Dopiero co zakończone mistrzostwa Europy były pełne sportowych niespodzianek, a poziom drużyn wyjątkowo wyrównany. Niestety, nie obyło się także bez nachalnego wpychania do turnieju politycznej propagandy. Demoliberalny establishment żadnej sfery życia nie zamierza pozostawić wolną od niej.
Sport – ostatni bastion narodów?
“Naród” jest dziś brzydkim słowem. Niewielu wie, że pierwszy turniej piłkarskich mistrzostw Europy nazywał się właśnie “Puchar narodów Europy 1960”. Kojarzące się z unijną walutą EURO to miano znacznie bardziej poprawne polityczne. Cały czas jednak sport, na czele z najpopularniejszą dyscypliną, jaką jest piłka nożna, stanowi jedyną akceptowaną przez demoliberalny establishment przestrzeń manifestacji uczuć narodowych. Na stadionach można machać flagami, ubierać się w barwy swojego kraju, krzyczeć, śpiewać. Jest tak zapewne dlatego, że sport zawodowy generuje ogromne pieniądze. Przy okazji pozostaje wentyl bezpieczeństwa, przez który mogą uchodzić naturalne emocje zbiorowe członków wspólnoty narodowej.
Co jakiś czas demoliberalne media i autorytety wracają do stygmatyzowania kibiców – tych reprezentacji narodowej, ale także tych zaangażowanych we wspieranie drużyn klubowych. Każde stałe przywiązanie, nawet do klubu, jest sprzeczne z liberalnymi dogmatami. Wyzwolony, oświecony człowiek nie powinien śpiewać “tylko jeden klub kocham aż po grób”. Tak samo jak sprzeczna z tymi dogmatami jest każda wspólnota nie będąca prześladowaną mniejszością, do której nie każdy może dołączyć pojedynczym aktem woli. Do której z definicji ktoś należy, a ktoś nie należy.
Kibic deklarujący trwałe zaangażowanie we wspólnotę przekraczającą jego jako jednostkę i jego indywidualne kaprysy jest z definicji niebezpieczny.
Czytaj także: Porażka Le Pen w wyborach regionalnych. Co dalej z Francją?
Obowiązkowe rytuały BLM
Zasadniczo lepszym sposobem spacyfikowania sportu jest jednak zinfiltrowanie go i przejęcie od środka. Włączenie sportowców do sieci osób i instytucji mówiących dokładnie to samo 24 godziny na dobę 7 dni w tygodniu, nieustannie powtarzających te same slogany. Główną misją sportu okazuje się nagle rozpowszechnianie kolejnych promowanych przez demoliberalny establishment elementów rewolucji społecznej, takich jak agenda LGBT czy ruch BLM. Tak jak ma to być w magiczny sposób jednocześnie główna misja szkół, uczelni, kościołów, banków, poczty, wielkich firm, mediów, celebrytów i serwisów takich jak Netflix. W przestrzeni publicznej mają docelowo funkcjonować jedynie ludzie i organizacje uczestniczący w rytuałach świeckiej religii. Nie wystarczy milcząca akceptacja czy bierność – warunkiem bycia przyzwoitym, postępowym i tolerancyjnym jest aktywne zaangażowanie.
Podczas piłkarskich Mistrzostw Europy najbardziej widocznym przykładem tego zjawiska było “klęczenie” licznych reprezentacji przed meczami w imię poparcia dla BLM. Klęczenie zaczęło się w Stanach w 2016, gdy futbolista Colin Kaepernick odmawiał stania podczas hymnu USA. Nie mógł bowiem stać z szacunkiem podczas hymnu USA, państwa, które uważa za rasistowskie. Klęczenie kilku europejskich drużyn przedstawiano w mediach jednocześnie jako akt pokuty Europejczyków wobec nie-białych ludności innych kontynentów. Jak zawsze rewolucjonistów nie istnieje złożona prawda o rzeczywistości, ale to, by ją zmieniać. Opisują świat w zero-jedynkowych kategoriach – nie-biali “wyzyskiwani”, biali “wyzyskiwacze”. Piłkarze reprezentacji Polski, choć nie klęczeli, to pokazywali na znaczek “respect” na koszulkach, gdy klęczeli ich rywale (podczas meczu z Anglią w eliminacjach MŚ).
Podczas ME aktywnie promowano też agendę LGBT. Bramkarz reprezentacji Niemiec Manuel Neuer ubrał opaskę w sześciu kolorach tęczy na mecz z Niemcami. Obaj kapitanowie mieli takie opaski podczas meczu Anglia-Niemcy. Na finale Anglia-Włochy piłkę przywiózł sędziemu samochodzik w tych samych barwach. W lidze angielskiej od kilku lat trwa akcja Rainbow Laces. Podczas wybranych okresów (“świątecznych”?) tęczowe są opaski kapitańskie, sznurówki piłkarzy, chorągiewki w rogach boiska, tablice do wyświetlania zmian, stojaki na piłki czy łuki, pod którymi przechodzą zawodnicy wychodząc na boisko. Wszystko to brzmi jak satyra na fanatyczną religię. Nietrudno wyobrazić sobie drwiący z dewocji skecz kabaretowy, w którym piłkarze dwóch katolickich drużyn zaczynają mecz od klęczącej modlitwy, na każdym elemencie ubrania mają krzyże, a na chorągiewkach powiewają flagi Watykanu. W takiej rzeczywistości zaczynamy jednak naprawdę funkcjonować – tylko religią panującą jest kult rozwiązłości reprezentowany przez flagę rozpusty.
Imigracja – bez niej nie byłoby drużyn!
Ostatnim zjawiskiem, którego nie można tu pominąć, jest wykorzystywanie piłkarskich mistrzostw do promocji masowej imigracji. Tu również wyróżnia się Anglia. W angielskich mediach pojawiły się liczne komentarze zwracające uwagę, że bez imigracji spoza Europy nie byłoby tej wspaniałej drużyny, która doszła do finału mistrzostw po 55 latach przerwy. Podobnie sukces francuskich mistrzów świata z 2018 wykorzystywały media francuskie. W tamtejszej drużynie również zdecydowanie nadreprezentowani są przedstawiciele mniejszości etnicznych pochodzących z fali masowej imigracji spoza Europy, która miała miejsce w ostatnich dekadach. W ten sposób drużyny stają się emblematami “nowych” Anglii czy Francji, które mają stawać się coraz bardziej “różnorodne”. Mają też mieć oczywiście nową tożsamość. Jaka to będzie tożsamość widzimy choćby po fakcie, że jako hymn reprezentacji Francji w piłkę nożną na EURO 2020 został wybrany utwór znanego rapera Youssouphy.
Youssoupha to czarnoskóry muzułmanin, dla którego religia i pochodzenie stanowią kluczowe elementy tożsamości. Kilka lat temu w jednym ze swoich utworów deklarował wynagrodzenie pieniężne kogoś, kto “wpakuje kulę w łeb” Éricowi Zemmourowi, prawicowemu publicyście, którego tu już dla Państwa opisywałem. W innym zachęca do zgwałcenia Marine Le Pen.