Chcesz być na bieżąco? Czytaj codziennie MediaNarodowe.com
O co zapytani zostaną Węgrzy?
Orban referendum ogłosił na 3 dni przed sobotnią “paradą dumy” LGBT w Budapeszcie i na niecałe 9 miesięcy przed wyborami. Pięć pytań będzie brzmiało:
->”czy popierasz branie udziału przez dzieci w zajęciach o orientacjach seksualnych bez zgody rodziców”,
->”czy popierasz dostępność operacji zmiany płci dla dzieci”,
->”czy popierasz promocję operacji zmiany płci wśród dzieci”,
->”czy popierasz pokazywanie zmiany płci w mediach”,
->”czy popierasz pokazywanie dzieciom w mediach niekontrolowanych treści, które mogą wpłynąć na ich rozwój seksualny”.
Orban zwrócił się do narodu za pośrednictwem nagrania umieszczonego na Facebooku. “Aktywiści LGBTQ odwiedzają szkoły i przedszkola, żeby prowadzić tam zajęcia z edukacji seksualnej. Chcą to robić też tu, na Węgrzech”. Pytania referendalne w dużym stopniu pokrywają się z ustawą, która weszła już w życie w tym miesiącu. Zgodnie z nią przedstawianie lub promocja homoseksualizmu oraz zmiany płci dzieciom stała się przestępstwem na Węgrzech. Zajęcia z edukacji seksualnej mogą prowadzić jedynie zatwierdzone przez rząd organizacje.
Unia Europejska przeciwko ochronie dzieci
Przeciwko prawu ostro wystąpiła szefowa Komisji Europejskiej, Niemka Ursula von der Leyen. Zapowiedziała ona, że “zrobi wszystko co w mocy Komisji, by zagwarantować prawa obywateli UE”. Dla Orbana tak jednoznaczne wypowiedzi von der Leyen to kolejna szansa do antyunijnej retoryki. “Chodzi o przyszłość naszych dzieci. Musimy powstrzymać Brukselę”.
Kolejny raz widzimy tutaj, że demoliberalny establishment kontrolujący instytucje Unii Europejskiej uważa za integralną część swojej tożsamości walkę z chrześcijaństwem oraz destrukcję tradycyjnych struktur społecznych takich jak rodzina i naród. Pamiętamy zresztą, że już 16 lat temu, podczas projektowania konstytucji dla UE, jej twórcy ze wzgardą odrzucili proponowane odwołanie do “chrześcijańskich korzeni Europy”. “Wartości europejskie” czy “zachodnie” są dziś tożsame z destrukcją istoty historycznej zachodniej cywilizacji, a ich jedyny program pozytywny to hedonistyczny permisywizm i konsumpcja. Opór temu projektowi stawiać mogą tylko broniące swojej tożsamości i suwerenności państwa narodowe. Jednocześnie nietrudno zauważyć, że nawet tak jednoznacznie sprzeciwiający się tej wizji polityk jak Orban konsekwentnie opowiada się za zmienianiem UE od środka, a nie opuszczeniem jej. W 2016 ten sam premier Węgier zamieszczał w brytyjskiej prasie reklamy wzywające Brytyjczyków do głosowania za pozostaniem w UE.
Bonapartyzm po węgiersku
To nie pierwszy raz, gdy Orban zwraca się bezpośrednio do narodu o poparcie swojej polityki. Poprzednio w 2016 zorganizował referendum ws. narzucania przyjmowania imigrantów krajom członkowskim przez UE. Takie rozwiązanie to klasyczny bonapartyzm, we Francji stosowany przez cesarzy Napoleona I i Napoleona III oraz generała de Gaulle’a. Jego istotą jest porozumienie silnego przywódcy państwa z ludem, nad głowami parlamentu i politycznej elity. De Gaulle tak np. zmienił konstytucję wbrew niej samej, wprowadzając powszechne wybory prezydenckie.
Orban rzuca temat ochrony dzieci przed LGBT tuż przed wyborami, bo jest popularniejszy od niego samego po 12 już latach nieprzerwanych rządów. Chce też podzielić zjednoczoną listę opozycji, do której dołączył nacjonalistyczny niegdyś Jobbik. Opozycja prawdopodobnie zbojkotuje referendum, żeby frekwencja w nim wyniosła poniżej 50%. To z 2016 też zbojkotowali – przeciwko przyjmowaniu imigrantów zagłosowało 98,4%, ale przy 44% frekwencji. Wybór takiego rozwiązania świadczy o tym, że demoliberałowie zdają sobie sprawę, że te propozycje Orbana są naprawdę popularne. Mogą częściowo podważyć jego mandat społeczny przez bojkot. W oczywisty sposób większym ciosem w Orbana niż niska frekwencja byłaby jednak porażka w referendum. Ale węgierscy demoliberałowie wiedzą, że nawet mobilizując swój elektorat nie uzyskaliby w nim większości. Dla Orbana wzmocnienie się przez referendum może być kluczowe przed wyborami. Według sondaży jego Fidesz idzie póki co łeb w łeb ze zjednoczoną opozycją, wystawiającą wspólne listy od Jobbiku do lewicy. Zagrożenie utratą władzy od 2010 nie było tak poważne.
Czy to dobra droga?
Przy okazji warto się zastanowić, czy podobne referendum nie byłoby pomysłem wartym rozważenia również w Polsce. Działania przeciwko promocji agendy LGBT wśród dzieci są dziś absolutną koniecznością. Walka z nią nadal wydaje się bardziej popularna niż sam PiS czy dowolny inny rząd. Taka kampania pomogłaby też uświadamiać masy, z jak poważnym problemem mamy do czynienia. Z drugiej strony Polacy są dość przekornym narodem, a politycy wielokrotnie wywracali się na takich referendach (de Gaulle w 1969, ale też premier Włoch Renzi w 2016), za czym szła również porażka całej ich formacji.
Koniec końców to, w jaki sposób broni się dzieci jest znacznie mniej ważne od tego, by ich w ogóle bronić. Zadaniem opinii publicznej jest dziś zgłaszanie rządowi postulatów chroniących naturalną moralność i stałe wywieranie presji na decydentów. Bierność oznacza białą flagę i pogodzenie się z destrukcją tradycyjnej moralności w Polsce. Pole gry nie jest bowiem neutralne – antycywilizacyjna rewolucja cały czas trwa, i jeśli nie będziemy podejmować aktywnych działań, by ją zatrzymać, to również Polacy, w tym polskie dzieci, będą jej ofiarami. Warto śledzić, co robią rządy w innych krajach, by czerpać z ich porażek i sukcesów.