Założenie jest proste i klarowne – każda grupa zawodowa ma prawo do godnych warunków pracy oraz wynagrodzeń na odpowiednim poziomie, także nauczyciele. Jednak głównymi problemami zarówno przy nauczycielach, jak wcześniej przy lekarzach czy górnikach jest to, że dyskurs skupia się na kwestiach doraźnych czyli z reguły na płacach.
Dyskusja o całym systemie w tym systemie edukacji zostaje zepchnięta na dalszy plan, czy jest nawet w ogóle przemilczana. Martwi również sytuacja uczniów w całej sprawie, dla których spór pomiędzy rządem a nauczycielami niesie duże konsekwencje, na które nie zasłużyli.
Od strony politycznej strajk nauczycieli to niestety zwykła hucpa. Sławomir Broniarz, przewodniczący związku Nauczycielstwa Polskiego znany jest ze swych sympatii politycznych. Nie trzeba głęboko szukać, aby znaleźć zdjęcia z jego osobą na antyrządowych manifestacjach w towarzystwie polityków PO, lewicy oraz KODu. Ten sam Broniarz za czasów rządów PO-PSL nie było skory do masowych protestów gdy zamykano szkoły, a nauczyciele tracili pracę. Pamiętam, że smutnym tego symbolem były strajki rodziców… często bezradnych w zaistniałej sytuacji.
W latach 2008-2014 zlikwidowano około 1400 palcówek edukacyjnych, a kilkanaście tysięcy nauczycieli straciło zatrudnienie. W 2019 r. konflikt w oświacie został zaogniony przed cyklem wyborczym. Nic naprawdę nie dzieje się przypadkowo. A tragizmu całej sytuacji dodają demoliberalni politycy obiecujący na jesień duże podwyżki dla nauczycieli min. o tysiąc złoty. Oczywiście muszą wygrać wybory i znaleźć na to środki co w obu przypadkach wydaje się mało realne. Ale co tam… można obiecywać, dla nich nauczyciele to widocznie ludzie naiwni…
Wykorzystanie nauczycieli przez ich centralę związkową oraz polityków demoliberalnych jako narzędzie do walki politycznej z obecnym rządem jest procederem negatywnym, ale nie zmienia to faktu, że sytuacja w oświacie jest zła. Płace nauczyciel nie są wysokie! Nie wolno dać się propagandzie, że nauczyciel pracuje mniej niż pracownik etatowy. Taka jest specyfika tego zawodu, a poza tym znaczną część pracy nauczyciel zabiera do domu.
Obecna władza nie rozumie problemów edukacji. Reforma polegająca na likwidacji gimnazjów i przywróceniu ośmiu klasy podstawówki miał dobry wydźwięk propagandowy i nic poza tym. System z gimnazjami był przez wiele lat krytykowany, jednak w ostatnich latach zaczął się stopniowo stabilizować i działać. Stąd wielu nauczycieli oraz samorządowców miało oraz ma obawy, że ta zmiana może na nowo wprowadzić chaos do systemu edukacji.
Negocjacje rządu ze związkami nauczycielskimi jasno pokazują, że kompromis będzie sukcesem. Rząd ma rację powołując się na dane OECD, że w Polsce jest niższe pensum nauczycielskie niż średnia europejska oraz, że w ostatnich latach przybyło więcej nauczycieli etatowych niż uczniów. Jednak czy propozycja zwiększania pensum wraz ze wzrostem wynagrodzeń w obecnej sytuacji konfliktowej ma sens? Niestety, zaognia to tylko konflikt! Gdyż zwiększanie pensum może prowadzić do dalszych zwolnień nauczycieli. Droga, aby nauczyciel zarabiał więcej, ale też więcej dawał od siebie musi być inna i dotyczy to całego systemu nauczania.
W całym konflikcie na linii rząd-nauczyciele brakuje dyskusji o pełnym obszarze edukacji i oświaty. W tym przypadku mam trochę pretensji do samych nauczycieli. Chodzi o kartę nauczyciela. Ustawa o tej nazwie powstała w czasie stanu wojennego, a jej celem było usystematyzowanie obowiązków nauczycieli, wychowawców i reszty pracowników pedagogicznych. Ten akt prawny określa też warunki pracy, zatrudnienia, kwestie socjalne, pensum nauczycielskie i płacę oraz awans zawodowy nauczycieli. Być może ustawa ta miała przez jakiś czas racjonalne umocowanie. Ale dzisiaj to właśnie sporo nauczycieli narzeka, że karta nauczyciela ich uwiera m.in. w kwestii dni wolnych od pracy (urlopy).
Jednak krytyka nauczycieli względem karty nauczyciela jest niesłyszalna… bo chyba centrale związkowe nie pozwalają aby z tak rewolucyjnym postulatem – od samych nauczycieli – zapoznała się opinią publiczną. Ale to właśnie od karty nauczyciela trzeba byłoby zacząć radykalną reformę systemu oświatowego, w której najwięcej do powiedzenia powinni mieć nauczyciele i prawdziwi eksperci ds. edukacji, a nie urzędnicy bądź związkowcy.
Inne obszary gdzie powinno się uelastycznić skostniały system to m.in. derejonizacja przy wyborze szkół, a można to zaprowadzić za pomocą tzw. bonu oświatowego. Sam bon oświatowy to też szersza dyskusja ponieważ jest kilka opcji co do jego funkcjonowania. Jednak wprowadzenia większej rywalizacji pomiędzy szkołami będzie korzystne zarówno dla nauczycieli (ich samorozwoju) rodziców, jak i przede wszystkim uczniów. Nie można zapomnieć o odbiurokratyzowaniu pracy nauczyciela oraz warto wracać do klasycznych metod weryfikacji umiejętności ucznia. Czyli np. zamiast testów bardziej (bądź zmniejszyć ilość testów) kreatywne sposoby rozwiązywania zadań. Nie mówię, że kartę nauczyciela trzeba od razu likwidować, ale nie można tego postulatu bagatelizować. Podobnie jestem przeciwny, aby system edukacji całkowicie sprywatyzować.
Strajk nauczycieli i wszystkie jego okoliczności to tragiczna w swym wymiarze kwadratura koła. Z jednej strony nauczyciele, którzy zasługują na większe wynagrodzenia, a z drugiej trony cyniczni politycy lewicowo-liberalni wykorzystujący ich do walki politycznej. Między tym wszystkim rząd, którego cała ta sytuacja w oświacie przerasta. Szkoda, że najwięcej na tym mogą stracić sami uczniowie.