Bliskowschodnia beczka prochu

Dodano   0
  LoadingDodaj do ulubionych!

Krystian Kamiński / zdjęcie: materiały prasowe Konfederacji

Sytuacja na Bliskim Wschodzie w ocenie Krystiana Kamińskiego. Tekst został zamieszczony na platformie X.

Izraelczycy pod koniec zeszłego tygodnia wycofali siły z południowej części Strefy Gazy. 98. Dywizja, składająca się z trzech brygad, w tym 7. Brygady Pancernej, wycofała się z Chan Junus. Miasto od czterech miesięcy było celem ataków z powietrza i lądu mimo, że działa tam obóz dla dziesiątek tysięcy uchodźców z czasów kolejnych wojen izraelsko-arabskich. W środkowej części palestyńskiego regionu na stanowiskach pozostawała, według informacji z niedzieli, izraelska Brygada Nahal. Kontroluje ona skrzyżowanie dróg koło dawnego żydowskiego osiedla Necarim, ewakuowanego jeszcze w 2005 r. Zajęcie tej pozycji, jeśli będzie utrzymywana, ma dla mnie jasny cel – niedopuszczenie do powrotu stłoczonych w rejonie Rafah wewnętrznych uchodźców do miasta Gaza i północnej części Strefy.

Wycofanie się 98. Dywizji, dywizji ze zwiększonymi stanami, dywizji „na sterydach” przygotowanej na okoliczność ostatecznej, jak można przypuszczać, pacyfikacji Strefy Gazy, pozostaje w sprzeczności z dotychczasowymi ruchami i metodami przywództwa politycznego i wojskowego Izraela, które wyglądały jak dążenie do całkowitego zajęcia regionu i usunięcia z niego wszystkich lub co najmniej większości Palestyńczyków. Tak to rozumie najwyraźniej radykalny koalicjant Netanjahu, minister bezpieczeństwa narodowego Itama Ben-Gwir, który już zagroził temu pierwszemu, że jeśli „zdecyduje się zakończyć wojnę bez szeroko zakrojonego ataku na Rafah w celu pokonania Hamasu, nie będzie miał mandatu do dalszego pełnienia funkcji premiera”.

Wielu komentatorów wiąże to z burzą jaką wywołało niedawne rozstrzelania przez „najbardziej humanitarną armią świata” konwoju organizacji World Central Kitchen, a w nim polskiego obywatela Damian Sobóla, która po raz pierwszy wywołała ostrzejsze deklaracje ze strony amerykańskiej elity politycznej. Prezydent Joe Biden może być zaniepokojony. Marcowy sondaż Instytutu Gallupa wykazał, że jedynie 36 proc. Amerykanów aprobuje działania Izraela w Strefie Gazy, a 55 proc. ich nie akceptuje. W listopadzie było to jeszcze 50 do 45 proc. na rzecz Izraela. Co ważne, wśród samych zwolenników Partii Demokratycznej proporcje te są znacznie bardziej niekorzystne dla Tel Awiwu. Tylko 18 proc. z nich akceptuje działania Izraela w Strefie Gazy, zaś 75 proc. wyraziło w marcu brak akceptacji (w listopadzie odpowiednio 36 i 63 proc.). Wspieranie Tel Awiwu może kosztować Bidena demobilizację, brak demokratycznych wyborców przy urnach w listopadzie, podczas gdy w warunkach ostrej polaryzacji nie może liczyć na przyciągnięcie zbyt wielu wyborców republikańskich (wśród nich 63 proc. aprobuje działania Izraela, 30 proc. nie). Natomiast wśród wyborców niezależnych też dominują przeciwnicy działań Izraela nad aprobującymi je (60 do 29 proc.).

Czy jednak można poważnie traktować gromkie werbalne uniesienia oraz krytykę ze strony władz USA pod adresem rządu Benjamina Netanjahu? Amerykańska broń nadal płynie do Izraela szerokim strumieniem. Tak szerokim, o jakim Ukraińcy mogą pomarzyć, co zresztą powinno być pouczające dla wszystkich mieszkańców Europy Środkowowschodniej. Administracja Bidena mówi o warunkach… które warunkami nie są, bo przecież nie warunkują realnych usług jakie USA Izraelowi świadczą. Administracja mówi o otwarciu izraelskiego portu w Aszdodzie i przejścia granicznego między Izraelem a Strefą Gazy dla pomocy humanitarnej. Oczywiście w celu uruchomienia takiego korytarza wsparcia konieczne jest zawieszenie broni. Tymczasem Waszyngton w tej kwestii stoi w pełni na stanowisku Izraela: najpierw zwolnienie wszystkich jeńców i zakładników, a potem zawieszenie broni.

Na to Hamas nigdy nie pójdzie, bo oczekuje symetrii, to jest zwalniania kolejnych Palestyńczyków przetrzymywanych w trybie administracyjnym, bez wyroku, w izraelskich aresztach i więzieniach. Doświadczenia tego konfliktu pokazują, że deeskalacja, choćby tymczasowa, musi mieć odwrotny tryb. Najpierw przerwanie walk, potem zwalnianie więźniów. Tak było w czasie krótkiego rozejmu pod koniec listopada, w trakcie którego Hamas zwolnił 110, a Izrael 240 więźniów.

Może być raczej tak, że wycofanie sił izraelskich z południowej Strefy Gazy, będące pierwszym odwrotem jej sił lądowych Tel Awiwu w toku obecnego konfliktu, ma związek z podbiciem stawki, jakiego Tel Awiw dokonał gdzie indziej.

1 kwietnia Izraelczycy zbombardowali konsulat Iranu w stolicy Syrii. W całej grupie wojskowych i cywilów zginęli dowódca Sił Specjalnych irańskiego Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej generał brygady Mohammad Reza Zahedi i jego zastępca Mohammad Hadi Hadżi Rahimi. Ten pierwszy to najwyższy rangą zabity oficer Korpusu od czasu amerykańskiego zamachu na gen. Ghasema Sulejmaniego w Iraku, w styczniu 2020 r.

Izrael wiele razy uderzał na cele irańskie w Syrii. Irańczycy są tam obecni militarnie na dużą skalę od czasu, gdy w 2013 r. zdecydowali się na wsparcie władz w Syrii w walce z różnorakimi ugrupowaniami zbrojnymi wspieranymi przez mocarstwa zachodnie, arabskie monarchie Zatoki Perskiej i Izrael właśnie. Atakując teren ambasady, Izrael dokonał istotnej eskalacji konfliktu, podniósł go na znacznie wyższy poziom bezwzględności, na którym nie istnieją już przestrzenie wyłączone z walki. Zadał też Irańczykom poważną stratę kadrową, wymierzając prestiżowy policzek. Wątpię, że Teheran pozwoli sobie na zostawienie tego bez odpowiedzi.

Iran ma do tego narzędzia, i w postaci rozbudowanego programu rakietowego, i w postaci Hezbollahu w Libanie, który jak dotychczas, wbrew ostrej retoryce, nie podjął działań przekraczających poziom ostrzałów niskiej intensywności, często w pasie przygranicznym. Sam Hezbollah jest organizacja polityczno-militarną znacznie silniejszą niż Hamas. Posiada ogromne zasoby rakiet różnego typu, zdolny jest porazić całe terytorium Izraela, przełamującą izraelska obronę przeciwpowietrzną, przynajmniej w pierwszych dniach.

Dlaczego Izrael igra z ogniem drugiego frontu? Wygląda to tak, jakby Binjamin Netanjahu uznał, że doprowadzenie do bezpośredniej wojny z Iranem z miejsca zapewni mu znów bezkrytyczne, masowe wsparcie USA i jego sojuszników, a w końcu ich bezpośredni udział w starciu. Jego kalkulacje nie są pozbawione podstaw. Majaczy przed nami perspektywa wielkiej wojny na Bliskim Wschodzie zasysającej Zachód. W czwartek Netanjahu rozmawiał telefonicznie o perspektywie wojny z Bidenem.

Władze Izraela wstrzymały już urlopy w swoich siłach zbrojnych. Mowa jest o dodatkowej mobilizacji do sił obrony przeciwpowietrznej. W Izraelu doszło do bardzo poważnych zakłóceń działania systemu GPS, izraelska armia twierdzi, że to skutek jej zamierzonych działań. Przez komunikatory upowszechniane są panikarskie apele. Odnotowano wzmożony ruch w sklepach. Skutki wielkiej wojny zapłaci oczywiście również Europa.

Subskrybuj
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Przeglądaj wszystkie komentarze

POLECAMY