Jednorożec, czyli nas stać
Piękna idea. Ponoć nic tak nie denerwuje podatników jak wyrzucanie publicznych pieniędzy w błoto, jednak śledząc wyniki plebiscytów, można odnieść odwrotne wrażenie – wybierając projekty do realizacji, mieszkańcy zdają się zapominać o tym, że sami się na nie składają i dlatego nad finansowanie niezbędnych projektów przedkładają fundowanie sobie kosztownych fanaberii. Wygląda to tak, jak gdyby plebiscyty momentami przyjmowały ludyczny charakter, a ich uczestnicy stawiali sobie za cel bicie kolejnych poziomów absurdu i rozrzutności.
Do historii przeszedł już kosztujący setki tysięcy pomnik jednorożca postawiony w Łodzi. Środki oczywiście pochodziły z budżetu partycypacyjnego, ergo projekt zyskał dużą aprobatę ze strony mieszkańców, podobnie jak u prezydent miasta Hanny Zdanowskiej, która z entuzjazmem napisała o pomniku: „My tym jednorożcem otwieramy oczy niedowiarkom 🙂 I to jest Jednorożec obywatelski, bo wybrany przez łodzian”. Można zadać sobie pytanie, czy Łódź w obecnej sytuacji w ogóle stać na fundowanie podobnych, dosyć zresztą kiczowatych, obiektów. Pytanie jest o tyle bardziej zasadne, że Łódź spośród wojewódzkich miast Polski jest tym najszybciej wyludniającym się (od 1995 r. do 2020 r. Łódź opuściło około 140 tysięcy mieszkańców, przez co straciła tytuł drugiego największego miasta Polski na rzecz Krakowa), ponadto zajmuje również wysokie pozycje w rankingach miast najbardziej zadłużonych (jej zadłużenie pod koniec 2020 r. wyniosło 3,725 mld PLN, ustępując pod tym względem tylko Warszawie). Z pewnością więc potrzebuje ona pieniędzy na fundamentalne inwestycje, nie zaś na pomniki „pół-jednorożców” – jak rzeźbę nazywają łodzianie.
Postępowa bieżnia
Tytuł realizacji najbardziej absurdalnego projektu próbowała Łodzi odebrać nasza stolica, gdzie omal nie przeznaczono do realizacji projektu zakładającego „renowację” bieżni lekkoatletycznej przy ulicy Łabiszyńskiej na Targówku. Renowacja nie polegałaby jednak tylko na dokonaniu koniecznych remontów nawierzchni i doposażeniu obiektu – jej głównym (i najbardziej kosztownym) elementem miała być wymiana nawierzchni na tartan w barwach tęczy. Na stronie warszawskiego budżetu obywatelskiego możemy wyczytać, że koszt realizacji projektu wyceniono na 747 tysięcy złotych, z czego naniesienie tęczowej nawierzchni miało pochłonąć aż 535 tysięcy. Oprócz wymiany podłoża projekt zawierał również: naprawę ubytków w nawierzchni (44 tysiące), namalowanie linii (42 tysiące), wymianę pokrywy odwodnienia (25 tysięcy) oraz zakup i montaż szafek depozytowych (100 tysięcy). Wymiana nawierzchni byłaby więc najbardziej kosztowną częścią renowacji, co jest tym bardziej ciekawe, że pod wpisami autorki projektu można znaleźć komentarze, gdzie mieszkańcy piszą, że bieżnia nie wymaga wymiany nawierzchni, a jedynie załatania ubytków. Można więc śmiało zadać pytanie, czy „renowacja” nie stanowiła jedynie pretekstu do umieszczenia tęczy w kolejnej części przestrzeni publicznej.
Autorką projektu jest posłanka Lewicy Anna Maria Żukowska, wobec której można wysuwać przypuszczenia, że nie posiada żądnych kompetencji w kwestii organizacji obiektów sportowych. Z wytycznych Polskiego Związku Atletycznego wynika jasno, że bieżnie powinny być wykonane w jednolitej, stonowanej barwie. Za tym rozwiązaniem stoją aż trzy przyczyny: po pierwsze, na bieżniach znajdują się namalowane różnymi kolorami oznaczenia wskazujące, do jakiej konkurencji bieżnia służy (może to być bieg np. na 100, 400 metrów bądź sztafeta), więc tęczowa bieżnia czyniłaby te oznaczenia gorzej widocznymi; po drugie, takie ubarwienie bieżni sprawiłoby, że linie nie byłyby jednakowo widoczne w różnych jej częściach; wreszcie po trzecie, taka mieszanka jaskrawych barw z pewnością nie wpływałaby korzystnie na uwagę biegaczy, a mówiąc mniej dyplomatycznie – mogłaby wywołać u lekkoatletów oczopląs.
Projekt był – delikatnie mówiąc – kontrowersyjny. Od entuzjastycznych reakcji, wzbudzanych przede wszystkim u ludzi z tęczowymi nakładkami na profilówkach, po bezwzględną krytykę, zwłaszcza ze strony pasjonatów sportu.
„(…) w żadnym wypadku bieżnia jako symbol rywalizacji sportowej nie powinna być wykorzystywana do szerzenia jakiś politycznych ideologii” – czytamy w komentarzu pod postem pani poseł.
„Pani chce zrobić ze bieżni lekkoatletycznej zabawkę albo jakiegoś »Misia«. Pani nie będzie nigdy korzystać z tej bieżni. Pani patrzy na nią przez pryzmat swoich politycznych zapędów i kolorków i na tym koniec. Jako osoba która nie raz korzystała z tego typu bieżni na treningach nie wyobrażam sobie aby zrobić 20 albo więcej kółek po czymś takim i nie dostać oczopląsu. Może się to komuś wydawać śmieszne ale proszę pamiętać że to nie służy do zabawy” – pisze inny internauta.
Najtrafniej jednak całą sprawę podsumował ten komentarz: „Na fanaberie najłatwiej jest wydawać nieswoje pieniądze”.