Niedziela to dzień szczególny. Jej społeczny status znacznie różni się od reszty dni tygodnia, co ma naturalnie umocowanie z religii katolickiej, jednego z fundamentów naszej Ojczyzny.
Dla katolików jest to dzień pański, czas uczestnictwa we Mszy Świętej. Z punktu widzenia społecznego niedziele należy kształtować jako czasu odpoczynku z rodziną po całotygodniowym maratonie obowiązków, kiedy bardzo często cała rodzina nie ma nawet czasu zjeść choć jednego posiłku razem ze względu na natłok obowiązków. Rodzice pracują na różne zmiany, często również w weekendy, kiedy dzieci mają wolne, dzieci natomiast w tygodniu uczęszczają do szkoły , mają zajęcia pozalekcyjne czy inne aktywności- są to czynniki hamujące lub uniemożliwiające budowanie odpowiednich więzi rodzinnych.
Budowanie etosu niedzieli jako dnia dla rodziny, jej integracji, budowania wewnątrzrodzinnych więzi tej najważniejszej komórki społecznej będzie punktem wyjścia do dalszych rozważań w tematyce słuszności ograniczenia handlu w tym dniu. W mojej argumentacji chciałbym wyjść poza materialistyczny dyskurs, który w tym sporze dominuje.
Należy podkreślić, że ograniczenie handlu to pierwszy krok na drodze przywracania niedzieli odpowiedniego statusu wśród dni tygodnia, w tym jej dekonsumpcje . Docelowo ograniczenie powinno zatoczyć znacznie szersze kręgi. Jak szerokie? To kwestia dyskusji, w której naczelnym postulatem powinno być zagwarantowanie odpowiednich warunków do rozwoju instytucji rodziny. 80% pracujących w sklepach wielkopowierzchniowych i dyskontach to kobiety, jak widać jest to branża od której powinno się zacząć ograniczanie działalności mając na uwadze budowanie więzi rodzinnych.
Nie wszystko da się kupić
Ograniczenie handlu w niedziele i kolejne działania- jak to opisują liberałowie –„ograniczające swobodę prowadzenia działalności gospodarczej„ w tym szczególnym dniu są pewnym wyjściem poza ramy postrzegania człowieka jako homo oeconomicus, czyli istoty, której kluczowa aktywność życiowa sprowadza się do zarabiania pieniędzy i konsumpcji. Oczywiście nie chodzi mi aby wszyscy nagle byli biednymi ascetami, jednakże nadmierna materializacja i konsumpcjonizm wrośnięty już w europejski styl życia jest z pewnością destrukcyjny dla człowieka na wielu płaszczyznach. Zahamowanie turbokapitalistycznego postrzegania człowieka jako jedynie konsumenta i pracownika, zwrócenie uwagi to, że człowiek to „zwierzę stadne” i odpowiednia pielęgnacja więzi jest również bardzo istotna zdaje się być dość niezrozumiała dla wszelkich „ortodoksyjnych” wolnościowców. Ich fetyszyzacja wolności, ufundowanej na paradygmacie liberalnym, nakazuje kontrargumentować wszelkie interwencje państwa w gospodarce jako „ograniczanie wolności”. Ich materialistyczne rozpatrywanie zysków i strat zaczyna i kończy się na liczeniu ilości zer na koncie czy słupków PKB, nie uwzględniając w swoich obliczeniach kosztów i zysków społecznych, których nie można przedstawić za pomocą liczb. Argumentacja przeciwników ograniczenia handlu zamyka się w kilku punktach, nad którymi chciałbym się pochylić.
Wszyscy równi
Pierwszym jest uprzywilejowanie pewnej grupy zawodowej kosztem innych. Jak już wspomniałem nowa ustawa powinna być początkiem drogi, więc ilość traktowanych nierówno wzrośnie. Znamienna jest rzekoma troska o „równość” przez ludzi, którzy w znacznej większości takowej potrzeby egalitarności nie posiadają na innych polach. Tej równości, którą ochoczo szafują liberałowie nigdy nie było w kwestii zatrudnienia. Są obszary państwa gdzie praca w niedziele i święta jest konieczna i nie ma żadnych szans na zwolnienie ich z obowiązków nawet w dni ustawowo wolne, tak więc pewne nierówności są już wpisane w naturę organizmu państwowego.
Zapracowani ludzie nie zrobią zakupów
Kolejnym argumentem zapracowanie dużej części ludzi i ograniczając handel w niedziele uniemożliwiamy im zrobienie zakupów. Moim zdaniem argument dość kuriozalny, choć należy się nad nim pochylić. Nie jestem sobie w stanie wyobrazić tak zapracowanego człowieka, żeby nie był w stanie zrobić zakupów przez sześć dni w tygodniu, jest to jedynie kwestia organizacji czasu. Tak jak urzędy są czynne jedynie od poniedziałku do piątku i musimy sobie organizować odpowiednio czas aby załatwić dana sprawę, tak sklepy będą zamknięte w niektóre niedzielę i również do tej zmiany należy będzie się dostosować, co raczej nie będzie ogromnym wyzwaniem.
Takie ograniczenie wywoła perturbacje gospodarcze
Argument o kosztach ekonomicznych w postaci spadku konsumpcji przez zamknięte sklepy oraz zmniejszenie liczby etatów używany bardzo popularny. Redukcja etatów, o ile nastąpi nie zagrozi polskiej gospodarce, dodatkowo mamy „rynek pracownika” i bezrobocie nie jest istotnym problemem. Czy nastąpi spadek obrotów w sklepach? Obecnie nie ma konkretnych analiz na ten temat, gdyż zakaz funkcjonuje zbyt krótko i zbyt wiele jest czynników zmiennych. Uważam, iż zamknięte sklepy w niedziele nie oznaczają, że w te dni ludzie nie będą jedli czy przez zamknięty sklep zrezygnują z zamiaru kupna nowych spodni. Po prostu kupią co trzeba w sobotę lub poniedziałek.
Nikt nikogo nie zmusza do pracy
„Nikt Cię nie zmuszał do podpisywania umowy z konkretnym pracodawcą, a jak Ci nie pasuje to przecież zawsze można zmienić pracę”. Argument rodem z wyidealizowanych snów. Wcale nie jest tak pięknie, że jak szef każe Ci pracować w niedzielę to przecież zawsze możesz zrezygnować i iść gdzieś indziej szukać pracy. Być może w teorii to prawda, lecz powiedz to głowie rodziny mającej na utrzymaniu swoich bliskich, żyjącej na prowincji, gdzie często występuje kilkunastoprocentowe bezrobocie. Życie weryfikuje takie wyidealizowane podejście, a ludzie często trzymają się danej pracy, bo nie ma w okolicy widoków na podjęcie żadnej lepszej(lub nawet możliwości zmiany na inną na takich samych warunkach finansowych). Tak to wygląda z perspektywy nie wielkomiejskiej, lecz z perspektywy prowincji, z perspektywy Polski powiatowej.
Nie zakaz, a podwójna pensja
„W grupie prawie l 000 osób zatrudnionych w sklepach wielkopowierzchniowych otrzymano wyniki jednoznacznie wskazujące na potrzebę posiada przez pracowników wolnej niedzieli. Wyłącznie 2 procent pracowników uznało, że korzystnym rozwiązaniem byłaby wypłata dodatkowego wynagrodzenia za pracę w te dni. Chęć posiadania przez pracowników wolnej niedzieli zamiast otrzymywania dodatków za pracę podyktowana jest ponadto wysokością wynagrodzeń zasadniczych w sektorze handlu. Przy średniej zarobków niewiele przekraczającej minimalne wynagrodzenie za pracę dodatki za pracę w niedziele miałyby zdaniem pracowników niezauważalny i nieodczuwalny ekonomiczne charakter.” Ten cytat z uzasadnienia projektu ustawy, poparty badaniami najpełniej obala ten argument.
Studenci nie dadzą rady się utrzymać
Następny argument to zabieranie jedynej możliwości zarobku studentom. To jeden z sensowniejszych argumentów. Abstrahując już od tego, że moim zdaniem aby w pełni poświęcić się studiom należy to robić „na pełen etat” . Studenci to jedynie nikły procent naszego społeczeństwa, stanowiąc prawo należy uwzględniać interesy całości. Dodatkowo sądzę, iż ilość studentów, których byt materialny zależy od niedzielnej pracy jest nikły. Jeśli natomiast jest to finansowe „być albo nie być” , istnieje wiele możliwości aby utrzymać się finansowo bez pracy w niedziele. Poczynając od kredytu studenckiego na preferencyjnych warunkach, aż do poświęcenia czasu, który zamiast na pracę przeznaczymy na pisanie artykułów naukowych i uzyskanie dzięki temu stypendium. Istnieje więc wiele innych możliwości i żaden rozgarnięty student nie będzie musiał kończyć swojej edukacji przez owy zakaz.
Spór nad ograniczeniem handlu w niedziele można należy ujmować w szerszym kontekście. W kontekście tożsamości i wizji człowieka. Z jedni strony kapitalistycznej wizji homo oeconomucis, gdzie ekonomiczna sfera życia człowieka jest absolutyzowana, nadrzędna wobec innych sfer ludzkiej egzystencji. Z drugiej wizja człowieka społecznego, człowieka tradycyjnego, gdzie sfera ekonomiczna jest równa innym lub nawet podrzędna wobec nich, przykładowo wobec sfery religijnej czy rodzinnej.
Cóż nam z bogactwa kiedy będziemy bez zdrowej rodziny , bez czasu na realizację pasji, bez czasu dla Boga? Takie życie to jedynie karykatura szczęścia tak często utożsamianego w dzisiejszym nadmiernie zmaterializowanym świecie z nieograniczonymi możliwościami konsumpcyjnymi. Taka koncepcja szczęścia sprowadzająca nas do mentalnych niewolników konsumpcji powinna być obca każdemu katolickiemu nacjonaliście.