Nie jestem w stanie nie zgodzić się z poglądem mówiącym, że decyzja obecnego rządu tak zwanej zjednoczonej „prawicy” o przyjęciu milionów imigrantów do Polski wynika z jego krótkowzroczności. Podobnie rację mają także ci, którzy wskazują kolejną przyczyną, którą można określić jako wrogie przejęcie obecnego rządu przez ludzi wywodzących się z historycznych ugrupowań pokroju unii wolności. Także istotne jest to, że w taki sposób obecny rząd chce sobie wychować posłuszny, niewymagający elektorat.
Jest jednak także inny powód, który każe tak zwanej zjednoczonej „prawicy” godzić się na fundamentalną zmianę struktury etnicznej, narodowościowej czy wręcz religijnej, przy jednoczesnym prowadzeniu całej swojej polityki czy to w kampanii wyborczej czy też już po objęci władzy pod hasłem „nie dla uchodźców pochodzących z kwot imigracyjnych narzucanych przez Berlin i Brukselę”.
Aby nie przechodzić od razu do finału zastanówmy się jakie państwo jest obecnie wzorem czy też patronem dla projektu polityczno-ustrojowego realizowanego przez zjednoczoną „prawicę”? Są nimi Stany Zjednoczone, kraj, którego tradycja polityczna, myśl kształtująca ustrój tego państwa i jego społeczeństwa wywarła przecież wielki wpływ na obecnie rządzących polityków z obozu zjednoczonej „prawicy”.
Głównie mam tutaj na myśli komunitaryzm, republikanizm, neoliberalizm, neokonserwatyzm, reaganizm i tym podobne – obce i szkodliwe – prądy amerykańskiej tradycji politycznej, które były przejmowane, opracowywane przez dzisiejszych rządzących tudzież ich doradców.
Dodajmy do tego jeszcze historyczny odpowiednik Stanów Zjednoczonych, jaką miałaby być Pierwsza Rzeczpospolita, która jest także często przywoływanym mitem przez rządzącą prawicą. Wizja tego państwa będącego wielokulturową, wielonarodowościową, jakby nie patrzeć demokracją, które stało się przez pewien czas mocarstwem, oddziałuje na wyobraźnie dzisiejszych decydentów. W tym właśnie dopatrywałbym się kolejnych źródeł decyzji o przyjmowaniu milionów imigrantów do Polski, którzy nie pochodzą już tylko z Ukrainy ale także z Indii, Bangladeszu, Filipin, Tadżykistany czy finalnie z Afryki Subsaharyjskiej.
Pisowcy odwołując się do polskiego republikanizmu, którym rzekomo miał być istotą polskiej tradycji politycznej oraz do polskiego mesjanizmu, są przekonani, że będą w stanie stworzyć tęczowy naród, tak jak ich zdaniem z sukcesem udało się to w I RP i USA. Wierzą – opierając się na propagandzie wyprodukowanej przez swoje think-tanki – że wszyscy ludzie na świecie będą chcieli zostać Polakami. Co tam doświadczenia niemieckie czy też francuskie – ich zdaniem kultura polska jest tak nadzwyczajna, wspaniała, oparta na wolności i republikanizmie, że poradzi sobie z asymilacją milionów przybyszów z zupełnie obcych cywilizacji. Nie dziwią zatem wygłaszane przez nich opinie, że Polska będzie miała w 2050 roku 50 czy nawet 100 milionów obywateli i status lidera w Europie Środkowej, dystansując w tym Rosję. Tak więc w ich wizji narodem polskim, wspólnotą polityczną zamieszkującą Polskę będą ludzie połączeni kulturą i obywatelstwem. Słowem – klasyczny „nacjonalizm” obywatelski,– wypracowany między innymi po drugiej stronie Atlantyku.
Już dziś możemy dostrzec, że kolejny prawicowy rząd funduje koszmar multikulturalizm we własnym kraju. Widząc jednak ogólnokrajową mobilizację podczas nieimigranckich protestów w roku 2015 oraz zmieniającą się na niekorzyść sytuację wewnętrzną w krajach o dłuższej historii budowania „tęczowego narodu”, chciałbym wierzyć, że historia potoczy się inaczej i ta okrutna decyzja, spowoduje nasilenie się społecznego oburzenia, które wydźwignie do władzy odpowiednią siłę.