Liberalny indywidualizm czy wspólnota?
Przede wszystkim musimy sobie odpowiedzieć na podstawowe pytanie. Czy przyjmujemy liberalną logikę, zgodnie z którą, by zacytować Margaret Thatcher, “nie istnieje coś takiego jak społeczeństwo”? Czy istnieje coś takiego jak przestrzeń publiczna, w której z konieczności występują konkretne zasady? Czy Polacy stanowią konkretną wspólnotę narodową, do której się należy albo nie, i w ramach której podejmuje się konkretne decyzje?
Zobacz także: HORROR! Wycinają żywym dzieciom tkanki, by wyprodukować szczepionki
Podstawowy błąd liberalnego indywidualizmu to błąd antropologiczny. Człowiek jest istotą społeczną. Zawsze funkcjonuje w ramach konkretnej zbiorowości. Rodzi się w konkretnej rodzinie, konkretnej wspólnocie narodowościowej i religijnej (ewentualny brak rodziny czy religii warunkuje równie mocno). Nigdy nie jest panem swojego losu. Zależność od innych wymusza zresztą również tak uwielbiana przez wielu liberałów gospodarka. Jeśli możemy cokolwiek stwierdzić z bliską całkowitej pewnością o życiu gospodarczym, to jest to praktyczna niemożność (zwłaszcza we współczesnym świecie) zdobycia przez jednostkę całkowitej niezależności od innych. Liberałowie pragną jednak, by tę niezależność maksymalizować poprzez zwalczanie wszelkich regulacji ustalanych na poziomie wspólnoty i egzekwowanych przez nią.
Czym jest przestrzeń publiczna?
Jeśli nie istnieje coś takiego jak społeczeństwo, to nie powinno istnieć również coś takiego jak przestrzeń publiczna. To jednak absurd jeszcze radykalniejszy niż stwierdzenie Thatcher. Działania podejmowane przez jednostki ludzkie wpływają na inne jednostki ludzkie. Schodząc na poziom konkretów – to, czy sklepy w Polsce są otwarte w niedzielę, czy nie są, wpływa na wszystkich mieszkańców Polski. W tym miejscu warto również zanegować inny liberalny błąd antropologiczny. Człowiek nie jest, nigdy nie był i nigdy nie będzie racjonalnym podmiotem dążącym do własnego dobra. Człowiek jest z natury słaby i ułomny. Możemy po katolicku nazywać to grzesznością, ale możemy też po prostu stwierdzić to jako dostrzegalny doświadczalnie fakt. Ułomność natury ludzkiej tym bardziej stawia zaś nas przed koniecznością ustalania zasad życia zbiorowego na poziomie wspólnoty. Poprzez swoje złe zachowania ludzie nie czynią bowiem krzywdy tylko sobie, ale wpływają również na innych.
Niedziela to nie jest dzień jak każdy inny
Przykazanie “pamiętaj, abyś dzień święty święcił” znamy z Dekalogu, ale wyprowadzone jest wprost z opisu stworzenia świata w Księdze Rodzaju. Nawet Bóg potrzebował po sześciu dniach siódmego dnia na odpoczynek. Nakaz traktowania niedzieli inaczej niż innych dni nie jest dla chrześcijan przykrym obowiązkiem, sprawianiem sobie cierpienia z powodu Bożego kaprysu. To znakomity przykład samoograniczenia, które ostatecznie jest korzystne dla nas samych. Człowiek sam z siebie skłonny jest do wielu nieracjonalnych zachowań, a jednym z nich jest właśnie przepracowywanie się i niewłaściwe zarządzanie swoim czasem. Zawsze znajdzie się powód, żeby jeszcze popracować również w niedzielę “ten jeden raz” – przecież potrzebuję więcej pieniędzy, przecież muszę tę jedną rzecz skończyć itd.
Podobnie nikt nie “zmusza” pracowników wielkich sklepów czy koncernów, żeby pracowali w niedziele. Nikt nie “zmuszał” też kiedyś pracowników fabryk, żeby pracowali po kilkanaście godzin. Nikt nie “zmuszał” dzieci, żeby szły pracować do szybów kopalń. Człowiek jest jednak w stanie z rozpaczy czy zafiksowania na pieniądzach podejmować różne nieracjonalne działania. Podobnie będący po tej drugiej stronie człowiek jest w stanie zracjonalizować sobie również swoje egoistyczne wykorzystywanie innych dla zysku. Wprowadzane na poziomie wspólnoty regulacje rynku pracy powstrzymują zarówno pracowników jak i pracodawców przed robieniem krzywdy sobie i innym. Wynikają z uznania ułomności natury ludzkiej.
Ku odrzuceniu fałszywej dychotomii
Niedziela wolna od pracy takiej jak w pozostałe dni to zdrowa zasada, którą warto starać się w miarę możliwości wprowadzać we własnym życiu. Niezależnie od tego, czym się zajmujemy. Dla naszego własnego dobra – naszej higieny psychicznej, ale również naszej produktywności. Regularny odpoczynek, podobnie jak regularny sen czy regularne posiłki w dłuższej perspektywie zazwyczaj podnoszą ludzką produktywność. Przestrzeń publiczna nie jest, nigdy nie była i nigdy nie będzie zaś “neutralna”. Zjawiska, na które pozwalamy w niej, silnie warunkują wzorce zachowań wszystkich członków wspólnoty.
Chcesz być na bieżąco? Czytaj codziennie MediaNarodowe.com
By przyjąć takie podejście, potrzebujemy jednak nabrania dojrzałego dystansu wobec “konserwatywno-liberalnej” iluzji dychotomii między “tradycyjną wolnością” a “zniewoleniem”, w której państwo jest co do zasady traktowane jest jako wróg. Istotą destrukcyjnych dla naszej cywilizacji przemian nie jest zaś powstanie nowoczesnego państwa, ale destrukcja tradycyjnych struktur społecznych i wykorzenianie się Europejczyków. Odrzucenie wspólnot i zobowiązań wobec niej na rzecz płytkiego, roszczeniowego egoizmu, który dziś najczęściej objawia się właśnie bezrefleksyjnym permisywizmem i konsumpcjonizmem (jeden z drugim się znakomicie łączy). Promotorem tych przemian jest dziś przede wszystkim zideologizowana plutokracja. Państwo zaś może być mocno niedoskonałym, ale jednak narzędziem walki z nią.