To już pewne, dwaj esesmani z obozu Stutthof poniosą odpowiedzialność za dawne zbrodnie. Prokuratura w Dortmundzie postawiła ich w stan oskarżenia za współudział w zamordowaniu kilkuset więźniów.
Tożsamości mężczyzn nie ujawniona. Wiadomo jednak, iż jeden z nich ma obecnie 93 lata, drugi 92. Mieszkają natomiast w rejonie Muensteru i Wuppertalu Nadrenii Północnej- Westfalii.
– Ci ludzie dożyli sędziwych lat pod swoimi nazwiskami, nie ukrywali się, nie zmieniali tożsamości, nie zmieniali miejsca zamieszkania. Wiadomo było dużo wcześniej, czym się zajmowali. Dlatego, po ludzku, jestem trochę rozczarowany, że sprawiedliwość dosięgła sprawców zagłady tak późno. Z drugiej strony nie można narzekać, bo dobrze, że w ogóle to się stało. To dobry sygnał dla ofiar niemieckich obozów koncentracyjnych i ich rodzin, że oprawcy będą sądzeni – mówi Piotr Tarnowski, dyrektor Muzeum Stutthof.
Prokuratura stawia byłym esesmanom zarzut uśmiercenia w komorach gazowych kilkuset więźniów żydowskich, ponad 100 więźniów polskich i 77 sowieckich więźniów wojennych. Mężczyźni mają być także odpowiedzialni za śmierć 140 więźniów, którzy zmarli w czasie eksperymentów pseudomedycznych.
Warto podkreślić, iż śledztwo prowadzone przez niemieckich prokuratorów wspierane było przez polski Instytut Pamięci Narodowej. Piotr Tarnowski informuje, iż prokuratorzy ci odbyli na terenie Muzeum Stutthof wizję lokalną, podczas której poznali sposób funkcjonowania obozu. W ten sposób wykluczono między innymi możliwość braku wiedzy o zbrodniach u strażników służących na wieżyczkach.
gość.pl