Dr Wojciech Jerzy Muszyński: Dzielenie polskiej krwi – czyli o lukrowaniu czarnej legendy NSZ

Dodano   0
  LoadingDodaj do ulubionych!

O NSZ warto i należy dyskutować. Wartościowa jest jednak tylko poważna dyskusja, debata ludzi mających wiedzę – historyków i badaczy tematu znających archiwa. Niestety coraz częściej do głosu przepychają się publicyści, piszący pod z góry przyjętą tezę, podpierający się selektywnie dobraną literaturą i piszący półprawdy. A każda półprawda – jak pisał Horacy Safrin – jest to całe kłamstwo.

Do takiej niestety kategorii można zaliczyć tekst Bartosza Wójcika „Na jakiej tradycji chcemy budować dzisiejszą Polskę?” (25.09.2017). Autor nakreślił czarny obraz NSZ, bez choćby jednej nuty pozytywnej, jakby każąc czytelnikowi uwierzyć, że była to stuprocentowo zła organizacja – co nie świadczy najlepiej o jego obiektywizmie. Wczuwając się w rolę oskarżyciela skrzętnie wypisał różne wypowiedzi niechętne podziemiu narodowemu, ale „zapomniał” podać konteksty, w jakich powstały. A to trudno nazwać inaczej jak manipulacją. I tak oto mamy otwierający artykuł cytat z Jana Kwapińskiego, wicepremiera Rządu RP na Wychodźstwie – pan Wójcik nie poinformował czytelników o drobnym fakcie, że Kwapiński poza stanowiskiem we władzach emigracyjnych miał też bardzo konkretne poglądy polityczne: był socjalistą, działaczem PPS. Trudno wiec posądzać go o sympatie do NSZ i narodowców w ogóle – to trochę tak jakby przyjmować za obiektywne źródło wicepremiera z PO i jego opinię o PiS (lub odwrotnie).

Polityka w konspiracji
Pan Wójcik tworząc swój artykuł nie zadbał o to, żeby poinformować czytelników (którzy przecież nie muszą być ekspertami od najnowszej historii Polski), że zarówno w ramach Polskiego Państwa Podziemnego, jak i władz RP w Londynie, toczyła się dość brutalna walka polityczna. Oczywiście format ówczesnych polityków był nieporównywalny z tym, kogo mamy obecnie, umiano zachowywać pozory i klasę wypowiedzi, co jednak wcale nie powodowało, że walka ta była mniej brutalna, niż to obserwujemy obecnie. Dlatego nie dziwi specjalnie ton cytowanej przez Wójcika depeszy Jana Kwapińskiego o rzekomych mordach bratobójczych, których miał się dopuszczać NSZ i zapowiedzi pociągnięcia do odpowiedzialności ludzi tej organizacji w wolnej Polsce. Warto przypomnieć, że kontekstem tej depeszy była sprawa umowy scaleniowej NSZ z AK z marca 1944 r. Forsując scalenie KG AK zlekceważyła stanowisko Naczelnego Wodza gen. Kazimierza Sosnkowskiego oferującego NSZ znacznie korzystniejsze warunki niż otoczenie gen. „Bora” Komorowskiego. Mówiąc po prostu zalecenia Sosnkowskiego wyrzucono do kosza i zmuszono Dowództwo NSZ do przyjęcia dyktatu KG AK. Afera szybko wyszła na jaw, co było prapoczątkiem wszystkich późniejszych turbulencji w kontaktach na styku NSZ i AK.

Autor pyta retorycznie, dlaczego przeciwko NSZ występowała prasa wszystkich obozów tworzących Polskie Państwo Podziemne. Ma to zapewne sugerować czytelnikowi, że skrajna postawa i oenerowskie korzenie NSZ powodowały, że wszyscy odrzucali możliwość współpracy z tą organizacją. Świadczyć o tym miały obszerne cytaty z broszury NSZ „Armia sanacyjna czy armia narodowa” z czerwca 1942 r. Publikacja ta stanowiła ideowe credo części Narodowej Organizacji Wojskowej przeciwnej scaleniu z AK, a nie NSZ. Bo NSZ powstały trzy miesiące po jej wydaniu, o czym p. Wójcik zdaje się nie wiedzieć. Jest prawdą, że ostra w tonie broszura piętnowała ZWZ-AK za prosanacyjne koligacje dowódców – problem jednak w tym, że środowisko, które ją wydało (oficerowie Narodowej Organizacji Wojskowej związanej ze Stronnictwem Narodowym), nie miało prawie nic wspólnego z ONR, a w 1944 r. scaliło się bez słowa protestu z AK. Poza tym autorom tej broszury nie można zarzucić, aby pisali nieprawdę, albowiem począwszy od swojej genezy w Służbie Zwycięstwu Polsce, dowództwo późniejszej Armii Krajowej było opanowane przez środowiska sanacyjne, z lewej lub prawej strony obozu rządzącego przez wrześniem ’39. Naiwnością jest twierdzenie, że tacy ludzie nadawali AK charakter apolityczny i propaństwowy. Układy polityczne dominowały zarówno na szczeblach centralnych Armii Krajowej, jak i podziemia cywilnego Polskiego Państwa Podziemnego. I trudno się dziwić, bo tworzyli je politycy, ludzie z różnych obozów politycznych. Ale robienie z nich dziś na siłę aniołów stróżów apolityczności AK to zupełne nieporozumienie.

Równi i równiejsi
Jedną z tez Pana Wójcika jest, że rzekomo „wszyscy” występowali przeciwko NSZ – nie wyjaśnia jednak w swoim tekście, dlaczego tak było. Chętnie zrobię to za niego. Sprawa pierwsza to, kim byli owi „wszyscy”: chodzi bowiem o cztery stronnictwa polityczne (Stronnictwo Narodowe, Stronnictwo Ludowe, Stronnictwo Pracy i PPS), które uznały, że reprezentują cały kraj i swoją władzą z nikim nie będą się dzielić. Partie te kłóciły się ze sobą w wielu sprawach i prowadziły wzajemną walkę podjazdową, ale w jednym były zgodne: nie życzyły sobie żadnej dodatkowej politycznej konkurencji. Oczywiście o ile w przypadku politycznego planktonu (małych i lokalnych organizacji polityczno-wojskowych) taka postawa była poniekąd słuszna, to w przypadku NSZ mówimy o blisko 100 tysięcznej organizacji, której reprezentantów owa „gruba czwórka” także nie uznała za godnych dopuszczenia do władz Polskiego Państwa Podziemnego. Nie zamierzano dzielić się z NSZ i ich politycznym zapleczem stanowiskami ani tym bardziej funduszami. Sprawa druga: AK i władze PPP domagały się już od 1942 r. aby NSZ podporządkowały się AK – ale nie brały pod uwagę odpowiedniego usankcjonowania tego przyjęciem przedstawicieli ONR do Rady Jedności Narodowej lub Delegatury. Innymi słowy, stanowisko władz PPP było takie: „wasi żołnierze mają obowiązek przelewać krew i nawet ginąć za Polskę, ale o jej przyszłości będziemy decydowali tylko My – nie Wy.”

Oczywiście zaplecze polityczne NSZ nie godziło się na taki dyktat. Dlatego właśnie wokół NSZ, działających równolegle do AK, stworzono ośrodek decyzyjny i struktury Służby Cywilnej Narodu – rodzaj konspiracyjnego gabinetu cieni wraz z komórkami ekspercko-administracyjnymi, funkcjonującymi na wzór Delegatury Rządu. Nawiasem mówiąc, między DR i SCN trwała od początku ścisła, choć nieformalna współpraca, bo wielu konspiratorów było równolegle członkami obu tych struktur. Kończąc ten wątek: istnienie SCN nie oznaczało wcale, że eneszetowcy nie uznawali Polskiego Państwa Podziemnego – oznaczało natomiast, że byli w opozycji do jego władz. I mieli do tego prawo.

Wolność słowa – ale nie dla ONR?
Co do sporu o przyszłość Polski, jaki miał rzekomo dzielić NSZ i władze PPP to trudno o większe nieporozumienie. AK nie była „wyraźnie prodemokratyczna”, jak chciałby to widzieć p. Wójcik, bo była konglomeratem dziesiątków scalonych mniejszych i większych organizacji podziemnych, o różnych, chwilami całkowicie rozbieżnych lub przeciwstawnych programach politycznych. Była ponadto organizacją wojskową, oficjalnie: Siłami Zbrojnymi w Kraju, a w wojsku nie ma miejsca na demokrację, chyba że komuś zależy na spektakularnej katastrofie. Demokracja panowała natomiast wśród stronnictw „grubej czwórki”, z zastrzeżeniem jak pisałem, że nikt spoza nich nie będzie dopuszczony do udziału we władzy. Natomiast program polityczny tych stronnictw miał już naprawdę z zasadami demokracji niewiele wspólnego, bo każde z nich uważało, że tylko ono posiada receptę na najlepszą reformę kraju po wojnie. I tak socjaliści głosili program Polski socjalistycznej, ludowcy – ludowej, a endecy oczywiście narodowej. Nie zważano, że były one wszystkie politycznie nie do pogodzenia, nie brano też pod uwagę w tej materii żadnych kompromisów. Wystarczy poczytać prasę podziemną tych ugrupowań, np. jak komentowano Deklarację Rady Jedności Narodowej „O co walczy Naród Polski” z marca 1944 r. Suchej nitki nie zostawiono na tym dokumencie, choć stworzyli go przecież ich reprezentanci…

Może będzie truizmem przypomnienie, że celem NSZ była walka o wolną Polskę, a nie politykowanie, które zarezerwowano dla zaplecza politycznego, złożonego z działaczy Stronnictwa Narodowego (frondy) i ONR. A skoro ludowcy i socjaliści mieli swoje programy dotyczące przyszłości Polski, to dlaczego zaplecze polityczne NSZ nie miałoby prawa do swojego programu? Chyba na tym polega demokracja właśnie, że programy i cele polityczne pozostają dla społeczeństwa jawne – gorzej natomiast gdy są utajniane, np. hasłem „apolityczności” czy „postawy propaństwowej”. Demokrację należy chronić szczególnie przed takimi obrońcami.

Antyżydowskość, antykomunizm i tego-śmego
Podobnie jest z imputowaniem NSZ na siłę antysemickiego charakteru. To prawda, że w prasie podziemnej tej organizacji pojawiały się momenty antyżydowskie – ważne jednak by zauważyć, że NSZ niesłusznie uchodzi za jakiegoś „czarnego luda” antysemityzmu. W NSZ służyli Polacy żydowskiego pochodzenia, nawet na stosunkowo wysokich szczeblach dowodzenia i nikt nie czynił im z tego powodu żadnych wstrętów. Członkami NSZ (a nawet ONR) byli odznaczeni medalem „Sprawiedliwego wśród narodów Świata”: Edward Kemnitz, czy Sławomir Modzelewski „Lanc”, którzy pomagali Żydom właśnie jako żołnierze NSZ i w imieniu swojej organizacji. Takich przypadków było zresztą bardzo wiele, pisałem o tym szerzej w książce „Duch Młodych” (2011). Nie kto inny jak prasa NSZ w latach 1942-43 opisywała ze szczegółami holokaust polskich Żydów, a ONR-owski „Szaniec” w kwietniu 1942 r. jako pierwsze podziemne pismo opisał testy gazów trujących użytych do masowego mordowania Żydów. Ten sam „Szaniec” w marcu 1941 r. pisał, że ochotnicza służba Polaków w niemieckich formacjach pomocniczych używanych do pilnowania Żydów to zdrada Polski. Może więc z tym antysemityzmem NSZ nie było tak źle?

Stawianie NSZ zarzutu, że starała się oczyszczać kraj z sowieckiej agentury to już zupełne kuriozum. Tolerowanie komunistów miało zdaniem p. Wójcika wzmacniać pozycję Polski w obozie aliantów?! To jakiś żart. Znając dziś wszystko to, co działo się w Polsce w 1944 i później, pisanie takich rzeczy to kompromitacja i dowód, że autor nie ma pojęcia o historii i niczego się z niej nie nauczył. Bo to właśnie NSZ, a nie AK zachował się właściwie, rozumiały zagrożenie komunistyczne i nawoływały decydentów AK i PPP do zajęcia się tym problemem. Ale na próżno. Natomiast twierdzenie, że pod pozorem walki z komunistami oddziały NSZ występowały przeciwko lewicy niepodległościowej to już zupełna aberracja. Twierdzenia tego autor nie poparł żadnym, nawet najdrobniejszym przykładem, a przyczyna tego jest prosta: bo to po prostu nieprawda.

Pisanie przez p. Wójcika, że antykomunistyczne stanowisko NSZ było osłabianiem frontu antyniemieckiego całego narodu należy do gatunki takich bredni, z którymi się nie da dyskutować. Zwalczanie komuny przez NSZ na Lubelszczyźnie czy Kielecczyźnie to była zabawa w piaskownicy przy tym, co robiły (i co musiały robić) oddziały AK na Nowogródczyźnie i Wileńszczyźnie zwalczając partyzantkę sowiecką. Nie chcę tu, broń Boże, potępiać AK – wręcz odwrotnie, jaj oddziały podejmowały słuszne i potrzebne działania w imię dobrze rozumianego interesu polskiego. Chcę tylko wskazać, że zanim się zacznie krytykować NSZ, może warto poznać historię AK?

To samo dotyczy innych rewelacji p. Wójcika, zwłaszcza tych o Brygadzie Świętokrzyskiej NSZ. Jego zdaniem likwidowanie przez brygadę jaczejek komunistycznych było „nieformalną współpracą z Niemcami”, a nie samoobroną przez wrogimi wpływami sowieckimi w Polsce. Likwidowanie komunistycznych band było realizowaniem polskiej racji stanu i oceny tej nie zmienią cytowane przez p. Wójcika cytaty z niechętnej NSZ prasy innych ugrupowań czy wypowiedzi płk. Zientarskiego, komendanta Okręgu Kielce AK. Miał on żal do brygady, bo ta nie chciała mu się podporządkować. Zientarski krytykował też NSZ za zwalczanie komunistów i sowieckich dywersantów, a sam natomiast tego nie czynił, mimo że komunistyczne i sowieckie grupy terroryzowały wsie i dwory, siejąc rabunki i gwałty. Wystarczy poczytać raporty z terenu. Za ten grzech zaniechania komuniści podziękowali Zientarskiemu aresztowaniem, torturami w śledztwie i wyrokiem więzienia. Trudno się też dziwić niechęci Zientarskiego do Brygady Świętokrzyskiej: dowodzone przez niego oddziały AK wykrwawiły się w bezsensownych walkach z Niemcami, a później zostały zdemobilizowane, a brygadzie udało się wydostać z kraju i uratować od śmierci lub ubeckich kazamatów setki żołnierzy.

Tradycje NSZ czy polityczna poprawność?
Zakończenie tekstu p. Wojcika to mętne wywody na temat upamiętniania tradycji NSZ we współczesnej Polsce. Nie czuję się kompetentny do dywagowania, który z poległych żołnierzy podziemia niepodległościowego jest godny bardziej upamiętnienia, a który mniej. Nie umiem dzielić polskiej krwi i oceniać jej wartość w zależności od tego, czy przelał ją socjalista, ludowiec czy członek ONR. Wszystkim im należy się szacunek i cześć od kolejnych pokoleń Polaków. I nie chodzi tu o lukrowanie legendy NSZ, ale o elementarną sprawiedliwość. Jak w historii każdej organizacji konspiracyjnej, także w NSZ były sprawy ciemne i przykre – nikt tego nie neguje. Nie zamierzam więc usprawiedliwiać porwania ppłk. Raka „Lesińskiego” czy zamachu na ppłk. Nakoniecznikowa „Kmicica” – ale twierdzenie, że takie epizody kładą się cieniem na całą organizację i okrywają hańbą wszystkich, którzy w niej służyli, to doprawdy nonsens. W historii AK było takich sytuacji nieporównanie więcej (np. sprawa płk. Albrechta) i nie wzbudzają one emocji u historyków ani tym bardziej publicystów. Dlatego w podejściu do NSZ zalecałbym podobny spokój.

Odpowiadając na pytanie p. Wójcika, na jakiej tradycji chcemy budować dzisiejszą Polskę, odpowiadam: na tradycji AK i NSZ, od niepodległościowego PPS, ludowców, piłsudczyków, konserwatystów, narodowców po ludzi z konspiracji ONR. Bez różnicy i odnoszenia się do politycznych konfliktów między nimi w latach 40., bo zapracowali sobie na to ofiarą życia i krwi, złożoną na ołtarzu wolności ojczyzny. Szkoda tylko, że tradycje tych ostatnich, tacy jak p. Wójcik, starają się wymazać i przemilczeć w imię źle pojętej troski o wartości demokratyczne. Lub raczej w imię politycznej poprawności.

W uchwalonej przez aklamację ponad dwa tygodnie temu Uchwale Sejmu RP dotyczącej NSZ napisano, że „Narodowe Siły Zbrojne dobrze zasłużyły się Ojczyźnie”. Tej prawdy nie zmienią żadne ideologiczne łamańce domorosłych publicystów.

 

Dr Wojciech Jerzy Muszyński – historyk, pracownik naukowy IPN, redaktor naczelny półrocznika naukowego „Glaukopis”.

Dodano w Bez kategorii

POLECAMY