Więzień stanu wojennego: Nie wchodźcie w układy z komunistami [NASZ WYWIAD]

TYLKO U NAS
Dodano   2
  LoadingDodaj do ulubionych!
Tadeusz Motyka

Tadeusz Motyka / Fot. Piotr Motyka

O wspomnieniach z czasu stanu wojennego, aresztowaniu, przesłuchaniach, więzieniu, życiu po tych wydarzeniach i przesłaniu dla młodych mówi w rozmowie z Piotrem Motyką, specjalnie dla Mediów Narodowych, więzień polityczny okresu stanu wojennego, działacz organizacji Oddział Górali Żywieckich Związku Podhalan im. Św. Jana Pawła II w Polsce z siedzibą w Milówce, Tadeusz Motyka.

Zobacz także: Wandale zaatakowali procesję maryjną. “Tu jest ziemia Allaha, wypierd*lać!”

Piotr Motyka: Co dla Pana oznacza 13 grudnia RP 1981 i wybuch stanu wojennego, dziś z perspektywy 40 lat?

Tadeusz Motyka: Zacznę od tego, nazywam się Tadeusz Motyka, pochodzę z Ciśca (gmina Węgierska Górka, powiat żywiecki, województwo śląskie – przyp. red.). Stan wojenny zastał mnie w domu, pracowałem wtedy w Żywieckiej Fabryce Śrub. Pierwszym moim wrażeniem był szok. Zostały stłumione wszystkie ruchy wolnościowe. Mimo, że człowiek był młody, już to jakoś przeżywał na swój sposób. W pierwszych dniach po wprowadzeniu Stanu wojennego podjęliśmy działalność, najpierw w zakładzie pracy, zrywaliśmy ulotki Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, namalowaliśmy kilka patriotycznych haseł na przykład: „Niech żyje Solidarność”, „Cały świat z nami” i tym podobne. Zatrzymany zostałem z 9 na 10 stycznia 1982 roku, więc moja działalność nie była długa, ale dała się bardzo we znaki miejscowemu posterunkowi. Milicja przyszła do mnie po północy, dwóch milicjantów i dwóch ormowców. Zostałem zaprowadzony z domu na posterunek, nawet nie pozwolono mi się specjalnie ubrać, założyłem tylko cienką koszulę, kurtkę jaką miałem pod ręką, cienkie spodnie. Mam przykre wspomnienia z pobytu na posterunku w Węgierskiej Górce. Przebywałem tam jeden dzień, od rana do wieczora, potem mnie zawieźli do Żywca, byłam tam dwa dni. Następnie miało miejsce przesłuchanie prokuratorskie na prokuraturze w Żywcu, a potem przewieziono mnie do Bielska, do aresztu śledczego przy ulicy Juliusza Słowackiego. Kilka razy spotkałem się z prokuratorem, nie miałem żadnego kontaktu z adwokatem. Z nim spotkałem się dopiero miesiąc po aresztowaniu, na rozprawie przed Sądem Warszawskiego Okręgu Wojskowego, na sesji wyjazdowej w Krakowie. Pierwsze zetknięcie z adwokatem było takie, że nawet nie wiem przez kogo był wybrany. Pytał: „Po coście to robili”? Po latach dowiedziałem się, że był to prominentny działacz Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w Krakowie, pan mecenas Sadowicz. Rozprawa trwała krótko. Wyrok, 3 lata pozbawienia wolności i potem dwa lata pozbawienia praw publicznych, tryb doraźny, bez możliwości odwołania, rewizji wyroku.

Piotr Motyka: Co działo się potem?

Tadeusz Motyka: Stamtąd przewieźli mnie do Bielska, gdzie byłem przez miesiąc, potem do Zabrza – Zaborza, następnie do Mielęcina, koło Włocławka i potem do zakładu karnego do Potulic. W tym zakładzie było osiem pawilonów, nasz był ósmy, wydzielony, bez kontaktu z kryminalnymi. Tam przebywałem od czerwca 1982 roku do kwietnia 1983 roku, tam przebywali sami działacze „Solidarności”, przeważnie z rejonów Bydgoszczy, Gdańska, Szczecina i nawet z Warszawy. W kwietniu 1983 roku, były pierwsze ułaskawienia, na które się załapałem. Ogólnie przesiedziałem 15 miesięcy, resztę wyroku mi zawiesili na dwa lata. Ciekawa jest taka rzecz, że jak mi się kończyło zawieszenie tego wyroku, brakowało dwóch lub trzech miesięcy, wyszła amnestia. To była chyba jedyna amnestia na świecie, która zamiast skracać, wydłużyła mi zawieszenie wyroku o następne dwa lata. Pisałem odwołania, ale nie pomogło.

Piotr Motyka: Jak Pan wspomina czas uwięzienia?          

Tadeusz Motyka: Pierwsze dni, pobyt w Węgierskiej Górce i w Żywcu były fatalne. Nie chcę mówić o tym, jak wyglądały przesłuchania, ale mogę powiedzieć jedno, jak odnoszono się do nas wulgaryzmami, prawie tylko takie słowa leciały. Do dzisiaj słyszę te krzyki po korytarzach, te wyzwiska. Bierze mnie przerażenie jak te same krzyki, wyzwiska, przekleństwa słyszę dzisiaj, na ulicach wielkich, polskich miast, na różnych czarnych marszach. To jest tragedia. Jest to jednoznaczne skojarzenie z tamtymi czasami. Wygląda na to, że to są potomkowie tamtych ludzi, to się nie zmienia ot tak. W Potulicach było, jeśli można powiedzieć w taki sposób, w miarę przyzwoicie. Więziony byłem z ludźmi z „Solidarności”, byli to ludzie wykształceni, więc współwięźniowie prowadzili zajęcia z różnych języków. Uczyłem się angielskiego, którego uczyłem się też w szkole średniej, później coś niemieckiego. W końcu pojawił się wykładowca, który dokooptował do nas, który uczył węgierskiego, ale nie zdążyłem się za wiele nauczyć, gdyż dwa tygodnie, albo trzy potem zwolnili mnie, ale coś jeszcze pamiętam, potrafię liczyć: egy, kettő, három.   

Piotr Motyka: Pamięta Pan tych ludzi, którzy Pana przesłuchiwali?

Tadeusz Motyka: Oczywiście, że pamiętam. Większość już nie żyje.

Piotr Motyka: Znał ich Pan wcześniej?

Tadeusz Motyka: Znałem.

Piotr Motyka: Czy ponieśli jakieś konsekwencje?

Tadeusz Motyka: Żadnych konsekwencji nie ponieśli. Nie było można wnosić żadnych oskarżeń, nawet po zmianie ustroju.

Piotr Motyka: Jak wyglądała Pana sytuacja po wyjściu z więzienia?

Tadeusz Motyka: Byłem kilka razy wezwany do siedziby Służby Bezpieczeństwa w Żywcu. Polegało to na tym, że przychodził taki smutny pan i kazał pisać życiorys. On sobie siedział z boku, czytał jakąś książkę, nawet widziałem tytuł, było to coś o ruchach robotniczych w Europie Zachodniej.

Piotr Motyka: A może była to książka o tym jak robotnicy obalili partię robotniczą?

Tadeusz Motyka: Może i tak.

Piotr Motyka: Czy wrócił Pan  do normalnego życia zawodowego?

Tadeusz Motyka: Były problemy z powrotem do zakładu pracy, chyba trzy miesiące się starałem. Wpierw przyszedłem po tygodniu, zgłosiłem się, miałem podjąć pracę na nowo i usłyszałem, że dyrektor się zastanowi. Byłem zwodzony przez ten czas, aż wreszcie pani w dziale kadr mówi: „Ma pan szczęście, dyrektor się zgodził”. Była też moja rodzina wzywana. Ojciec był dwa albo trzy razy wzywany na przesłuchania, na milicję. Wypytywali o różne rzeczy, czy mamy samochód. Polegało to na zastraszaniu, na tym, żeby było wiadomo, że się interesują tą sprawą.

Piotr Motyka: Czy otrzymał Pan jakieś zadośćuczynienie?

Tadeusz Motyka: Starałem się o odszkodowanie. Trwało to dosyć długo, wiadomo, jakie są nasze sądy. Kilkanaście rozpraw było, łącznie 6 lat. Oczywiście otrzymałem odszkodowanie, ale nie takie jak niektórzy „prominenci”.

Piotr Motyka: Czy otrzymał Pan jakieś odznaczenia państwowe?

Tadeusz Motyka: Tak, między innymi otrzymałem od śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski, a od Prezydenta RP Andrzeja Dudy Krzyż Wolności i Solidarności, a także Odznakę Honorową za Zasługi dla Województwa Śląskiego.

Piotr Motyka: Co by Pan przekazał dzisiaj, jako świadek historii, szczególnie ludziom młodym?

Tadeusz Motyka: Uczcie się historii, pamiętajcie, nie dajcie się wciągnąć w różne układy postkomunistyczne. Nie wierzcie w ich słowa, nie słuchajcie propagandy, tylko pytajcie żywych świadków tamtych czasów.


Piotr Motyka: Gratuluję tego poświęcenia, bohaterskiej postawy, również dla młodego pokolenia, serdecznie dziękuję za wywiad, Bóg zapłać!

Chcesz być na bieżąco? Czytaj codziennie MediaNarodowe.com

Dla zainteresowanych materiał opracowany przez Instytut Pamięci Narodowej dotyczący naszego bohatera, Tadeusza Motyki z Ciśca: https://katalog.bip.ipn.gov.pl/informacje/544571 .

Subskrybuj
Powiadom o
2 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Najpopularniejsze
Inline Feedbacks
Przeglądaj wszystkie komentarze

POLECAMY