Marksizm kulturowy istnieje, ale nie jest tym, za co uważa go prawica – to ma nam do powiedzenia poseł Lewicy prof. Maciej Gdula.
Polacy nie rozumieją
W swoim poprzednim felietonie “Marksizm kulturowy jednak istnieje? Poseł Lewicy potwierdza, ale…” odniosłem się do artykułu autorstwa prof. Macieja Gduli. Socjolog i poseł z ramienia Lewicy opublikował swoje przemyślenia na łamach Krytyki Politycznej. Ze względu na objętość tekstu przeanalizowałem wtedy tylko część jego wpisu, ale spokojnie – już teraz zapraszam do przeczytania dalszej analizy.
Spróbujmy krótko streścić, jakie stanowisko przyjął autor. Otóż jego zdaniem – o dziwo – marksizm kulturowy jest realnym zjawiskiem, tyle że niezrozumianym i zdemonizowanym przez prawicę. Obóz konserwatywny postrzega neomarksistów jako niszczycieli cywilizacji i rozsadników tradycyjnego społeczeństwa. Komentatorzy i politycy niczym ostatni obrońcy człowieczeństwa przeciwstawiają sobie złych ideologów, którzy dążą do unicestwienia rodziny, narodu i wiary.
Co chyba najistotniejsze, prof. Gdula mniej lub bardziej świadomie przyznał, że samo mówienie o marksizmie kulturowym nie jest przejawem teorii spiskowej. Problem leży wyłącznie w niewłaściwej interpretacji, dlatego też postanowił rozjaśnić mroki niewiedzy polskiego społeczeństwa. To bardzo cenny głos w dyskusji, zwłaszcza że należy on do przedstawiciela lewicowego świata nauki. Biorąc pod uwagę fakt, że choćby w raporcie Fundacji Batorego samo mówienie o jakichś „neomarksistach” zostało uznane za szurię i przejaw inspiracji nazizmem, mamy tu do czynienia z pewnym znaczącym przełomem. Ponownie – dziękuję, Panie Profesorze.
Trafne spostrzeżenia
Przyjrzyjmy się dwóm cytatom, w których autor starał się wskazać główne idee przyświecające neomarksistom. Chociaż nie formułuje tego wprost, mówi o szkole frankfurckiej, czyli grupie intelektualistów, która uformowała się w latach 30. XX wieku. Gdula najpierw skupił się na problemie konsumpcjonizmu:
„Gdy marksiści kulturowi spoglądali na swoje współczesne społeczeństwa czasów zimnej wojny, widzieli przede wszystkim, że życie w nich zostało podporządkowane imperatywowi produktywności i wzrostu. Wykorzystuje on nasze pragnienia i poczucie wolności. Nieco upraszczając sprawę: społeczeństwo wymaga podporządkowania się w standardowej i nudnej pracy, za co oferuje obfitość dóbr, o których pozyskaniu można marzyć i odczuwać wolność związaną z ich nabywaniem”.
W tym akapicie chodzi o koncepcję frankfurtczyków, którzy krytykowali tzw. późny kapitalizm, czyli transformację systemów gospodarczych w duchu etatyzmu i interwencjonizmu. Krótko mówiąc, neomarksiści dostrzegli, że rewolucja komunistyczna na Zachodzie nie powiodła się, ponieważ proletariat zamiast wizji pełnego wyzwolenia przyjął ofertę wyjścia z nędzy własną ciężką pracą. Pomogły w tym związki zawodowe oraz benefity socjalne, które polepszyły doczesną sytuację mas pracujących:
„Zadaniem marksisty w tym kontekście nie jest już pokładanie nadziei w klasie robotniczej, bo stała się ona częścią machiny produkcji i konsumpcji. Zamiast tego krytykować trzeba system, który choć wydaje się racjonalny, prowadzi do absurdalnych, pełnych sprzeczności sytuacji. Na przykład konsument kupuje coraz więcej produktów, ale jest nieszczęśliwy i boryka się z problemami psychicznymi”.
Profesor Gdula z pewnością czytał prace frankfurtczyków, bo poprawnie referuje ich poglądy. Robotnicy stali się siłą reakcyjną, ponieważ zostali wchłonięci przez kapitalizm, który co prawda poszedł na pewne ustępstwa, ale paradoksalnie dzięki temu zdołał jeszcze bardziej zwieść ludzi obietnicą zdobycia bogactw. Warunek jest jeden – muszą być trybikami w wielkiej machinie wyzysku.
Dopowiedzenie
Jak podpowiada mi intuicja, lewicowy poseł traktuje dorobek frankfurtczyków wyłącznie w kategoriach filozoficznych rozważań lub krytycznych analiz nowoczesnego społeczeństwa. Chociaż przedstawia ich poglądy zgodnie z prawdą, to jednak nie rozumie albo świadomie zamilcza fakt, że neomarksiści dokonali przełomowej rewizji założeń Marksa i przedstawili ideologiczną taktykę działania dostosowaną do nowych warunków.
Z jednej strony zidentyfikowali przyczynę utraty poparcia wśród robotników, a z drugiej strony udzielili odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób wyhodować nowy proletariat skłonny do zasilenia rewolucyjnych szeregów. Poseł Gdula poniekąd o tym wspomniał, pisząc o „podporządkowaniu imperatywowi produktywności i wzrostu”. W XIX wieku z fabryk wyciągano za pomocą agitacyjnych haseł, natomiast teraz można to zrobić dzięki… rewolucji seksualnej.
W osobnym felietonie “Karoń miał rację? Badania potwierdzają jego interpretację marksizmu” szczegółowo wyjaśniłem zależność między seksem a pracą. Jak się okazuje, prawdziwym celem poddawania ludzi, a zwłaszcza dzieci i młodzieży, seksualizacji nie jest jakieś mgliste „demoralizowanie”, a przekierowywanie energii na sferę biologiczną. Chodzi o to, aby skutecznie pozbawiać motywacji i chęci do pracy, tworząc roszczeniowe masy pragnące darmowej wolności. A świat powszechnej szczęśliwości obiecują oczywiście… komuniści.
Jakub Zgierski