porażki w swojej karierze. W 1996 przegrał pierwsze w historii bezpośrednie wybory na premiera Izraela, choć prowadził w sondażach ponad 20 punktami procentowymi na 3 miesiące przed elekcją, a exit polls pokazały jego minimalne zwycięstwo. Izrael szedł spać z doświadczonym, zasłużonym, nagrodzonym niedawno Noblem premierem Peresem, a obudził się sensacyjnie z premierem najmłodszym w historii, wcześniej nie pełniącym nawet funkcji ministra – Benjaminem Netanjahu, który ostatecznie uzyskał 50,5% wobec 49,5% rywala. Losy obu panów przecinały się później jeszcze wielokrotnie, a w latach 2009-14 niedawni rywale musieli współpracować, gdy Netanjahu ponownie był premierem, a sędziwy już wówczas Peres prezydentem. Peresowi przyszło także jako głowie państwa ponownie przemawiać na pogrzebie członka rodziny Netanjahu – tym razem zmarłego w 2012 Benziona. Cztery lata później i samego Peresa uroczystą mową pożegnał właśnie premier Benjamin Netanjahu – na tym samym wzgórzu Herzla, na którym 40 lat wcześniej spoczął poległy w Entebbe Jonatan, a Peres przypisywał sobie wobec zgromadzonych bliską znajomość z jego rodziną.
Budowane kontakty pozwoliły po kilku latach młodemu, zdolnemu, agresywnie walczącemu o swoje Benjaminowi Netanjahu objąć pierwsze stanowisko polityczne. Jako ledwie 32-latek, bez żadnego dyplomatycznego doświadczenia, za to z aurą brata bohatera, został zastępcą ambasadora Izraela w Stanach Zjednoczonych. Wziął go tam ze sobą nowy ambasador, polityk Likudu Mosze Arens, któremu Benjamin wpadł w oko trzy lata wcześniej, podczas jednej z konferencji Instytutu Jonatana. Arens to kolejny na długiej liście bohaterów kariery Netanjahu, którzy na różnych etapach występowali w różnych rolach. Najpierw był jego promotorem, by potem w 1999 próbować wyrwać szefostwo partii i tym samym premierostwo z rąk dawnego podopiecznego. Przewrót się nie udał – Arens rzucił wyzwanie Bibiemu, ale sromotnie poległ w głosowaniu członków Likudu. Uzyskał od łaskawego zwycięzcy stanowisko ministra obrony, ale nacieszył się nim tylko kilka miesięcy. Rząd upadł, przyszły wybory, a w nich Netanjahu odniósł swoją jedyną jak dotąd w życiu porażkę – wspomnianą wyżej, z dawnym przełożonym, Ehudem Barakiem – i Likud stracił władzę.
Młody Netanjahu bardzo ambitnie podszedł do pracy na placówce w Waszyngtonie. Starał się wyrobić sobie markę jako zdecydowany, pewny siebie obrońca interesów swojego kraju. Wiele uwagi przywiązywał do wyrabiania sobie kontaktów wśród amerykańskich polityków i dziennikarzy, a także do występów telewizyjnych, do których był bardzo skory. Brał lekcje od specjalnych trenerów, w weekendy siedział z ówczesną żoną i godzinami ćwiczył, nagrywając swoje próbne wystąpienia na kasety i poprawiając błąd za błędem. Starał się nawiązywać kontakt wzrokowy z kamerą i nie pokazywać prawej strony twarzy, gdzie ma bliznę, pozostałość po służbie wojskowej. Zgodnie ze zwyczajami przyjętymi w USA, wykuwał imiona prowadzących programy telewizyjne. Uczył się powtarzania zapadających odbiorcy w pamięć zwrotów i mówienia zwięzłymi, zrozumiałymi zdaniami. Wszystkie te umiejętności bardzo pomogły mu w wypromowaniu się, a później w decydującym momencie jego kariery – debacie telewizyjnej przed wyborami w 1996, w której wyraźnie wygrał z niedoświadczonym w tej materii, 26 lat starszym od niego Peresem, a później sensacyjnie pokonał go i pierwszy raz został premierem.
Póki co Netanjahu udało się zostać regularnym gościem amerykańskich telewizji. W jednym programie był nawet najczęściej występującym „ekspertem od terroryzmu”. Równolegle rozwijał swoją sieć znajomości z politykami. Szczególnie dobrze dogadywał się z młodymi, antykomunistycznymi i wolnorynkowymi Republikanami, których nie brakowało w administracji Ronalda Reagana. Do wielu udawało się mu trafić z wizją świata, w której sojusznicze Izrael i USA walczą o wspólną sprawę, a w interesie tych ostatnich jest wspieranie państwa żydowskiego, sprzyjanie tamtejszej prawicy, a na tamtejszej prawicy „takiemu jak oni” młodemu, ambitnemu kapitaliście – Bibiemu Netanjahu. Liczni tego typu Republikanie sami byli Żydami, co oczywiście nie przeszkadzało. Netanjahu zawsze ogromną wagę przywiązywał do prezentowania swojego i Izraela punktu widzenia w mediach. Wielu przeciwników krytykowało go za to (i krytykuje po dziś dzień), twierdząc, że jest najbardziej zainteresowany medialnymi, wizerunkowymi działaniami. Bibi uważa, że hasbara – rozprzestrzenianie pozytywnych informacji na temat Izraela – jest filarem jego pozycji międzynarodowej, dziś niewątpliwie nieproporcjonalnie silnej w stosunku do liczby ludności (9 milionów mieszkańców, tyle co dwa najludniejsze polskie województwa).
Po dwóch latach spędzonych w ambasadzie Netanjahu udało się uzyskać stanowisko, na którym mógł jeszcze bardziej rozwinąć swoje skrzydła jako profesjonalny propagator izraelskiej wizji świata. Wydaje się wręcz skrojone pod niego – ambasador w ONZ. Mając ledwie 35 lat dochrapał się funkcji, która dla setek profesjonalnych dyplomatów z dekadami doświadczenia byłaby ukoronowaniem kariery, nieosiągalnym marzeniem. Oprócz kontaktów i udanych występów medialnych pomogła mu w tym protekcja Arensa i – znów – Szimon Peres, który właśnie został wreszcie po raz pierwszy premierem (w rządzie wielkiej koalicji Partii Pracy i Likudu). Wciąż pamiętał oczywiście młodszego brata Joniego, za to nie orientował się jeszcze, że ma on wyraźnie prawicowe poglądy.
Netanjahu na nowym stanowisku odnalazł się doskonale, skupiając się przede wszystkim na swoich wystąpieniach, które miały być wielką promocją Izraela (i przy okazji niego samego). Znów wybrał to, co w czym był dobry, i skupił się na tym z całym profesjonalizmem. Każde przemówienie przechodziło najpierw przez etap 5-6 wersji szkicowych, a ich cyzelowanie należało do najważniejszych obowiązków całej misji Izraela w ONZ. Każdy niuans, każdy idiom musiał być prześwietlony. Byli podwładni Netanjahu opowiadali później dziennikarzom, że ich przełożony swoje wystąpienia traktował jak „historyczne wydarzenia”, dlatego musiały być doskonałe. Równolegle przyszły premier zażarcie ćwiczył sprawianie wrażenia, że mówi całkiem z głowy. Upodobał sobie branie ze sobą na mównicę rekwizytów, co zresztą pozostało jego stałym chwytem po dziś dzień. Cały czas przy każdej okazji występował w amerykańskich mediach i podtrzymywał kontakty w administracji Reagana. Jako ambasador został pierwszy raz gwiazdą corocznej konferencji AIPAC, która dziś jest po latach często postrzegana jako praktycznie podporządkowana kolejnemu występowi stałego gościa, wiecznego premiera Izraela, oraz jego amerykańskich sojuszników, dla których interesy USA, Izraela, Partii Republikańskiej i Likudu są często właściwe tożsame. Jako ambasador poznał też przyszłego prezydenta Donalda Trumpa, choć przed wejściem tego ostatniego do polityki nie utrzymywali bliskiego kontaktu.
Przede wszystkim jednak nowa funkcja pozwoliła Netanjahu na większą skalę docierać także do krajowego odbiorcy. Młody ambasador przebojem wdarł się na czołówki największych izraelskich gazet, które wtedy praktycznie jednogłośnie oceniały go jako wschodzącą gwiazdę dyplomacji. Ten obraz jest radykalnie odmienny od dzisiejszego – obecnie główne media, jak to często bywa z tego rodzaju rządzącymi, są mu w większości zdecydowanie niechętne. Netanjahu udało się zarazem kreować wizerunek inteligentnego i oczytanego oraz „zwykłego Izraelczyka”, którego ulubioną rozrywką są piesze wędrówki po Pustyni Judzkiej. Stawało się coraz bardziej jasne, że brat poległego ma wyraźne polityczne ambicje. I rzeczywiście – w 1988 po niecałych czterech latach na stanowisku Netanjahu złożył dymisję, by wystartować w zbliżających się wyborach do Knesetu.
W nich bez problemu uzyskał mandat. Znów powstała wielka koalicja Likudu, któremu od rezygnacji Begina w 1983 szefował Icchak Szamir, z Partią Pracy znanego nam już Szimona Peresa. W poprzedniej kadencji panowie podzielili się – pierwsze dwa lata Peres był premierem, a Szamir ministrem spraw zagranicznych, a potem się zamienili. Tym razem Szamir miał być premierem pełne cztery lata, a Peres objął funkcję wicepremiera i ministra finansów. Szefem MSZ został Mosze Arens, a jego zastępcą Benjamin Netanjahu. Bibi na tym stanowisku (warto zaznaczyć, że w Izraelu wiceminister jest zawsze najwyżej jeden na ministerstwo) spędził kolejne cztery lata, pozostając nawet gdy po rozpadzie koalicji w 1990 Arens przeniósł się do ministerstwa obrony. Netanjahu kontynuował to, co umiał najlepiej. Do historii przeszły jego regularne wywiady z amerykańskimi mediami podczas ostrzeliwania Izraela przez Irak w czasie pierwszej wojny w zatoce perskiej. Bibi postarał się, by specjalnie dla siebie mieć zmodyfikowaną maskę przeciwgazową, która umożliwiała swobodną rozmowę. Widzowie CNN mogli być pod wrażeniem – na pewno był to dobry sposób, by zapaść im w pamięć. To Netanjahu prezentował regularnie stanowisko rządu podczas tego kryzysu, będąc oczywiście wraz ze swoimi płynnym angielskim i chęcią autopromocji stale pod ręką dla zachodnich mediów.
W 1992 Szamir przegrał wybory i po sześciu latach stracił stanowisko premiera na rzecz powracającego w wielkim stylu Icchaka Rabina, który wcześniej ponownie odebrał Peresowi przywództwo w Partii Pracy. Szamir zrezygnował, a w nowych wyborach wystartował 43-letni Netanjahu, który sensacyjnie pokonał Benny’ego Begina, syna wieloletniego przywódcy Likudu i pierwszego prawicowego premiera Izraela Menachema, oraz Dawida Lewiego, który przez poprzednie dwa lata był jego przełożonym jako minister spraw zagranicznych. Lewi to kolejna postać dobrze ilustrująca hermetyczność izraelskiej polityki. Niechętny Bibiemu, to sprzymierzał się z nim, to próbował go podkopać. Odszedł nawet na pewien czas z Likudu zakładając własną partię. Gdy bohater tego tekstu doszedł pierwszy raz do władzy w 1996, na dwa lata został wicepremierem i ministrem spraw zagranicznych. Później ponownie odszedł z Likudu, znów założył własną partię, a po 1999 na rok ponownie objął te same stanowiska w rządzie znanego nam już Ehuda Baraka. Jego trzykrotne obejmowanie MSZ było o tyle dziwaczne, że mówił płynnie po francusku i arabsku, ale nie po angielsku (co na pewno nie przeszkadzało Netanjahu, ani jako jego podwładnemu, ani jako jego przełożonemu – „przy Amerykanach i anglojęzycznych mediach całe światło na mnie”). Później znów powrócił do Likudu. Co zabawne, obecnie podobnie skacze jego córka, Orli Lewi, która była już posłem dwóch różnych partii, by wreszcie po ostatnich wyborach z marca tego roku zostać jedynym jak dotąd transferem z bloku centrolewicowego do bloku Netanjahu.
Okres, w którym Benjamin Netanjahu był przywódcą opozycji przeciw rządowi Icchaka Rabina, jest być może najbardziej kontrowersyjnym w jego karierze. Jak wiadomo, to ten lewicowy rząd postawił zdecydowanie na dialog z Organizacją Wyzwolenia Palestyny i doprowadził do dwóch kolejnych porozumień z Oslo, za pierwsze z których Rabin, Jaser Arafat i Peres (od 1992 ponownie minister spraw zagranicznych) otrzymali w 1994 pokojowe Nagrody Nobla. OWP uznała państwo Izrael, a w Strefie Gazy i na części Zachodniego Brzegu, z których miało wycofać się izraelskie wojsko, powstała Autonomia Palestyńska. W czasie tych rozmów doszło do wielu napięć, protestów i ogromnej liczby zamachów terrorystycznych. Szczególnie tekst drugiego porozumienia, które dzieliło Zachodni Brzeg, wywołał wielkie kontrowersje. Część koalicjantów opuściła gabinet Rabina, który stał się rządem mniejszościowym. Kneset zaakceptował Oslo II minimalną większością, 61 do 59, co nie byłoby możliwe bez głosów „za” 5 posłów Arabów i 2 prawicowców, których Rabin przekupił ad hoc stanowiskami w rządzie. Właśnie Netanjahu jako lider opozycji stał na czele ruchu sprzeciwu wobec porozumienia, oskarżając rząd o odpowiedzialność za zamachy i dogadywanie się z terrorystami mordującymi Żydów. Chodził przemawiać przed wielotysięcznymi protestami antyrządowymi, również tymi organizowanymi przez organizacje skrajnie nacjonalistyczne, na których zdarzało się skandowanie haseł typu „Śmierć Rabinowi” czy transparenty z premierem przedstawionym w mundurze esesmana. Bibi starał się zachować retoryczny dystans wobec najbardziej radykalnych protestujących – np. gdy na jednym z protestów tłum zaczął krzyczeć „krwią i ogniem pozbędziemy się Rabina”, odpowiedział „nie krwią i ogniem, tylko urną wyborczą”. Gdy krzyczano „Rabin zdrajca”, zaznaczał, że „Rabin nie jest zdrajcą, tylko popełnia wielki błąd”. Odcinał się od haseł „Rabin morderca”, ale nie zaprzestawał ostrej krytyki rządu i udziału w ulicznych manifestacjach, na których palono zdjęcia premiera.
38 dni po podpisaniu porozumień Oslo II premier Icchak Rabin został zabity w zamachu, zastrzelony przez radykalnego żydowskiego nacjonalistę po wiecu poparcia dla rządu i negocjacji pokojowych. Premierem został Szimon Peres. Bardzo wielu polityków i obserwatorów bliskich zabitemu momentalnie obwiniło Netanjahu o jego śmierć, twierdząc, że do zamachu doprowadziła kampania nienawiści podsycana i wspierana przez przywódcę opozycji. Odpowiedzialnym za śmierć nazwała wprost Netanjahu wdowa po Rabinie. Gdy po kilku miesiącach przyszedł czas na nowe wybory, wzywała ona do głosowania na Peresa, by „śmierć mojego męża nie była na darmo”. Z drugiej strony, do głosowania na Netanjahu wprost wezwało kilku ważnych ortodoksyjnych religijnie rabinów – sojuszu z nimi Bibi trzyma się od tego czasu nieprzerwanie. Jak już było wspomniane wyżej, mimo rozpoczynania po śmierci Rabina z ogromną stratą, Netanjahu zdecydowanie pokonał Peresa w debacie, a później wbrew exit polls w powyborczy poranek okazał się sensacyjnym zwycięzcą całych wyborów.
Pierwsza, trzyletnia kadencja Netanjahu zawierała w sobie te same motywy, które później stale powtarzały się, gdy doszedł do władzy na stałe. Nowy premier postawił wyraźnie na liberalizację gospodarki, prywatyzując wiele państwowych firm, zezwalając obywatelom Izraela i izraelskim firmom m.in. na gromadzenie środków w obcych walutach oraz inwestowanie w ziemię i nieruchomości za granicą. Starał się też sprowadzić do Izraela możliwie dużo inwestycji zagranicznych. Z drugiej strony już wtedy pojawiły się oskarżenia o korupcję i nadużywanie władzy oraz konflikt z wymiarem sprawiedliwości. Podstawowym wyzwaniem były jednak stosunki z Palestyńczykami. Warto zaznaczyć, że mimo wszystkich swoich kontaktów w USA, Netanjahu długo nie miał szczęścia do amerykańskich prezydentów. Przez pierwsze 11 lat jego premierostwa jego partnerami w Białym Domu byli Demokraci, zdecydowanie naciskający na proces pokojowy z Palestyńczykami. W latach 1996-99 Bill Clinton, który dopiero co patronował uściskom Rabina i Arafata, a w wyborach otwarcie wspierał Peresa przeciw Netanjahu, ale po zwycięstwie tego ostatniego nadal chciał wymusić kolejne ustępstwa i zakończenie konfliktu. Później przez długi okres 2009-17 Netanjahu musiał układać się z Barackiem Obamą – był to najdłuższy okres współistnienia między jakimkolwiek prezydentem USA a jakimkolwiek premierem Izraela, a przy okazji także zdecydowanie najgorszy, bo panowie mieli zupełnie różne cele i kompletnie za sobą nie przepadali, próbując się wzajemnie podminowywać za każdym razem, który u tego drugiego były wybory (bezskutecznie). Dobry Bóg w końcu wynagrodził jednak Bibiemu jego wieloletnie cierpienia i w styczniu 2017 zesłał mu Donalda Trumpa, który nie tylko nie naciska na ustępstwa wobec Palestyńczyków, ale bardziej niż jakikolwiek jego poprzednik autoryzuje ostre działania Izraela wobec nich i kolejne aneksje terytorium zamieszkałego przez Arabów.
Podejście Netanjahu do nacisków Clintona (a potem Obamy) było proste. Deklarować, że tak, oczywiście, jest zainteresowany pokojem, rozmowami, rozwiązaniem konfliktu, ale przy każdej okazji wynajdywać kolejne wymówki, by akurat teraz i akurat tego ruchu nie czynić. Jeśli nie jakiś zamach, to kolejne „problemy z koalicjantami” – narodowo-religijną prawicą. Jednocześnie nie mógł całkiem zarzucić rozmów ze względu na presję USA oraz wciąż żywe oczekiwania umiarkowanych mieszkańców Izraela, z których wielu nadal liczyło na zażegnanie konfliktu w jakiejś formie. Nie ukrywał jednak, że wobec Amerykanów nie czuje się petentem, ale równorzędnym partnerem. Podczas pierwszego spotkania z prezydentem Clintonem w Gabinecie Owalnym wygłosił długą orację na temat Arabów i konieczności dokonania dokładnego przeglądu dotychczasowych zobowiązań wobec nich. Po wyjściu Netanjahu rozdrażniony Clinton zwrócił się do współpracowników będących świadkami spotkania słowami, których nie wypada tłumaczyć: „Who the fuck does he think he is? Who’s the fucking superpower here?”. Właśnie podczas tej wizyty Bibi wygłosił swoje pierwsze przemówienie przed Kongresem, korzystając z tego, że obie izby były od niedawna kontrolowane przez Republikanów, chętnych do krytykowania prezydenta za „porzucanie Izraela, naszego najważniejszego sojusznika” przed zbliżającymi się wyborami w USA. Tę samą taktykę Netanjahu stosował później za Obamy, dochodząc do bezprecedensowej ostateczności, gdy w marcu 2015 przyleciał na Waszyngtonu by wygłosić przemówienie przed Kongresem na samo zaproszenie znów kontrolujących obie izby Republikanów i w ogóle nie spotykał się z urzędującym prezydentem. Wtedy jego głównym hasłem była walka z porozumieniem nuklearnym z Iranem, a Republikanie jeszcze ostrzej potępiali Obamę za ową „zdradę Izraela”. Podczas 45-minutowego przemówienia Netanjahu otrzymał od zachwyconych parlamentarzystów 26 owacji na stojąco, wiwatowano na jego cześć. Był to być może szczytowy punkt jego kariery – nie ma roli w której odnajdywałby się lepiej i która byłaby bardziej specyficznie jego niż właśnie „obrońca narodu żydowskiego zagrożonego przez złych muzułmanów, występujący z przemówieniem przed zachwyconymi amerykańskimi politykami”.
W 1998 Netanjahu po długich ucieczkach od tematu ugiął się i po dziewięciodniowym szczycie z Clintonem i Arafatem ostatecznie podpisał Memorandum z Wye River. Przez te 9 dni kilkukrotnie próbował zerwać negocjacje, czasem desperacko, np. żądając od Arafata, by dokonał pozaprawnej egzekucji jednego ze swoich podwładnych, który jego zdaniem odpowiadał za terroryzm. Gdy Clinton wybuchł – „This is chickenshit. I’m not going to put up with this kind of bullshit”, Bibi typowo grał ofiarę. “Dlaczego Izrael jest traktowany w ten sposób? Dlaczego ja jestem traktowany w ten sposób? Co zrobiłem, by na to zasłużyć?”. Próbował też uzyskać od USA uwolnienie izraelskiego szpiega Jonathana Pollarda. Ostatecznie zgodził się m.in. na wycofanie się z 13% części C (administrowanej nadal przez Izrael) Zachodniego Brzegu w trzech etapach. Jak wskazuje jego biograf Anshel Pfeffer, miał wtedy szansę utrzymać się na dłużej u władzy, ale przesuwając się do centrum. Wye River miało poparcie 75% Izraelczyków, znacznie więcej niż porozumienia z Oslo. Narodowo-religijni koalicjanci byli przeciw, ale Netanjahu mógł zamiast tego wezwać lidera opozycji, swojego dawnego dowódcę Ehuda Baraka, do utworzenia wielkiej koalicji i realizacji woli przeważającej części narodu. Podobny manewr wykonał kilka lat później Ariel Szaron. Zamiast tego Netanjahu zdecydował się iść za swoim instynktem i za nic nie odpuszczać prawej flanki. Zaczął więc sabotować dopiero co zawarte porozumienia, odkładając realizację kolejnych jego punktów, a ostatecznie wycofując się tylko z 2% terytoriów zamiast 13%. Nie przekonało to najbardziej zdecydowanej prawicy, dla której każdy kompromis w tej sprawie był zgniły – Bibiego ostro krytykował m.in. jego dawny szef, były premier Icchak Szamir. Rząd utracił większość, upadł, a w przyspieszonych wyborach Barak wyraźnie pokonał Netanjahu (56% do 44%).
Mój profil na Twitterze – @zolesnicki1389
Moje wcześniejsze teksty:
O Éricu Zemmourze, najciekawszej dziś postaci francuskiej prawicy, pisarzu, publicyście, a w przyszłości może również kandydacie na prezydenta Francji cz.1 -> KLIK cz.2 –KLIK cz.3 -> KLIK
O rewolucji islamskiej i początkach (do śmierci ajatollaha Chomeiniego w 1989) Islamskiej Republiki Iranu -> KLIK
o rządach i wizji sprawującego od siedemnastu lat władzę w Turcji Recepa Tayyipa Erdoğana -> KLIK
o istocie rewolucji, na przykładzie Mao Zedonga, rozpatrzonego przy pomocy twórczości Fiodora Dostojewskiego -> KLIK
o prawyborach prezydenckich w amerykańskiej Partii Demokratycznej, cz.1 -> KLIK cz.2 -> KLIK
o trwającym przewartościowaniu ideowym w USA -> KLIK