Piotr Motyka: Wspomniał Pan kiedyś, że świętowanie rocznicy wypłynięcia flotylli pod dowództwem Ferdynanda Magellana w 1519 roku jest nie do końca właściwe, że świadczy o chęci różnych redakcji, aby wyprzedzić innych w poinformowaniu o ważnej sprawie, a właściwą datą do obchodów rocznicowych będzie termin zakończenia wyprawy, czyli 6 września, czy nadal Pan tak uważa?
Piotr Boroń: Podtrzymuję moje słowa, choć wypowiedziałem je kiedyś raczej żartem. W ogóle to cieszę się z każdej okazji przypomnienia wydarzeń, które są pomijane w bieżących rozmowach, a na przypomnienie zasługują. Są tak zwane tematy nośne, a zazwyczaj wiążą się z informacjami o bieżących wypadkach – oczywiście tych, o których media chcą poinformować, ale są także tematy, na pozór odległe, z których można czegoś się nauczyć, choć nie przyda się to od razu.
Piotr Motyka: Ale za to rozmowa o nich jest rzadziej obciążona chęcią propagandy.
Piotr Boroń: Dokładnie. I choćby dla tej konkluzji warto było się umówić na wywiad. A więc 6 września 2022 roku świętuje się dokładnie 500. rocznicę dowiedzenia, że Ziemia jest kulą, bo wtedy powrócił do portu San Lucar niewielki stateczek pod dowództwem Juana Sebastiána Elcaño (zwanego też del Cano) o znamiennej nazwie „Victoria”, który opłynął naszą planetę. Po dwóch dniach byli w Sewilli, ale ponieważ wypłynęli z San Lucar, więc dokładnie 6 września „domknęli” opłynięcie. Był to pierwszy taki przypadek. Na statku było 18 z około 270 ludzi, którzy wypłynęli w tę odważną podróż. Nie było na nim Magellana, który zginął w 1521 roku. Ci którzy powrócili, ledwo żyli i prawdopodobnie byli bez zębów, które stracili przez szkorbut. Powróciwszy do Hiszpanii, pierwsze kroki skierowali do kościoła, by podziękować Bogu za cud przetrwania karkołomnej wyprawy. Wszyscy otrzymali tytuły szlacheckie.
Piotr Motyka: Czyli punktem „domknięcia” okrążenia Ziemi jest San Lucar de Barrameda?
Piotr Boroń: Wielu tak sądzi, ale są i tacy, którzy uważają że to Wyspy Zielonego Przylądka, o które zahaczyła wyprawa, płynąc na Zachód, a domknęła, docierając do nich w drodze powrotnej 1 lipca.
Piotr Motyka: Czyli jeszcze jedna data?
Piotr Boroń: Powiem trywialnie: każda okazja jest dobra, aby porozmawiać o ciekawych wydarzeniach. A jeżeli mogę jeszcze nieco skomplikować to przytoczę tu postać sługi i tłumacza Magellana, którego ten pozyskał podczas swej wcześniejszej wyprawy do Indii Wschodnich. Otóż Magellan zabrał go do Europy, a następnie wziął go na wyprawę w kierunku zachodnim. Czyli ten dotarłszy przez Atlantyk i Pacyfik w swe ojczyste strony, był pierwszym człowiekiem, który opłynął Ziemię dookoła – choć na raty.
Piotr Motyka: Skąd znamy tak różne szczegóły historyczne?
Piotr Boroń: Jedynym pasażerem, któremu pozwolono podróżować i spisywać wspomnienia był Antonio Pigafetta. On nawet zapłacił za możliwość uczestniczenia w wyprawie jako pasażer. Pisał właściwie na bieżąco i zostawił kapitalne opisy. Czuję jakąś osobistą sympatię do tego człowieka, który opisywał wyprawę dla nas. W tym miejscu – wręcz wbrew sobie, bo może ktoś przestanie dalej czytać wywiad – zachęcam do sięgnięcia do jego pamiętników, by mieć informacje z pierwszej ręki.
Piotr Motyka: On jednak nie odpowiada na kilka pytań, które chcę Panu zadać. A pierwsze jest fundamentalne: co sprawiło, że to tylko Europejczycy zainteresowali się odkrywaniem innych kontynentów?
Piotr Boroń: Jak każdy historyk muszę odpowiedzieć, że to splot przyczyn, ale za najważniejszą z nich uważam średniowieczne przekonanie, że to Europejczycy mają rację w kwestii chrześcijańskiego światopoglądu. To była ogromna moc, która dawała bodziec do apostolskiego wyjścia ze swych ram. Z pewnością nie byliśmy najbardziej chytrzy (bo sławny był handel arabski) czy zaawansowani technicznie (bo Chiny miały lepsze okręty), a jednak przekonanie, że mamy skarb prawdy pozwalało naszym śmiałkom ruszać w świat, a ich zwierzchnikom podejmować wiekopomne decyzje. Motyw szerzenia wiary przewija się w większości adekwatnych dokumentów, ale jest pomijany jako oczywistość. Upieram się, że teraz, gdy Europa przeżywa wieloraki kryzys, warto wspomnieć, że nasza jedność i siła miały swe oparcie w religii.
Piotr Motyka: To była szeroka motywacja. A jaki był cel, który odróżniał wyprawę Magellana od Diaza, Kolumba, Vasco da Gamy?
Piotr Boroń: Akurat celem tych wszystkich, jak i wielu innych wypraw, było dotarcie do Indii i Chin, a różnice wynikały z bander, pod jakimi płynęli odkrywcy. Pierwsza ruszyła Portugalia dzięki pobożnemu księciu Henrykowi, który jako wielki mistrz zakonu Templariuszów (choć pod inną nazwą) postawił na chrystianizację świata drogą morską i choć sam nigdy nie odkrywał lądów otrzymał przydomek „Żeglarz”. Portugalczycy pływali, trzymając się brzegów Afryki, wciąż dalej i dalej, aż Diaz dotarł do przylądka Dobrej Nadziei (który nazwał Przylądkiem Burz), a w ślad za nim da Gama poszedł jeszcze dalej, czyli dotarł do wyznaczonego celu, jakim były Indie. Dotarł do Goa. Hiszpania była opóźniona i nie mogła iść drogą Portugalczyków, bo tamci zazdrośnie jej strzegli. A zatem Włoch Kolumb zaproponował królowej Izabeli Kastylijskiej – wiedząc, że Ziemia jest kulą – że osiągnie to co Portugalczycy, choć od innej strony. Jak wiemy, zwiodła go stojąca na drodze Ameryka. W 1513 roku niejaki Vasco Balboa przebywszy Przesmyk Panamski tą drogą, jaką dziś ma Kanał Panamski, stwierdził, że po drugiej stronie Ameryki jest wielki ocean, a następnie bardzo konsekwentnie w stosunku do opisanych pomysłów, opłynięcia Ameryki szukał Magellan.
Piotr Motyka: Ale, przypomnijmy, on był Portugalczykiem…
Piotr Boroń: Tak, ale zawiedzionym na usługach portugalskiego króla, który w końcu dał mu zwolnienie ze służby. Król portugalski nie był przecież zainteresowany szukaniem innej drogi do Indii, jeżeli miał tę dookoła Afryki, strzeżoną przez jego okręty wojenne i forty. Oferta Magellana była więc w sam raz dla Hiszpanii, która miała potencjał, ale brak jej było wybitnych żeglarzy i swobodnego dostępu do legendarnych Chin i Indii – bo w średniowieczu Europejczycy rozróżniali te dwa podmioty. Natomiast król portugalski był bardzo zainteresowany tym, aby wyprawa hiszpańska w ogóle nie doszła do skutku. Agenci szpiegowali i snuli intrygi na dworze młodego cesarza Karola, który był równocześnie królem Hiszpanii. Magellanowi grożono śmiercią.
Piotr Motyka: Ale w 1519 roku wypłynęli?
Piotr Boroń: 10 VIII 1519 roku Magellan wyruszył z Sewilli na czele pięciu niewielkich statków o pobożnych nazwach (w tłumaczeniu: „Najświętsza Trójca”, „Niepokalane Poczęcie”, „Św. Antoni”, „Św. Jakub” i „Zwycięstwo”) oraz ok. 270 ludźmi w bardzo międzynarodowym składzie.
Piotr Motyka: Jakie momenty w całej wyprawie, by Pan wyróżnił?
Piotr Boroń: Zdecydowanie listopad 1520 roku, gdy przepłynęli cieśninę Wszystkich Świętych (obecnie Magellana), czyli zrealizowali „przebicie się” przez Amerykę, a następnie śmierć Magellana 27 kwietnia 1521 roku w walkach z tubylcami na wyspie Mactan. Jeszcze warto zwrócić uwagę na załadunek tych wszystkich przypraw korzennych, które dotarłszy do Hiszpanii zwróciły koszty całej wyprawy, bo każdy kwintal przypraw wart był 150 razy więcej niż w Indiach.
Piotr Motyka: A jak ułożyły się późniejsze losy tych, którzy powrócili?
Piotr Boroń: Juan Sebastián Elcaño, czyli dowódca „Victorii” wrócił do żeglugi i po czterech latach zmarł w drodze do Indii. Wenecjanin Pigafetta jeździł sporo po Europie, a w 1525 r. w Paryżu opublikował część swoich wspomnień. Tu trzeba jeszcze dodać, że do Europy po kilku miesiącach wróciło jeszcze 12 uczestników, których pojmali Portugalczycy. Niektórzy spędzili długi czas w portugalskich lochach.
Piotr Motyka: Mówiąc o problemach sprzed pół tysiąca lat, oderwaliśmy się od współczesności. Czy historia nie służy także nauczaniu nas czegoś dzisiaj?
Piotr Boroń: Historia to opowieść o konkretnych ludziach, a jeżeli jest prawdziwa to zawsze powinna wywoływać refleksje. Pamiętając o tym, drążmy tajemnice tak jak byśmy prowadzili śledztwo i szukali wszystkich okoliczności wyjaśniających postawy. Zapewniam, że w historii tej wyprawy jest wiele do wyczytania.
Piotr Motyka: Co na przykład?
Piotr Boroń: Z portretów Elcaño w podręcznikach i słownikach większość ludzi wyczytuje, że to człowiek, który zdobył nieśmiertelną sławę jako dowódca „Victorii”. Jego nazwisko błyszczy nawet na tle innych odkrywców, ale to przecież jego Magellan zakuł w kajdany za bunt na Atlantyku, bo ten stracił wiarę w sukces i chciał wracać do Europy wbrew przywódcy wyprawy. Przez kilka miesięcy, spędzonych w okrętowym karcerze miał najczarniejsze myśli, a po kilkunastu miesiącach Magellana nie było, a Elcaño dowodził wyprawą z najcenniejszym wówczas ładunkiem na świecie. Ale też nie wyobrażajmy sobie, że 8 września 1522 r. triumfował. Wyobraźmy go sobie, walczącego z chorobami o życie, ubranego w białą szatę ze świecą w ręku, jak ze łzami w oczach dziękuje Bogu w kościele za powrót – mamy taki opis – a potem liczącego w nerwach pakunki z przyprawami korzennymi, by urzędnicy nie zarzucili mu defraudacji królewskiego majątku. Czyż nie będzie dla nas źródłem nadziei, gdy porównamy z jego sytuacją nasze osobiste kłopoty? Róbmy swoje i dziękujmy Bogu!
Piotr Motyka: Serdecznie dziękuję za ciekawy wywiad, Bóg zapłać!
Chcesz być na bieżąco? Czytaj codziennie MediaNarodowe.com