Rzadkowice i Zakościele. Niegdyś wioski, obecnie dzielnice Mościsk. Tuż pod polską granicą. Terytorium działalności AK, oddziału Lech. Mocna samoobrona. Lecz kto o tym pamięta?
Wchodzimy do zimnej chaty. Spotyka nas starszy Pan, 1927 r. ur. Pan Stanisław. Pyta czy swoi i skąd jesteśmy. No to mówię, że ze Lwowa. Na co Pan Stanisław odpowiada – jak po polsku, znaczy swoi.
Prowadzi nas brat Pana Stanisława – Michał, o 10 lat młodszy, dzięki któremu udało się zorganizować rozmowę. Wyprzedzając moje pytanie mówi:
– Jestem Polakiem z krwi i kości, urodziłem się tu przed wojną, w 1937 r. Władza się zmieniała, ale ja pozostałem Polakiem – I zwraca się do brata: – Powiedz Staszek, jak to było w Armii Krajowej?
– Trafiłem do AK w ’43 r. Działaliśmy w Rzadkowicach, na Zakościelu i bliżej do lasów. Brali mnie na początku na nocne warty, tu było dużo wsi polskich, pilnowaliśmy Lackiej Woli i in. miejscowości. W lipcu ’44 przyszedł oddział AK od strony Lwowa, nie pamiętam z której dokładnie, przyjechali do Pnikuta. Tam była silna armia AK, to była duża 200-numerowa polska wieś. Wtedy myśleli aby w Mościskach ustanowić władzę polską, ale tu łapę nałożył bolszewik. Już wtedy wiadomo było, że w Mościskach, Polski nie będzie. Wtedy był jeden rozkaz – wszystkie siły AK mają najbliższą drogą iść do Warszawy.
– Z Rzadkowic było nas trzech chłopaków, a dowództwo niby jeszcze lwowskie, kapitan „Sulima”. Było parę furmanek i 300 piechurów. Zbliżaliśmy się do Leżajska. Ja byłem na tylnym wozie, bo tam była radiostacja, byłem w łączności. Lecz tam już rozwiedka NKWD śledziła za nami.
– Pamiętam, jak szukaliśmy noclegu i natknęliśmy się na dwóch bolszewików. Mieli płaszcze przeciwdeszczowe, nie patrzyli nic – automat pod głową, nakryci płaszczem i drzemią (śmieje się) – nawet nas nie usłyszeli. We wsi Grodzisko znalazło nas NKWD, szukali dowódców, a nam kazali isć do domu albo do tej drugiej polskiej armii, którą rzucono na Odrę. Masa rodaków tam poginęła, z mego oddziału AK był taki Michaś Ziober, on tam zginął. We trójkę wracaliśmy do Rzadkowic, byliśmy młodzi. Doszliśmy nad San, do Przemyśla, ale granica była już wtedy na Medyce. Aresztowali nas i wrzucili do piwnicy. Później spisali protokół i konwojem powieźli nas do Mościsk, a tam już była inna władza.
– Skłamaliśmy, że uciekliśmy Niemcom, a o ile faktycznie byliśmy z Mościsk, potwierdził to „głowa silrady” (wójt wioski). I tu skończyła się nasza współpraca z AK, gdyż wysłali mnie do pracy na Donbas. Zbiegłem po roku. Ale odsiadka była już bliżej domu, w Żydaczowie. Tam przymusowo pracowałem w fabryce. Nie wyjeżdżając z rodzinnego domu, zmieniłem 5 państw.
Pan Stanisław opowiedział nam jeszcze wiele ciekawych rzeczy, to też opiszę. Także Pan Michał mówił, że nigdy nie zapomni jak ich rodzinę zapisywali do kołchozu. Ale to już kolejny temat. Na koniec jeszcze zapytał: – Czy warto było tu przyjeżdżać? ”
– Bez namysłu odpowiadam, że tak! Bo kto jeszcze nam coś opowie o tamtych czasach? Nasi obrońcy wciąż mieszkają pośród nas. Tak po sąsiedzku, czasem za płotem, w sąsiedniej miejscowości. A my nie wiemy kto to jest i nie orientujemy się o co chodzi.
Zimny dom. Murowany, lecz ściany potrzaskane. Zwykły staruszek. Bez żadnej nagrody za swą działalność w młodości. Wie kim jest i pamięta czym się zajmował, a swój – to dla Niego Polak.
Maria Pyż
źródło: dzienniknarodowy.pl wg. polmedia.pl
oglądaj i czytaj także:
https://medianarodowe.com/ciotka-braci-golcow-byla-nsz-teraz-nagrywaja-o-niej-piosenke/