[OPINIA] Zgierski: Marksizm kulturowy jednak istnieje? Poseł Lewicy potwierdza, ale…

Dodano   0
  LoadingDodaj do ulubionych!

/ Fot. Wikimedia Commons

Poseł Lewicy Maciej Gdula w swoim felietonie opublikowanym przez Krytykę Polityczną przyznał, że marksizm kulturowy istnieje, ale… prawica go nie rozumie.

Marksizm kulturowy? Tak, ale nie

W licznych publikacjach i wywiadach lewicowi komentatorzy nieustannie powtarzają, że żaden marksizm kulturowy nie istnieje, a jest jedynie teorią spiskową wymyśloną przez skrajną prawicę. W skrócie, radykałowie szukają „sił zła”, z którymi mogliby walczyć przy poparciu zastraszonego społeczeństwa. W podobnym tonie mówi się o „genderyzmie” czy „ideologii LGBT” – wszystkie te zjawiska są sprowadzane do chochoła, w którego biją obrońcy cywilizacji Zachodu.

Zobacz także: Lewica boi się „W pustyni i w puszczy”? „Rasizm, kolonializm i patriarchat!”

Jak się okazuje, nieco odmiennego zdania jest poseł Lewicy Maciej Gdula, socjolog i doktor habilitowany nauk społecznych, który od lat współpracuje z Krytyką Polityczną. W swoim artykule „Czym jest marksizm kulturowy, a co o nim myśli prawica?” zaprezentował ciekawy punkt widzenia. Otóż nie zanegował istnienia marksizmu we współczesnej wersji, a „jedynie” skrytykował jego interpretację w wydaniu prawicy. Innymi słowy, przyznał, że marksizm kulturowy jest realną ideologią, tyle że zdemonizowaną przez obóz konserwatystów. To bardzo cenny głos w dyskusji, więc dziękuję, Panie Profesorze.

„Ofensywa, która zniszczyć ma chrześcijańską tradycję europejską”

Przeanalizujmy tekst p. Gduli, który z mojej perspektywy jest bardzo ożywczy intelektualnie. Oczywiście pominiemy znęcanie się nad PiS-em w wykonaniu autora, ponieważ polityczne wtręty nie mają w tym przypadku żadnego znaczenia. Wpisują się jedynie w schemat wojny z obozem rządzącym. Najpierw przyjrzyjmy się temu, jak zdaniem posła marksizm kulturowy postrzega „prawica”:

Na początek musimy zrozumieć, co dokładnie dla prawicy kryje się za marksizmem kulturowym. Jest to ofensywa, która zniszczyć ma chrześcijańską tradycję europejską, wspólnotę narodową i rodzinę. U jej źródeł tkwi dążenie do wyzwolenia wszystkich złych pragnień w człowieku – głównie seksualnych. Zwyczajni ludzie przy pewnym wysiłku trzymają się tego, co sprawdzone i służące innym.

Trudno nie odnieść wrażenia, że poseł zarysował w tym miejscu iście epicką wizję starcia dobra ze złem, gdzie tradycyjne społeczeństwo chrześcijańskie broni się przed naporem upiornych marksistów kulturowych. Oczywiście celem tychże jest zniszczenie nieśmiertelnego trio, a więc rodziny, narodu i tradycji. Gdyby w ich miejsce wstawić wiarę, ojczyznę i cywilizację albo Kościół, państwo i kulturę, to pewnie wyszłoby na to samo. Sens jest jeden – prawica niczym ostatni bastion walczy o utrzymanie człowieczeństwa w obliczu nadciągającej barbarii.

Oczywiście takie zero-jedynkowe ujęcie jest zabiegiem celowym, mającym wywołać niedowierzanie, względnie śmieszność. Gdy operujemy tylko na poziomie sloganów, przeciwstawiając sobie wspaniałą cywilizację Zachodu i jakieś niedookreślone marksizmy, genderyzmy i inne –izmy, to trudno o merytoryczną dyskusję. Można zbyć oponentów, używając wygodnego „argumentu” o teorii spiskowej. Taki zabieg blokuje dostęp do głębszego poziomu dyskusji, a więc szczegółów, faktów i konkretów.

„To analiza i krytyka społeczeństwa”

Co kluczowe dla naszych rozważań, w dalszej części felietonu Maciej Gdula przystępuje do wyjaśnienia, czym w rzeczywistości jest ten cały marksizm kulturowy. Czyniąc to, potwierdza, że „tropiciele marksistów” wcale nie walczą z wyimaginowaną ideologią. Punkt dla profesora. Spójrzmy:

A teraz szybko o tym, czym naprawdę jest marksizm kulturowy. To analiza i krytyka społeczeństwa, porzucająca optymistyczny obraz dziejów, który możemy znaleźć u Marksa. U niego szybciej lub wolniej, ale sprawy idą jednoznacznie w dobrym kierunku. Postęp sił wytwórczych niszczy panowanie kapitalistów wyzyskujących robotników. Zaprowadzony zostaje w końcu rozumny porządek społeczny, w którym potrzeby wszystkich ludzi zostają zaspokojone i jednocześnie mogą oni rozwijać indywidualny potencjał.

Pisząc o „analizie i krytyce społeczeństwa”, ma na myśli teorię krytyczną, czyli akademicką nazwę marksizmu, który za sprawą szkoły frankfurckiej przeniknął na zachodnie uniwersytety. Myśl frankfurtczyków stanowi przedłużenie „działalności praktyczno-krytycznej” Karola Marksa (sformułowanie z „Tez o Feuerbachu” z 1845 roku). Omawiane podejście sprowadza się do nieustannego krytykowania status quo i niszczenia tradycyjnego systemu, który rzekomo u swoich fundamentów opiera się na represji, wyzysku i niesprawiedliwości. Jego całkowite zanegowanie nie podlega kompromisom.

Polemizowałbym również ze stwierdzeniem, że neomarksiści nie posiadają optymistycznego obrazu dziejów. Chociaż musieli uporać się z faktem, że przewidywania ich proroka okazały się błędne, to jednak fiasko rewolucji na Zachodzie wcale nie zniechęciło ich do marksizmu. Po prostu trzeba było zrewidować taktykę działania, czyli dostosować ją do zmieniających warunków w taki sposób, aby w końcu udało się zrealizować wizję świata powszechnej szczęśliwości. „Cóż, to właśnie negatyw był pozytywny: ta świadomość nie pójścia dalej, odmowa. Istotą teorii krytycznej jest naprawdę nieubłagana analiza tego, co jest” – stwierdził Leo Löwenthal w wywiadzie z 1981 roku. Jak wynika z jego słów, destrukcja sama w sobie jest powodem do optymizmu, bo – w domyśle – przybliża do komunizmu. Dalej:

Marksiści kulturowi na swojej skórze doświadczyli narodzin faszyzmu, drugiej wojny światowej i bomby atomowej. Część z nich – zwłaszcza Herbert Marcuse – nie porzucali nadziei, ale prosty optymizm nie był dla nich. Przede wszystkim uznali, że społeczeństwo to coś więcej niż gmach zbudowany na bazie środków produkcji. Społeczeństwo to są oczywiście siły wytwórcze, ale także pragnienia, stosunki w rodzinie i sposoby samorealizacji.

Po pierwsze, pod pojęciem „faszyzm” autor ma zapewne na myśli reżim narodowosocjalistyczny, przez co posługuje się komunistyczną propagandą. Już w latach 20. XX wieku na posiedzeniach Kominternu zaczęto wyklinać włoskich faszystów, którzy przejęli władzę w wyniku „Marszu na Rzym”, a następnie inne siły zagrażające rewolucji w europejskich krajach. Ciekawe, czy profesor wie o tym, że w Niemczech pierwszymi „faszystami”, których atakowali komuniści, byli… socjaldemokraci. Zgadza się, zanim w 1935 roku Józef Stalin wdrożył koncepcję Frontów Ludowych, zwykłych socjalistów traktowano jako tzw. socjalfaszystów, czyli ideologicznych braci faszystów. Później zmieniła się mądrość etapu, ale o tym innym razem.

Po drugie, poseł ma całkowitą rację – neomarksiści, w tym wymieniony Herbert Marcuse, zauważyli, że nie można ograniczać się wyłącznie do sfery produkcji, a co za tym idzie robotników tworzących proletariat (czytaj: mięso armatnie). Frankfurtczycy wyszli poza analizę „reżimu fabrycznego” i dostrzegli, że na społeczeństwo oddziałują również inne czynniki, np. rodzina, Kościół czy kultura popularna. Dzięki przyswojeniu odkryć z zakresu psychoanalizy pojęli, jak wielki wpływ na człowieka ma sfera reprodukcji, rozumiana jako te czynniki, które podtrzymują kapitalizm.

W kolejnym felietonie pociągnę wątek rozważań prof. Gduli i skupię się na zagadnieniu rewolucji seksualnej, której ramy skonstruowali frankfurtczycy. Poseł mniej lub bardziej świadomie odniósł się do tej problematyki, przez co znowu okazał się niezwykle pomocny.

Jakub Zgierski

POLECAMY