Parę deka szczęścia, czyli o pomocy w domu dziecka

Dodano   0
  LoadingDodaj do ulubionych!

„Dobro wspólne jest zawsze ukierunkowane na rozwój osób: od porządku osób powinien być uzależniony porządek rzeczy, a nie na odwrót”. Są takie miejsca, które wywołują w nas nieokreślone emocje. Trochę strach, trochę niepewność, ale chyba najczęściej tworzą dystans. Taki, którego pokonanie nie zawsze istnieje w naszej świadomości, jakbyśmy uważali je za niebyłe, niewidoczne i nieistotne w krajobrazie naszej osobistej rzeczywistości.

Bidul. Przytułek. Sierociniec. Nazwy nie mają znaczenia, chociaż ta najpopularniejsza jest najbardziej trafna. Dom dziecka – bo w końcu największą w nim potrzebą jest dom. Z zewnątrz nie wyróżnia się niczym szczególnym. Wewnątrz jest kotłem wszystkich możliwych emocji oraz potrzeb, z których najbardziej paląca jest potrzeba bliskości i ciepła.

Z odpowiedzią na te potrzeby przychodzą wolontariusze. Nie jest ich wielu, jednak poświęcając swój czas dają dzieciom to, czego najbardziej im brakuje – uwagę, dobroć,  a często również przyjaźń. Wszyscy twierdzą, że początki są najtrudniejsze. W pierwszej chwili jesteś kimś obcym, kolejnym nieznajomym, który nie interesuje się ich losem i niedługo zniknie. Jednak po pewnym czasie i przyzwyczajeniu stajesz się członkiem najbliższego kręgu i nawet możesz być przedmiotem kłótni i zazdrości. Łatwo dajesz się zmanipulować, bo żałujesz dzieciaków, które, najczęściej Bogu ducha winne, straciły najważniejsze, co było w ich życiu – dom i rodzinę. Jednak przychodzisz do tak zwanego „domu”, a w domu panują zasady. Dzieci nazywają cię ciocią albo wujkiem, a wujostwo też powinno czasem skarcić.

Lekcja cierpliwości i hartowanie siły woli

W pierwszym odruchu zaczynasz bawić się z dzieciakami, odrabiać z nimi lekcje (lub usiłować to robić), rozmawiać i myślisz „przecież one są takie normalne”. I kiedy już zastanawiasz się, kiedy stanie się coś dziwnego, właśnie zaczyna się kłótnia o to, kto teraz będzie się z tobą bawić. W ruch idą słowne groźby, o które trudno było podejrzewać 5-letnią dziewczynkę, a ty otwierasz szeroko oczy ze zdumienia i nie wiesz, czy się przesłyszałeś. Innym razem jesteś świadkiem wielkiej kłótni na śmierć i życie o pożyczenie spodni. Niektóre rzeczy, które dla ciebie stanowią drobiazg albo nie zwracasz na nie uwagi, dla nich są centrum zainteresowania, poza tym nic innego się nie liczy. Przychodzi etap przyzwyczajania, w którym musisz przestawić się na trochę inne niż własne myślenie. Musisz wyjść ze swojego ciasnego „ja”, pozbyć się uprzedzeń i otworzyć serce na każde z dzieci, które potrzebuje pomocy.

Bo te dzieci są skrzywdzone. Jakkolwiek brzydko by się nie odzywały, krzyczały, nie słuchały i dokuczały – w żadnym stopniu nie jest to ich wina, ale krzywdy od losu, jaka ich spotkała. Nie posiadają podstaw, warunków do tego, żeby rozwinąć się w takim samym stopniu jak rówieśnicy. Nie oznacza to, że się w ogóle nie rozwijają, są głupsze czy w jakikolwiek sposób gorsze. Są po prostu inne. Najczęściej wymagają innego rodzaju uwagi czy zajęć niż dzieci w ich wieku. Rodzina stanowi podstawę wychowania, niezbędny fundament, który buduje tożsamość i indywidualność człowieka, a pozbawienie go tworzy wyrwę, którą nie sposób jest całkiem zapełnić. Skoro nie ma się podstaw, jak można się rozwijać, patrzeć w przyszłość bez goryczy, pustki i słabości?

Nie(d)oceniona pomoc

Dużą rolę w odnawianiu lub chociaż próbie odbudowywania tych podstaw odgrywają opiekunowie i wolontariusze. Jak nietrudno się domyślić, w takich miejscach potrzeba ich jak najwięcej, a jest ich za mało, żeby zaspokoić potrzeby nawet małej ilości dzieci. Każde z nich potrzebuje uwagi i ciepła, żeby naprawić naruszone fundamenty i nauczyć się wartości, które pokierują dalszym rozwojem. Dlatego dla nas, Wszechpolaków, tak ważne powinno być pomaganie i wspieranie takiej inicjatywy. Nie tylko ze względu na chrześcijańskie wartości, jakimi powinniśmy się kierować, przede wszystkim miłosierdziem wobec drugiego człowieka, ale również z uwagi na możliwość wpływania na rozwój i ukierunkowywanie maluchów, a później też i nastolatków. Zbliżając się do nich stajemy się namiastką domu, którego w rzeczywistości nie mają, a najczęściej z domu wynosi się przekonania i wartości.

Jednak nasze działanie nie wpływa tylko na dzieci. Każdy z wolontariuszy zgodzi się, że odkąd przestąpił próg domu dziecka i pobył z jego mieszkańcami, zmieniły się pewne aspekty postrzegania przez niego rzeczywistości. Nasze „wielkie” problemy przestają być takie ważne i nie do pokonania, kiedy zdajemy sobie sprawę z realnych trudności, które spadają na barki zupełnie niemogących sobie z nimi poradzić dzieci. To one dają bezcenne lekcje cierpliwości i empatii. Dzięki nim odkrywamy w sobie pokłady takich uczuć i emocji, o posiadanie których czasami sami siebie nie podejrzewamy. Te małe istoty, które bardzo wycierpiały, dają nam dużo więcej, niż się spodziewamy.

W relacjach wszechpolskich wolontariuszy dom dziecka nie jawi się jako wylęgarnia patologii czy miejsce zapomniane przez świat. Owszem, dzieci mają swoje smutki i problemy, ale nie żyją w szklanej bańce odcięte od rówieśników. Mimo braku opisanych już podstaw często wyróżniają się nadzwyczajnym poziomem dojrzałości, do jakiej zmusiło i nie przystosowało ich życie, często niewdzięczne i zupełnie niezaplanowane w swoim toku. Damian wspomina siedmiolatkę, która zapytała dlaczego musi przebywać w domu dziecka, a nie z rodzicami? Po czym, z dziecięcą ufnością i spokojem, dodała, że czeka na rozprawę i na pewno wróci do domu. Ważną cechą relacji z wolontariuszami jest zaufanie. Najlepiej buduje się je pracując z jednym wychowankiem, kiedy jest się do niego przypisanym i w większości to jemu poświęca się swój czas i energię. Arek opowiada o Krzyśku, któremu pomagał w lekcjach. Jego zdaniem najtrudniejsze w tym zajęciu nie jest nauczenie czegokolwiek, ale walka z rozkojarzeniem. Jednak i to skutkuje potem lepszymi ocenami i motywacją, zarówno dla dziecka jak i dla wolontariusza, który widzi efekty swojej pracy. Nieocenione jest jednak zaufanie i przyjaźń, która samoistnie tworzy się między wychowankiem i jego opiekunem. Arek wspomniał, że zdarzyło mu dostać od Krzyśka własnoręcznie zrobiony rysunek (a rzeczy dla tych dzieci mają ogromną wartość), a nawet rozmawiać z nim na trudne tematy. Ilona i Damian podkreślają, że czas spędzony z dziećmi, poza niesieniem im pomocy i wsparcia, daje radość, satysfakcję i poczucie, że robi się coś dobrego. „Nie raz miałam tak, że byłam zmęczona, zła albo po prostu nie chciało mi się nigdzie iść, ale jednak do nich szłam i zawsze potem okazywało się, że to była dobra decyzja, bo wszystkie mnie wyprzytulały, wycałowały i potrafiły tak rozbawić i poprawić humor, że zapominałam o swoich problemach” mówi Ilona, która odwiedza dzieciaki już prawie rok. „Pamiętam historię z 4-letnim Filipem, który był bardzo niegrzeczny. Jedna z opiekunek powiedziała, że za zachowanie nie dostanie ani deka słodyczy, na co on długo się zastanawiał i spytał: >>ciocia, a jak będę grzeczny, to dasz mi tego deka?<<.” Józek wspomina, że zdarzają się przypadki, kiedy opieka i organizowanie życia to za mało, a wychowanek i tak błądzi. Jednak o każde z tych dzieci trzeba walczyć i dawać z siebie jak najwięcej, bo czasem to, co dla nas jest czymś małym, dla nich może być całym światem.

Proste pytanie, prosta odpowiedź…

Kiedy pierwszy raz szłam do domu dziecka nie wiedziałam czego się spodziewać. Zawsze wyobrażałam sobie jak bardzo smutne jest to miejsce, z milczącymi dziećmi, pustymi korytarzami i kleikiem na obiad. Moje doświadczenie okazało się zgoła odmienne. Chwilami czułam się tam jak w internacie, tylko niektóre dzieci były stanowczo za małe, żeby w takim mieszkać. Nie zapomnę małego Marcina, który mógł mieć nie więcej niż półtora roku. Mojego pierwszego dnia chodził po korytarzu z opiekunką, przyglądał mi się wielkimi, okrągłymi oczami i nie reagował na uśmiech, wyciąganie do niego rąk czy mówienie. Kiedy przyszłam kolejny raz, zobaczył mnie zza szklanych drzwi i pomachał, a za trzecim podejściem powiedział coś w stylu „hej” i uśmiechnął się. W trakcie swojego wolontariatu przychodziłam do Michała – 13-letniego chłopca, który lubi piłkę nożną, jest fanem Legii i nie znosi czytać szkolnych lektur. Miałam odrabiać z nim lekcje, jednak plan był dużo prostszy niż jego wykonanie. Pewnego razu przez półtorej godziny namawiałam go do przeczytania strony książki, a kiedy indziej obrzucił mnie przekleństwami, żeby potem obrazić się, że śmiałam pójść pobawić się z innymi dziećmi. Któregoś dnia zadałam mu pytanie, kiedy siedział na parapecie w swoim pokoju i od godziny próbowałam namówić go do odrobienia dwóch zadań z matematyki: „Michaś, kim chcesz zostać, jak dorośniesz?” „Nikim” odpowiedział, patrząc się za okno tak samo jak kilka sekund wcześniej. Wtedy zaczęłam z nim rozmawiać, że jak to – chcesz być nikim? Nie chcesz być „kimś”? Chłopak odpowiadał półsłówkami albo w ogóle, znudzony moim męczeniem. Ostatecznie udało mi się go zmusić do odrobienia matematyki, ale jego odpowiedź nie dawała mi spokoju po powrocie na stancję i nie daje aż do teraz.

Każde życie jest cudem i nikt nie powinien chcieć być nikim. W szczególności nie dzieci, nie takie, które pozbawiono tego, bez czego praktycznie nie da się normalnie żyć.  Nikt tak jak one nie potrzebuje drugiego człowieka, który chce dla nich dobrze, który chce, aby były kimś. My sami, kierując się dobrem drugiego człowieka i miłosierdziem wobec niego, nauczonymi poprzez postawę Chrystusową, a także cierpliwością i mądrością, powinniśmy pomagać wzrastać tym, którzy sami nie potrafią zmierzyć się ze światem. Dla nas to kilka godzin w tygodniu, których nie spędzimy na nic nie wnoszącym marnowaniu czasu, a na pracy u podstaw, realnych podstaw. Dla nich to chwile, kiedy ktoś się na nich skupia, chce z nimi spędzać czas i interesują go ich problemy. Nie da się opisać ciepła, jakie czuje się, gdy spędzasz wśród nich dopiero godzinę, a jesteś najlepszym towarzyszem zabaw. Czasem trudno się od tego oderwać, być twardym, nie dać sobie wejść na głowę. Jednak obie strony nic nie stracą, a wyjdą na tym tylko na plus. Dla nich to szkoła domu, a dla nas – wychowania.

Zuzanna Orczyc-Musiałek

Tekst powstał na podstawie relacji wolontariuszy z warszawskich struktur Młodzieży Wszechpolskiej.

Dodano w Bez kategorii

POLECAMY