Chcesz być na bieżąco? Czytaj regularnie MediaNarodowe.com
Stłucz pan termometr, nie będziesz pan miał gorączki
Decyzja Franciszka jest horrendalna, ale niestety nie jest zaskakująca. Widzimy tu ten sam mechanizm, co w wielu innych działaniach rewolucjonistów. Nie ma wolności dla wrogów wolności, jak mówił Saint-Just. W tym wypadku nie ma “dialogu” dla wrogów “dialogu”. Franciszek nie reaguje na herezję szerzoną przez księży i biskupów w Niemczech, gdzie niedawno błogosławiono w kościołach pary homoseksualne. Jest ciepły, wyrozumiały i chętny do dialogu z protestantami, żydami, muzułmanami, buddystami. Nie znosi natomiast katolików, którzy są za bardzo katoliccy. Ich należy tępić.
Decyzja nie zaskakuje, bo czego mogliśmy się spodziewać po papieżu, który podważa najbardziej elementarne zasady moralności chrześcijańskiej, wprost podkreślone przez Chrystusa w Ewangelii, takie jak nierozerwalność małżeństwa. Angażuje się w całkowicie doczesne problemy, które mają na sztandarze media głównego nurtu, takie jak imigracja, ochrona klimatu czy kompetencje ONZ, a jednocześnie pozwala w swoim imieniu powątpiewać w istnienie piekła.
Stłucz pan termometr, nie będziesz pan miał gorączki. Najprościej byłoby po prostu zakazać mówienia, że kierunek obrany przez ostatnich papieży przynosi fatalne owoce, a dobre drzewo nie może dawać złych owoców. Najlepiej byłoby nakazać powtarzanie w kółko tych samych pustych formułek – wciąż za mało “otwarliśmy się na współczesny świat”, wciąż za mało jesteśmy nastawieni na człowieka kosztem Boga, wciąż za mało “ekumenizmu” i postępu.
Nikt tak nie denerwuje upartego alkoholika jak trzeźwy kolega, który od 20 lat powtarza mu, żeby nie pił. Co prawda po drodze wszystkie ostrzeżenia kolegi się sprawdziły, alkoholik stracił żonę, dzieci, dom, pracę, ale trzeba trwać w swoim i upartością udowodnić, że nie ma racji. Przemiany z lat 60. i 70. miały przynieść “wiosnę Kościoła”, odrodzenie go w Europie i świecie, zwiększenie jego znaczenia, wzrost liczby wiernych i powołań.
Gdzie ta wiosna Kościoła?
Na dokładnie każdej z tych płaszczyzn przyniosły totalną klęskę. Europa nie tylko porzuciła w znacznym stopniu katolicyzm, ale stała się mu wprost wroga. Głównym nurtem zachodniej polityki jest dziś zwalczanie chrześcijaństwa oraz wymazywanie go z historii i tożsamości Europy. Kościoły pustoszeją, powołań jest coraz mniej. Hierarchom brakuje jednak umiejętności stanięcia w prawdzie i przyznania się do błędu. Zwykłego, prostego nawrócenia się, którego dobry katolik dokonuje zawsze, gdy się spowiada. Elementarnego “moja wina, przepraszam, chcę się poprawić”.
Prościej jednak oczywiście uciekać od stanięcia w prawdzie. Prościej w ogóle przestać się spowiadać – i rzeczywiście spowiedź zanikła w ogromnej części katolickich niegdyś krajów i parafii. Jak zwykle, spowiedź zanika tam, gdzie zanikają powołania, gdzie zanikają wierni – tam, gdzie najszybciej wprowadzane są kolejne postępowe nowinki.
Przywiązanie do tradycyjnej katolickiej liturgii i nauki chciano zabić już wielokrotnie. Próbowano kija, próbowano marchewki, teraz znów wrócono do kija. Jak na złość, gdy nowe msze i nowe seminaria odwiedza coraz mniej osób, stale rośnie liczba wiernych i powołań w organizacjach tradycyjnych. Trzeba im więc to maksymalnie utrudnić, by zniknął żywy wyrzut sumienia i namacalny dowód błędu. Decyzję oczywiście chwalą media głównego nurtu. Najbardziej pochwaliłyby Franciszka, gdyby ogłosił, że Jezus był queer i LGBT+, a piekło istnieje jedynie dla nadmiernie ortodoksyjnych katolików.
Czy ofiara Chrystusa miała sens?
Bo i po co wyznawać swoje grzechy, rozliczać się przed Bogiem, skoro wszyscy idą do nieba i “wystarczy być dobrym człowiekiem”? Skoro to człowiek ma być Bogiem, a Bóg, który stał się człowiekiem i umarł za nasze grzechy może zejść na dalszy plan? Właściwie nie musiał tego robić, ofiara Chrystusa była zbędna. Przecież ostatecznie piekła nie ma, a Bogu nie robi różnicy, czy wierzymy w Jego Syna, czy nie. Zresztą, czy właściwie Chrystus naprawdę zmartwychwstał? Kolejni tolerowani przez kolejnych papieży “katoliccy” teologowie uważają to jedynie za symbol, a nie prawdziwe wydarzenie. Oczywiste pytanie brzmi – czy ci biskupi i ten papież w ogóle wierzą w Boga? A może jest on już dla nich tożsamy z “postępem”, “byciem dobrym człowiekiem” i byciem miłym dla wszystkich oprócz strasznych, ciemnych, nadmiernie katolickich katolików? Z chodzeniem na wybory, wpłacaniem na organizacje charytatywne i segregowaniem śmieci?