Nierówna walka polskich klubów w europejskich pucharach. Kto zawiódł, a kto należycie wykonał swoje zadanie? 

Dodano   0
  LoadingDodaj do ulubionych!
Zdjęcie ilustracyjne

Zdjęcie ilustracyjne / Fot. Pexels

Nierówna walka polskich klubów w europejskich pucharach. To określenie zdawali się w myślach "projektować" niektórzy polscy dziennikarze. Ja nie mówię, że polskie kluby powinny w cuglach wygrywać, włączając na rewanż piąty bieg. Wystarczył trzeci, a czasami czwarty - powiedział w programie "Sportowy poranek", emitowanym na antenie kanału Meczyki TV komentator Viaplay, Mariusz Hawryszczuk

Zobacz także: Piłka nożna kobiet: Angielki wygrały 8:0, “ale niestety” były białe. BBC w oparach absurdu [WIDEO]

Blamaż “Kolejorza” 

Polskie kluby rywalizację w meczach rewanżowych w europejskich pucharach rozpoczęły we wtorek za sprawą rywalizacji Mistrza Polski o prawo gry w drugiej rundzie eliminacyjnej do Ligi Mistrzów, a co za tym idzie o prawo potyczki z ekipą ze Szwajcarii – FC Zurych. 

Podopieczni trenera Johna Vander Brooma, który zastąpił podającego się do dobrowolnej dymisji z powodów osobistych Macieja Skorżę, pierwsze spotkanie wygrali 1:0.  

Spoglądając jednak na ostatnie doświadczenia Lecha (Club Brugge, Sporting Braga), gdzie drużyna z miasta świetomarcińskich rogali i rodu Piastów broniła jednobramkowej zaliczki, można było mieć obawy, iż jest to zbyt mało, by przejść klub będący niezmiennym od trzynastu lat projektem. 

Niestety obawy były jak najbardziej uzasadnione. Choć wszystko dla ekipy z miasta koziołków zaczęło się dobrze po bramce strzelonej w 30. sekundzie meczu, kolejne fazy rywalizacji były kompletnym blamażem w wykonaniu poznaniaków. 

Niefrasobliwość w obronie, brak pewności broniącego w tej rywalizacji ukraińskiego bramkarza “Kolejorza” Artura Rutki, a także nieskuteczność w przedniej formacji boiska, były czynnikami, które zadecydowały o porażce poznańskiego Lecha 1:5 i pożegnaniu z marzeniami o fazie grupowej Ligi Mistrzów. 

Wiadomym było, że ekipę z ulicy Bułgarskiej czeka trudne zadanie, gdyż azerski Qarabach to team, eliminujący kolejno: Wisłę Kraków, Piasta Gliwice oraz Legię Warszawa. 

Oczywiście. Każde z tych odpadnięć przeciwko drużynie z Azerbejdżanu, miało swą odrębną historię. Wisła Kraków była porozbijana wewnętrznie, wskutek braku zgrania drużyny i niedawnej wówczas porażki przeciwko cypryjskiemu Apóelowi Nikozja w eliminacjach Ligi Mistrzów. Piast Gliwice wyeliminował się de facto sam po tym, gdy rundę przed odpadnięciem dał sobie strzelić dwie bramki samobójcze przeciwko białoruskiemu Bate Borysów w kwalifikacjach do Champions League, natomiast Legia Warszawa w czasie walki z Azerami, była klubem kompletnie rozbitym mentalnie po niepowodzeniach w Ekstraklasie. 

Roman Kołtoń, który na antenie kanału youTube “Prawda futbolu” podsumował rywalizację Lecha Poznań podkreślił, że nie był to mecz wybitny zawodników vander Brooma i że w kryzysie byli zarówno zawodnicy, jak i sam trener. 

Słuchając frazy o kryzysie trenera, można zastanawiać się, o co dziennikarzowi Polsatu Sport tak naprawdę mogło chodzić. Oglądając całe spotkanie można powiedzieć, że chodziło mu tak naprawdę o dyspozycję bramkarza. Nie jest tajemnicą, że Artur Rutko jest nowym bramkarzem i Mateusz Borek, redaktor “Kanału Sportowego” i TVP Sport przestrzegał przed nadmiernym optymizmem tłumacząc, że ten bramkarz musi dopiero nauczyć się filozofii poznańskiego klubu, sposobu gry poszczególnych zawodników, ale przede wszystkim dotrzeć się z trenerem. 

To ostatnie zadanie zostało wykonane, skoro Rutko zagrał w meczu, jednak dlaczego był brany w obu spotkaniach, a nie grał wymiennie z Filipem Bednarkiem? Odpowiedzi na to pytanie nie poznamy, jednak faktem jest to, że ekipa Lecha zagra w kwalifikacjach do Ligi Konferencji Europy z gruzińskim Dinamo Batumi, które uległo Slovanowi Bratysława. 

Dinamo Batumi to ekipa znana polskim kibicom, a to za sprawą rywalizacji tego klubu przeciwko białostockiej Jagielloni w 2017. roku w kwalifikacjach do Ligi Europy. Wówczas to polski klub awansował, więc z nadzieją przyjdzie nam wyczekiwać na następny tydzień i grę z gruzińskimi wojownikami piłki. 

Lech jest faworytem, jednak gdy będziemy mówić o presji, jaką już nakładają poznaniacy na swych ulubieńców, będziemy świadkami kolejnej kompromitacji polskiego klubu. 

Trzeba nam poczekać na rozwój wypadków i życzyć, aby były klub między innymi Arkadiusza Głowackiego awansował do kolejnej fazy eliminacji Ligi Konferencji Europy. 

Kompromitujący wynik szczecińskiej Pogoni 

Pozostając w klimacie eliminacji do Ligi Konferencji Europy, należy nasze podsumowanie rozpocząć od starcia pomiędzy KR Reykjavik a Pogonią Szczecin. Pogonią, która pierwszy pojedynek zapisała na swą korzyść w rozmiarach 4:1, więc rewanż wydawał się formalnością. 

W tym miejscu należy nadmienić, że rewanż tylko wydawał się formalnością, gdyż w stolicy Islandii, to nieoczekiwanie gospodarze dyktowali warunki gry na murawie. Przyszła nieszczęsna 53. minuta, gdy Stefanjaensson pokonał bramkarza “Portowców”, zapewniając własnej drużynie zwycięstwo. Zwycięstwo, które wprawdzie nie dało awansu zespołowi z wyspy wulkanicznych pyłów i gejzerów, jednak pozwoliło zainkasować ważne trzy punkty do klubowego rankingu EUFA. 

Rankingu, który nie jest tylko klubowy, ale także federacyjny, co podkreślił Łukasz Olkowicz, dziennikarz “Przeglądu Sportowego” i Onetu, będący gościem “Sportowego poranka” w Meczyki TV. 

Ja nie mówię, że polskie kluby powinny w cuglach wygrywać, włączając na rewanż piąty bieg. Wystarczył trzeci, a czasami czwarty. Pogoń wrzuciła czwarty, a niezrozumiałą dla mnie reakcją było to traktowanie tego spotkania po macoszemu. 

Jasne. Wiem, że trener Gustaffson rozpoczyna dopiero pracę w realiach środowiska polskiego, ale to piłkarze powinni walczyć do upadłego o punkty dla klubu – wtórował Olkowiczowi Mariusz Hawryszczuk, komentator Viaplay. 

Pogoń rzeczywiście popełniała momentami błędy podczas bronienia stałych fragmentów gry, natomiast wiadomym jest, iż za tydzień kolejny rywal nie będzie wybaczał pomyłek. Będzie to bowiem drużyna duńskiego Broendby Ernes IF, z którą już jeden polski klub odpadł. Była to Polonia Warszawa. 

Pozostaje życzyć Pogoni powodzenia i przerwania klątwy duńskiego futbolu. 

Macedoński koszmar ustąpił 

Ostatnim klubem, który rozgrywał rewanżowe spotkanie w pierwszej rundzie eliminacyjnej do europejskich pucharów, była Lechia Gdańsk. Lechia, która mierzyła się z klubem założonym przez jednego z najlepszych macedońskich piłkarzy ostatnich lat, Gorana Pandeva. 

FK Akademija Pandev został założony w 2010. roku, a głównym celem ojca tego klubu, jest wyławiać młodych piłkarzy i poprzez ich wyszkolenie zarówno techniczne, jak i motoryczne sprawić, że pójdą w świat. 

Efekty działalności widać było wczoraj, a właściwie dopuścili do tego piłkarze z miasta dworu Artusa. Niefrasobliwie zdarzało im się grać w obronie, a straty piłek w środku pola wlewały nadzieje w serca macedońskich kibiców na zdobycie bramki. Gol został strzelony przez Macedończyków w drugiej połowie spotkania, jednak to podopieczni Tomasza Kaczmarka wygrali 2:1 i zmierzą się w drugim etapie kwalifikacji z przedstawicielem austriackiej Tipico Bundesligi, SK Rapid Wiedeń. 

Tak naprawdę w ostatnich dniach należycie swe zadanie wykonała gdańska Lechia, która pokonała swego macedońskiego rywala. Pogoń Szczecin przegrała z reprezentantem Islandii, jednak styl, w jakim szczecinianie przeszli do kolejnej rundy, delikatnie rzecz ujmując, nie napawa optymizmem przed potyczką z Duńczykami. Lech Poznań zawiódł na całej linii, a właściwie dopuścił do owego zawodu Artur Rudko. Paradoksalnie Lech ma największe szanse z całej trójki na zameldowanie się w kolejnej rundzie eliminacji do europejskich pucharów. 

Chcesz być na bieżąco? Czytaj codziennie MediaNarodowe.com

Kanał Sportowy

Subskrybuj
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Przeglądaj wszystkie komentarze

POLECAMY