RPO za IPN, czyli eksperyment. Jak wypadnie? [OPINIA]

Dodano   1
  LoadingDodaj do ulubionych!
Marcin Wiącek

Marcin Wiącek przypatrywał się głosowaniu Sejmu na RPO / fot. Twitter

Niespodziewanie za szóstym razem doszło jednak do wyboru Rzecznika Praw Obywatelskich. PiS poparł kandydata opozycji, prof. Marcina Wiącka. Następnie kilku senatorów opozycji umożliwiło wybór dr. Karola Nawrockiego na prezesa Instytutu Pamięci Narodowej.

Chcesz być na bieżąco? Czytaj codziennie MediaNarodowe.com

Czy w Polsce jest jeszcze miejsce na niezależność?

Polska klasa polityczna okazała się jednak zdolna do konsensusu. Po wielu latach plemiennej wojny i wzajemnych oskarżeń o zawłaszczanie kolejnych instytucji wydaje się to dobra wiadomość. Podstawowe pytanie brzmi jednak, czy w Polsce jest jednak miejsce na arbitra uważanego za niezależnego przez wszystkie istotne siły polityczne? Ja sam szczerze mówiąc nie spodziewałem się takiego szerokiego konsensusu wokół rzecznika praw obywatelskich. W końcu wojna wokół obsady tego stanowiska trwała już naprawdę długo. PiS próbował przeprowadzić przez Senat kandydatury bliższe sobie, takie jak wiceminister spraw zagranicznych dr hab. Piotr Wawrzyk, poseł dr Bartłomiej Wróblewski i senator Lidia Staroń. Ostatecznie żadna z tych opcji się nie powiodła.

Z jednej strony czułbym się bardziej komfortowo, gdyby stanowisko tego rodzaju objął ktoś, kto nie cieszył się od początku poparciem Lewicy. Przejmowanie kolejnych kompetencji państwa przez “niezależne” instytucje pełnione przez żołnierzy postępu jest esencją demokracji liberalnej, która w praktyce dąży do oligarchicznych rządów klasy “oświeconych”. Budzi pewne wątpliwości, czy takie stanowisko jak RPO w ogóle jest potrzebne. Skoro jednak ani Wawrzyk, ani Wróblewski nie przeszli, szanse na pewnego konserwatystę na stanowisku RPO zmalały do zera.

PiS nie musiał tego robić

Z drugiej jednak prof. Wiącek od samego początku starał się pokazywać jako kandydat niezależny, gotowy do rozmowy z każdym z sześciu ugrupowań parlamentarnych. Również z rozmów np. ze studentami, których uczył na UW, wyłania się obraz człowieka nie afiszującego się ze swoimi poglądami politycznymi w przeciwieństwie do wielu przedstawicielu prawniczych elit akademickich. Skrytego, cichego i kompetentnego. Oczywiście kolejne pytanie brzmi, czy on sam, będąc już wybranym, będzie dalej starał się wysyłać sygnały do różnych środowisk politycznych, czy jednak wyraźnie się opowie za tymi, którzy go najpierw wysunęli, czyli demoliberalnym centrolewem.

Niewątpliwie zwraca uwagę, że PiS nie musiał tego robić. Miał w garści wyrok Trybunału Konstytucyjnego. Mógł wprowadzić do biura RPO komisarza czy też p.o. rzecznika, dowolną osobę ze swojego środowiska (choćby tak jednoznacznie odbieranego jak prof. Krystyna Pawłowicz czy Stanisław Piotrowicz, wybrani w skład tegoż TK). Mógł zmienić ustawę o IPN, wprowadzając wybór bez zgody Senatu. Tym samym obie te instytucje stałyby się prostymi narzędziami w rękach aktualnej większości sejmowej. Oczywiście byłyby też radykalnie kontestowane przez centrolewicową opozycję, która nie uważałaby takiego p.o. rzecznika za “prawdziwego” rzecznika, tylko za “sługę Kaczyńskiego”.

Zaskakujące zwycięstwo konserwatyzmu instytucjonalnego

PiS zdecydował się jednak pójść na kompromis. Może będzie to zdrowe dla państwa? Jeśli prof. Wiącek stanie na wysokości zadania, a biuro RPO nie będzie służyło do promocji ideologicznej agendy, będzie to zapewne zdrowe dla państwa. Wydawało się, że w polskim państwie nie ma już dziś miejsca na takie kompromisy między siłami, a rywalizacja polityczna jest sprowadzona do bezwzględnego “kto kogo”, w którym wszelkie instytucje są odarte z szerszej legitymizacji. Na decyzji PiS mógł zaważyć casus Mariana Banasia, wybranego do NIK jako “swój”, który później jednak wypowiedział posłuszeństwo i zaczął wręcz zwalczać rząd.

Typowo demoliberalnego hasła “niezależności” nie należy też jednak fetyszyzować. Państwa funkcjonowały przez wieki bez urzędów takich jak RPO czy TK. Dochodząca do władzy nieliberalna, “populistyczna” prawica zawsze staje przed dylematem – przejmować je i tym samym ponownie centralizować władzę w ramach dążenia do decyzyjności suwerennego państwa narodowego, czy zachowywać je w imię instytucjonalnego konserwatyzmu? Trzeba pamiętać, że tenże konserwatyzm był oczywistym wyborem w czasach, gdy instytucje miały jeszcze zakorzenienie w naturalnym, przedrewolucyjnym porządku społecznym. Dziś jednak hegemoniczny demoliberalizm wytworzył własne instytucje, ograniczające pole działania zwykłych obywateli i przesuwające władzę w kierunku oligarchii.

Wybory prof. Wiącka i dr. Nawrockiego to ciekawy eksperyment. Na starcie jego ocena jest nieoczywista. Warto będzie obserwować, jak wypadną przez kolejne pięć lat. Sam fakt zdolności polskiej klasy politycznej do konsensusu niewątpliwie jednak cieszy.

Subskrybuj
Powiadom o
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze Najpopularniejsze
Inline Feedbacks
Przeglądaj wszystkie komentarze

POLECAMY