Lewica zaczyna starą śpiewkę. Chcieliby być blisko ludu, ale nie mają z nim za wiele wspólnego. Poseł SLD Marcin Kulasek narzeka na pieniądze posła.
Lewica bardzo chciałaby być uważana za reprezentację ludu. Przedstawicieli klasy robotniczej, pracowników, “prekariatu”, ale niewiele mają z nim wspólnego. Nawet działacze Partii Razem, pozujący na dzisiejszych marksistów, mieliby mentalny problem by odnaleźć się wśród, jak to brzydko określają “elity”, “Januszy, Grażyn i Sebastianów”. O ile razemici dopiero budują swoje kariery, starzy politycy SLD to dzisiejsza “klasa posiadająca”, wzbogacona na latach PRL i III RP.
Po zamieszaniu wokół Adriana Zandbera wydaje się, że Lewica wraca na stare, eseldowskie tory. Poseł Marcin Kulasek z Sojuszu Lewicy Demokratycznej narzeka bowiem na warunki życia posła w Warszawie. O ile rozmowa o wysokości wynagrodzenia polityków, urzędników i państwowych specjalistów powinna być wolna od populizmu, trudno wytłumaczyć dużej części naszych rodaków zdanie pt. “Proponuję spróbować się utrzymać w Warszawie za 6,5 tys. zł na rękę, plus dieta 2,5 tys. zł”. W taki właśnie sposób wypowiedział się polityk SLD.
ZOBACZ TAKŻE: Konfederacja w Gliwicach popiera profesora Korab-Karpowicza
Polityk narzekał także na warunki w sejmowym hotelu. Na problemy związane z “zapleczem” sejmowym zwracają uwagę politycy wszystkich opcji. Prawdą jest też, że ludzie kierujący państwem powinni być dobrze opłacani – chociażby dlatego, żeby najlepsi specjaliści nie uciekali do zagranicznych firm. Powyższe zdanie polityka SLD było jednak stanowczo nie na miejscu, dalekie od retoryki, którą chciałaby stosować Lewica. Wielu internatów zareagowało na te słowa z oburzeniem. Marcin Kulasek przeprosił i obiecał, że w przyszłości będzie… autoryzował swoje wypowiedzi.