- Kobieta podkreśliła, że wbrew sugestiom z internetowej historii, nie przeszło jej przez myśl, żeby zabijać swoje dziecko.
- Pacjentka odniosła się także do bzdur, które pojawiają się w przestrzeni publicznej.
- W jej opinii nie jest ona bohaterką i zupełnie odrzucała ewentualność zabicia dziecka z powodu tego, że było chore.
- Zobacz także: Szwedzki szpital zaprzestał wykonywania zabiegów zmiany płci. „Negatywne, rozległe i nieodwracalne konsekwencje”
Zmanipulowana historia miała uderzyć w ochronę życia
Na instagramowym profilu „Położnik bez lukru” pojawiła się rzekoma historia jednej z pacjentek. Miała ona dowiedzieć się o letalnej wadzie u swojego nienarodzonego dziecka. Zdaniem autorki wpisu, przez ostatni wyrok Trybunału Konstytucyjnego, stający w obronie prawa do życia, kobieta nie mogła zabić swojego dziecka, co przypłaciła konsekwencjami zdrowotnymi, ze względu na kontynuowanie ciąży.
Byłam na badaniach prenatalnych tu, gdzie mieszkamy. Pan doktor zauważył nieprawidłowości. Powiedział, że dziecko będzie miało achondroplazję, czyli karłowatość. To była pierwsza diagnoza. To był dla mnie szok. Przyszła druga pani doktor, zadawała mi pytania, a ja w ogóle nie rozumiałam, co do mnie mówi. Byłam w takim szoku, że nie potrafiłam złożyć zdania. Kiedy pan doktor zaczął opisywać USG, łzy leciały mi ciurkiem. Miałam ochotę nigdy tam nie wracać. I pamiętam, że pojawiła się we mnie złość i myśl: „Tylko nie powiedz mi, żeby zrobić krzywdę mojemu dziecku”. Słyszałam wiele różnych historii, temat aborcji jest teraz głośny. Bałam się, że mi to zaproponuje, a to wywołałoby we mnie bardzo trudne emocje. Naturalnie widzę w sobie mechanizm bronienia tego dziecka, które we mnie było. Mojej córeczki
– powiedziała Magda Jaśkiewicz, której historia została w zniekształcony sposób opisana na Instagramie.
Aborcja sposobem na uniknięcie bólu dziecka? Pacjentka prostuje bzdurę
Kobieta zwróciła uwagę na swoje wątpliwości, które pojawiały się w czasie porodu. Odniosła się także do bzdur, które pojawiają się w przestrzeni publicznej.
Na pierwszej wizycie po usłyszeniu diagnozy myślałam tylko o tym, żeby moje dziecko nie umarło. Bardzo to przeżyłam – najgorsze będzie dla mnie, jeśli ono umrze. Ale moje myślenie zmieniało się w czasie ciąży. Kiedy dopuściłam już do siebie myśl, że ono może umrzeć, stwierdziłam, że najtrudniejsze będzie to, że może cierpieć po porodzie. Powiedziałam o tych obawach w hospicjum perinatalnym. Pani doktor powiedziała, że na ból są w stanie coś poradzić, że moje dziecko nie będzie cierpieć. W czasie ciąży, będąc pod moim sercem, nie cierpi, a po porodzie nie będzie cierpieć, bo mamy w medycynie skuteczne środki, które niwelują ból. Bardzo mnie to uspokoiło. Po wyroku TK widziałam argumenty, które mówiły właśnie o tym, że dzieci, które rodzą się z wadami, cierpią. Uderzyło mnie to, ale okazało się to zwykłą nieprawdą! Nie, te dzieci nie cierpią. Niektórym tak się wydaje, ale rzeczywistość jest inna
– stwierdziła.
Bohaterstwo czy normalność?
Jak zrelacjonowała pacjentka, spotykała się z różnymi komentarzami w obliczu sytuacji, która ją spotkała. W jej opinii nie jest ona bohaterką i zupełnie odrzucała ewentualność zabicia dziecka z powodu tego, że było chore.
Na początku krępowaliśmy się o tym mówić, ale potem doszliśmy do tego, że to przecież nie jest nic nienaturalnego. Po prostu nasze dzieciątko jest chore. Reakcje ludzi były różne. Pozostał nawet żal do niektórych znajomych. Jedna osoba spytała: „To co wy teraz zrobicie po tym wyroku Trybunału?”. Tak jakby od razu skazała nasze dziecko na śmierć. Ja się bardzo zdziwiłam, kiedy mówiła, że jestem bohaterką. Ja powiedziałam wtedy, że jestem po prostu normalna – nie zabiję swojego dziecka. Niektórzy się jednak dziwili. Pytali: „To jaka będzie wasza decyzja?”. Ja mówię: „No a jaka może być? To nie decyzja, tu nie ma o czym decydować.”
– podkreśliła.
zycieirodzina.pl