Studiując mitologię starożytnych Greków i Rzymian zastanawiamy się, na ile oni sami wierzyli w swoich bogów. Czy bogowie nie byli dla nich raczej wygodną metaforą? Być może bóg wojny był tylko poręcznym symbolem literackim i umysłowym na oznaczenie całego kompleksu zdarzeń składających się na wojnę. Wydaje mi się, że Grecy byli na tyle dobrymi metafizykami, aby wiedzieć, że istnieć może tylko jeden Bóg. Podejrzewam również, iż to właśnie nadużycia metafor mitologicznych spowodowały uznanie ich przez Greków za coś więcej.
Ten sam problem dotyczy naszych czasów. Niektóre z naszych słów odzwierciedlają złożone relacje między ludźmi i rzeczami. Wyrazy są czymś w rodzaju stenografii, która uwalnia nasze umysły tak, że nie musimy za każdym razem przywoływać na pamięć złożonej abstrakcji. Słowa, opisujące relacje i relacje między relacjami, wydają się dotyczyć rzeczywistych substancji, a nawet osób. Mogą sprawiać wrażenie, że denotują bóstwa posiadające większą moc niż osoby ludzkie.Do takich słów należały niegdyś wolność, równość i braterstwo. Miały one niezwykłą siłę retoryczną. Lecz jeśli ktoś rzeczywiście chce przypatrzyć się braterstwu, ten musi pomyśleć o czterech osobach: matce, ojcu, jednym i drugim bracie. Trzeba mu pomyśleć o całej serii zdarzeń prowadzących do sytuacji, w której dwóch ludzi nazywa siebie braćmi. Jeśli chce pomyśleć o równości, wtedy musi wyobrazić sobie trzy osoby: jedną dającą coś dwóm pozostałym, przy czym przekazywane przedmioty są tej samej wagi i wielkości.
Od razu widać, że takie wyobrażenie jest nieadekwatne. Sytuacje, składające się na opis równości, są dużo bardziej złożone. Sama jednak złożoność nie upoważnia do uznania, że może istnieć równość bez istnienia owych trzech osób. Nie mogę z równości uczynić boga, który istniałby niezależnie od poczynań ludzi. W tym miejscu ujawnia się konieczność filozofii. To ona uczy nas uważać człowieka za istotę, a także nie pozwala zapomnieć, że relacje nie mogą istnieć w oderwaniu od substancji (rzeczy realnych).
Słowa są nadużywane zarówno w języku potocznym, jak też politycznym. Gdyby w przyszłości ktoś musiał czytać nasze gazety, zauważyłby, że jesteśmy dokładnie tak politeistyczni jak starożytni Grecy. Ze sposobu naszego pisania i mówienia ujawnia się nasza cześć dla wielu bóstw: Edukacji, Demokracji, Ekonomii, Wojny, Mody. Mitem staje się edukacja, ponieważ nasze prawa zmuszają ludzi do spędzania coraz większej części ich życia w instytucjach edukacyjnych, podczas gdy wykonywane przez nich zawody stają się coraz prostsze. Gdyby edukacja była prawdziwa, to znaczy zmierzała do rozwoju cnotliwego i mądrego obywatela, wtedy moglibyśmy powiedzieć, że czas i wysiłek zostały dobrze spożytkowane.
Niestety nie da się tego powiedzieć np. o edukacji kanadyjskiej. Obecnie panująca ideologia pluralizmu uniemożliwia nauczycielom prezentację jakiegokolwiek wzorca moralnego i obywatelskiego. Zawodowi pedagodzy ograniczają swoją rolę do nauczania umiejętności technicznych, dzięki którym ich uczniowie będą w stanie znaleźć zatrudnienie. W Kanadzie mówiono nam, że ludzie bez wykształcenia nadają się tylko do kopania rowów. Niezależnie jednak od tego, czy wszyscy spędzili swoje życie w szkołach, czy też nie, niektórzy muszą stale kopać rowy. Nawet kiedy każdy będzie miał dostęp do wiedzy, trzeba będzie nadal kopać rowy, ale wtedy człowiek wynajmujący kopaczy będzie mógł wybrać między ludźmi, którzy ukończyli zaledwie zawodówkę, a tymi, którzy mają stopnie inżynierskie.
Pracownik poradni zawodowej (trudniący się udzielaniem porad uczniom w szkole co do ich przyszłej kariery) miał rację, na mocy niezawodnego proroctwa: nie możesz dostać pracy nie mając wykształcenia. Prawda jest taka, że wykształcenie nie odpowiada stanowisku czy stanowisko wykształceniu, pracodawców jednak udało się przekonać do wiary w mit wykształcenia. Tak więc, aby zostać kopaczem rowów, trzeba znać się na rachunku różniczkowym i trygonometrii. Ci, którzy nie są w stanie opanować tych rzeczy, są eliminowani w tym sensie, że nikt nie da im pracy. Być może system edukacyjny stał się narzędziem polityki darwiniańskiej: prostym ludziom nie należy powierzać żadnej roli w społeczeństwie, nawet gdyby istniały takie zadania, które mogłyby uszczęśliwić ich samych oraz pozostałych.
Ekonomia i rynek stały się bytami mitologicznymi. O działaniu ekonomii mówimy jak o żywej istocie. Ekonomia idzie w górę, ekonomia idzie w dół. Ekonomia nagrzewa, ekonomia chłodzi. Kiedy próbuję o tym pomyśleć, nie potrafię wydobyć żadnego sensu z takich wyrażeń. Kiedy myślę o ekonomii, myślę o człowieku i jego rodzinie z kawałkiem ziemi. Człowiek pracuje na roli, uprawia pszenicę. Jego rodzina robi z niej mąkę. Na swoim gruncie ma także drzewa, które służą mu do budowy i na opał. Uprawia len i hoduje owce, a te dostarczają mu materiału na ubrania, które jego żona szyje w domu. Jeśli chcemy poznać prehistorię ekonomii, to ten obraz wyobrażałby jej początki.
Pierwotnie ekonomia oznaczała prawo (nomos) domowników (oikos). Taki tytuł nosiła księga Arystotelesa, w której przedstawił sytuację panującą w domu. Według idealnej ekonomiki każda rodzina najpierw sama zaspokajała własne potrzeby, a handlowała tylko tym, co nadprodukowała i co było ponad jej własne potrzeby. Ponieważ ludzie chcą lepiej żyć, niektórzy z nich muszą stać się specjalistami. Ktoś może znać się na lekarstwach i ziołach, a uprawiać je na swojej ziemi. Wtedy może nie mieć czasu, aby troszczyć się o swoją pszenicę i owce, wówczas problem rozwiązuje handel, gdyż inni będą chcieli i potrzebowali jego ziół. Gdyby jednak człowiek nie wykazał się jako specjalista, jego rodzina ma zawsze środki do wyrobu własnej żywności i ubrań.
W swojej encyklice Laborem exercens papież Jan Paweł II przypomina nam, że uprawa roli jest podstawą ludzkiej egzystencji. Ignoruje się ten fakt w krajach wysokorozwiniętych, takich jak Kanada i Stany Zjednoczone, w których zmniejszyła się liczba rolników. Jest faktem, że wiele dzieci w miastach, kiedy się je zapyta, nie wie, że mleko pochodzi od krowy. Rolnictwo urosło do rangi wielkiego biznesu, posługuje się metodami masowej produkcji i masowej sprzedaży. Jan Paweł II czyni również rozróżnienie między społeczeństwami niedorozwiniętymi a zbytnio rozwiniętymi (czy superrozwiniętymi):
[…] obok nędzy niedorozwoju, której nie można tolerować, stoimy w obliczu pewnego nadrozwoju, który także jest niedopuszczalny, tak samo bowiem jak niedorozwój sprzeciwia się on dobru i prawdziwemu szczęściu. Nadrozwój, polegający na nadmiernej rozporządzalności wszelkiego typu dobrami materialnymi na korzyść niektórych warstw społecznych, łatwo przemienia ludzi w niewolników posiadania i natychmiastowego zadowolenia, nie widzących innego horyzontu, jak tylko mnożenie dóbr już posiadanych lub stałe zastępowanie ich innymi, jeszcze doskonalszymi. Jest to tak zwana cywilizacja spożycia czy konsumizm, który niesie z sobą tyle odpadków i rzeczy do wyrzucenia. Posiadany przedmiot, zastąpiony innym, doskonalszym, zostaje odrzucany bez uświadomienia sobie jego ewentualnej trwałej wartości dla nas lub dla kogoś uboższego.
W narodach zbytnio rozwiniętych niewielki procent osób zajmuje się rzeczywistą produkcją dóbr materialnych. Przy tym dużą ich część stanowią dobra małoistotne i zdawkowe. Znaczna część ludzi zajmuje się wymianą towarów. Należą do nich fachowcy od reklamy i rynku, usiłujący przekonać potencjalnych klientów do nabywania towarów, których ci nie potrzebują. Gdyby ich potrzebowali, żadna reklama nie byłaby potrzebna. Znamiennym jest fakt, że wielu twórców nowoczesnej reklamy wywodzi się z szeregów służb wywiadowczych z okresu drugiej wojny światowej. Jako wszechstronni specjaliści od wojennych i propagandowych technik psychologicznych, spotkali się z wielkim zapotrzebowaniem na swoją wiedzę w sektorze komercyjnym. Sektor ten w krajach nadrozwiniętych jest terenem wymiany nie tyle dóbr materialnych, co mało znaczących bonów.
Dla przykładu: rynek papierów wartościowych niemal zupełnie nie przystaje do ludzkiej codzienności, akcja bowiem jest udziałem w spółce, a kiedy spółka sprzedaje udziały, tych nie ubywa, lecz przechodzą z ręki do ręki. Inne działania handlowe miewają jeszcze mniej wspólnego z rzeczywistym towarem. Na przykład transakcje terminowe, w których ludzie nie posiadając papierów wartościowych obstawiają ich przyszłą cenę. Całość tychże poczynań nie prowadzi do żadnej korzyści społecznej, mimo to wielu ludzi zarabia na nich niewiarygodne krocie.
Klasyczna myśl polityczna była osadzona w rzeczywistości. Handel był dodatkowym zajęciem zależnym od działalności rolniczej i przemysłowej. Lepiej aby miasto-państwo było samowystarczalne w zakresie żywności, niż zależało od handlu. Kiedy miasto nazbyt uzależniało się od handlu z zagranicą, powstawały moralne niebezpieczeństwa dla jego populacji. Stała obecność cudzoziemców, którzy nie posiadali kapitału zaangażowanego w społeczeństwie, prowadziła do erozji zwyczajów i praw. Ponadto handel otwierał drogę chciwości i innym, związanym z nią, wadom. Tomasz z Akwinu tak pisał:
W rezultacie wszystko w mieście stanie się przekupne; słowność zostanie zniszczona, a otwarta sposobność dla wszelkiego rodzaju oszustwa; każdy będzie pracował tylko dla własnego zysku, gardząc dobrem wspólnym; uprawianie cnoty zostanie zaniechane, ponieważ honorem, jako nagrodą za cnotę, będą darzeni ludzie bogaci. W ten sposób, w takim oto mieście, obywatelskie życie z konieczności będzie skorumpowane.
Dobrego zdania o handlu nie miał też Arystoteles. Porty morskie pełne były ludzi nie produkujących niczego, za to zajmujących się kupiectwem. Uważał, że ciągła migracja cudzoziemców powoduje destrukcję obyczajowości i tożsamości narodu. Starożytny świat niezbyt wysoko oceniał handlarzy. Mieli oni zakaz bycia żołnierzami, być może dlatego, że uchodzili za tych, co nie cenią własnej ojczyzny. Z grubsza rzecz ujmując za Arystotelesem, tylko takie państwo najlepiej realizowało dobro swego ludu, którego obywatele we własnym zakresie starali się o towary podstawowe i nie zależeli od innych państw pod względem rzeczy pierwszej potrzeby.
Dystrybutyzm jako filozofia ekonomii został zaproponowany w pierwszej połowie XX wieku przez katolickich myślicieli, takich jak Hillaire Belloc, G. K. Chesterton i o. Vincent McNabb OP. Jest bliski myśli klasycznej, lecz w dzisiejszym kontekście wydaje się czymś nowym. Przede wszystkim ekonomia powinna zająć właściwe sobie miejsce. Nie jest ona nauką w tym samym sensie, co fizyka czy biologia. Ekonomia ma do czynienia z czynem ludzkim – actus humanus, i dlatego właściwie stanowi część etyki. Ta zaś jest jedną z nauk nie deskryptywnych, lecz normatywnych. Fizyka i etologia (nauka o zachowaniu zwierząt) są przykładem nauk deskryptywnych. Tam naukowiec obserwuje i opisuje, a potem próbuje sformułować swoje spostrzeżenia w możliwie najprostszy sposób. Natomiast etyka bada świat nie tylko taki, jaki on jest, ale jaki być powinien.
Termin powinien znajduje się już poza zakresem typowych nauk deskryptywnych. Nauka taka ma kłopoty nawet z wyrażeniami jest w stanie i może, tzn. z kategoriami aktu i możności, które mają swoje miejsce w naszym zdroworozsądkowym poglądzie na świat, są respektowane w filozofii Arystotelesa, jednak powodują zakłopotanie naukowców. Kiedy naukowiec mówi, że coś może się zdarzyć albo nie zdarzyć, przyznaje się, że jego dyscyplina nie posiada jeszcze logicznych narzędzi, aby dokładnie przewidzieć, co nastąpi.
Termin powinien nie znaczy wcale, że mamy do czynienia z pewnym obszarem świata przyrody rządzonym przez jeszcze nie odkryte prawa mechaniki. Znaczy on, że dotykamy części rzeczywistości zależnej od czynu ludzkiego. Królestwo przyrody można opisać wskazując na przyczynę materialną i sprawczą, czyli na moce przyrody, takie jak siła ciężkości i właściwości materii. Królestwo osób i ich czynów można opisać tylko wskazując na przyczynę finalną, to znaczy na cel. Badanie celu jest zadaniem etyki. Ludzki czyn jest oceniany z uwagi na swój kres, będący większym lub mniejszym dobrem. Jest dobrem, o ile realizuje i uwydatnia ludzką egzystencję, a jest złem, jeśli ją niszczy lub umniejsza. Co więcej, wymiar etyczny czynu ludzkiego implikuje jego wolność i kontyn- gentność: może, ale nie musi się zdarzyć, a odpowiedzialność moralną ponosi jego sprawca.
Ekonomia jedynie deskryptywna opiera się na błędnym rozumowaniu. Pomimo iż wolność wpisana jest w naturę ludzkiego działania, to biorąc pod uwagę czyny wielu ludzi, wolność znika lub staje się nieistotna. Takie stanowisko uwzględnia wolność tylko selektywnie. Gdyby jednak przyjąć taki pogląd, wtedy zwolennicy globalnej gospodarki, którzy opierają swój program na czysto opisowej ekonomii, nie mieliby żadnych powodów, aby robić cokolwiek. Tymczasem są bardzo aktywni. Wywierają naciski na władze polityczne, aby te z kolei na stałe pousuwały wszelkie bariery dotyczące handlu. Uważają za konieczne, aby większe spółki mogły jeszcze efektywniej produkować towary i przewozić je z miejsca tańszej produkcji w miejsce większego popytu.
Największym problemem globalizacji jest utrata autonomii narodowej. Jeśli globaliści wygrają, wtedy żadne państwo nie będzie mogło ustanowić żadnego prawa ustalającego barierę dla prowadzenia obcego interesu na swoim terenie. Gdyby Kanada jako jedyna wprowadziła prawo zabraniające szczególnie szkodliwego rodzaju górnictwa, na przykład użycia cyjanku w wydobyciu złota, wtedy ponadnarodowe porozumienie mogłoby zmusić Kanadę do zniesienia tego prawa, ponieważ jeśli nie istnieje ono gdzie indziej, wtedy Kanada tworzy barierę dla handlu. Taka inicjatywa legislacyjna utrudnia prowadzenie interesu przez międzynarodową spółkę górniczą. Podobne sytuacje zdarzają się coraz częściej. Wybierani przywódcy kraju nie są w stanie podjąć decyzji w interesie swoich obywateli, aby ograniczyć czyjąś działalność, jeśli ta jest prowadzona na mocy porozumień gospodarczych. Globalizacja oznacza anarchię, ponieważ światowi potentaci przemysłowi będą mieli prawo veta w stosunku do praw poszczególnych narodów, gdy tymczasem nie będzie żadnej władzy zdolnej do prawnego nadzoru działań samych przemysłowców.
Przemysł globalny ma również swoją dobre strony. Niektóre towary, takie jak komputery, wymagają kolosalnych inwestycji badawczo-rozwojowych, a gdyby nie rynek na skalę światową, dobry sprzęt komputerowy nie byłby dostępny. Jedno państwo nie byłoby w stanie zapewnić swoim obywatelom dóbr, które wymagają tak poważnych nakładów finansowych. Jednakowoż inne zasady obowiązują w zakresie dóbr naturalnych i rolnictwa.
Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że każdy odnosi korzyść mogąc zimą kupić pomarańcze i cytryny po niskiej cenie. Przemysł światowy pozwala mieszkańcom krajów północnych, takich jak Polska czy Kanada, zaopatrywać się przez cały rok w owoce i warzywa pochodzące ze słonecznych krajów południowych. Tak długo jak koszt transportu tych towarów jest niski, moglibyśmy powiedzieć, że korzystniej jest prowadzić wszystkie uprawy na terenach południowych, gdzie nie ma śniegu. Kiedy nasi gospodarze są zmuszeni opuścić własne pola, ponieważ ludzi odstręcza cena ich towarów, wtedy globalista powie, że jest to konieczna logika rynku. Ten rodzaj logiki ma swój słaby punkt. Rolnik jest obywatelem konkretnego państwa. Nie zawsze jest w stanie przeprowadzić się do innego kraju, nauczyć się innego języka, założyć nowe gospodarstwo. Państwa, które pozwalają na swobodną migrację produktów rolniczych, jednocześnie nie pozwalają rolnikom na dowolną zmianę miejsca.
W ten sposób globalizm i układy rynkowe z jednej strony przynoszą korzyści korporacjom międzynarodowym, które mogą prowadzić interesy w wybranym przez siebie miejscu i cieszyć się statusem osób ponad prawem, z drugiej jednak nie przynoszą żadnej korzyści pomniejszym aktorom ekonomii, takim jak indywidualni rolnicy czy robotnicy. Ci ostatni nie są w stanie wyrwać się z korzeniami tylko po to, aby zadośćuczynić wymaganiom rynku. Ostatecznie – wspomniane układy i porozumienia, przyznając coś korporacjom międzynarodowym, tym samym pozbawiają czegoś mniejsze spółki i osoby indywidualne.
Kolejnym czynnikiem jest fakt, że nie zdajemy sobie sprawy z prawdziwej wartości towarów, które tak swobodnie przenikają nasze granice. Rzetelne kalkulacje muszą wziąć pod uwagę najpierw cenę, jaką dzisiaj płaci społeczeństwo jako całość, oraz koszt, jaki przyjdzie ponieść przyszłemu pokoleniu. Jeśli dzisiaj na północy możemy kupić banany i pomarańcze po niskiej cenie, to dlatego, że daleki transport tych towarów ciężarówką, pociągiem czy nawet samolotem nie tylko dokonuje się w krótkim czasie, ale jest tani. Transport jest niedrogi, ponieważ używamy paliw kopalnych, takich jak benzyna. Jesteśmy jednak coraz bardziej świadomi, że używanie tego rodzaju paliw sugeruje ukryty koszt obciążający przyszłe pokolenia. Kalle Lasn pisze:
Prawdziwa cena samochodu musi obejmować rzeczywisty, choć trudny do określenia, wkład przyszłych pokoleń, mających do czynienia z uszczupleniem zasobów ropy i zmianą klimatu dokonywanymi przez samochód dzisiaj. Gdybyśmy zsumowali najlepsze dostępne prognozy, doszlibyśmy do wstrząsającego wniosku. Przemysł motoryzacyjny, oparty na paliwie kopalnym, jest subwencjonowany przez nienarodzone pokolenia w wymiarze setek bilionów dolarów rocznie. W przyszłości, gdy ceny będą już prawdziwe, nikt nie będzie przeszkadzał ci wjeździe samochodem. Będziesz jednak musiał każdego roku zapłacić rzeczywistą cenę za pilotowanie twojej tony metalu po drogach i zwymiotowany węgiel z rury wydechowej. Twój samochód będzie cię kosztować, szacunkowo, 100 dolarów. A jedno zatankowanie paliwa – 250 dolarów.
Trzeba też widzieć inne ukryte koszty związane z zakupem taniej produkcji z Południa. Mieszkam na Półwyspie Niagara, gdzie znajdują się jedne z najbardziej uprawnych pól w Kanadzie. Są tu liczne sady i winnice. Rolnicy jednak nie są w stanie wytrzymać konkurencji tanich towarów z Południa. Wielu z nich likwiduje swoje gospodarstwa. Coraz więcej ziemi uprawnej trafia pod zabudowę, zazwyczaj pod budowę dużych domów i posiadłości ziemskich dla ludzi zamożnych. Pomyślmy o przyszłości: po pewnym czasie cena benzyny wzrośnie wielokrotnie. Wzrośnie też cena żywności przywiezionej ciężarówkami lub pociągami z Meksyku czy z południowych stanów USA. Wtedy Kanadyjczycy będą zainteresowani produkcją własnej żywności. W owym czasie nie będzie już jednak ziemi uprawnej. Cała najlepsza ziemia będzie pokryta budynkami przez ludzi, którzy odnieśli sukces na wolnym rynku, lub wielkimi hurtowniami sprzedającymi towary, których nikt nie będzie w stanie kupić, lub niezliczonymi drogami i parkingami w czasach, kiedy tylko nieliczni będą mieli samochody.
Nasze działania ekonomiczne, polegające na własnej produkcji oraz handlu towarami, nie są ślepymi siłami, lecz działaniem inteligentnym i celowym. Każdy człowiek nie tylko działa w swoim interesie, lecz również ma najlepsze referencje, aby w tym interesie działać. Trzeba zgodzić się z ekonomistami, że efekt działania poszczególnych jednostek może być sprzeczny z dobrem wspólnym. W takim przypadku do roli legalnego rządu należy podjęcie działania w interesie obywateli i ograniczenie pewnych form aktywności gospodarczej.
Po przykłady możemy sięgnąć do Pisma świętego. Ambitny rolnik mógłby wyjałowić swoją ziemię, jednak prawo żydowskie co siedem lat kazało mu pozostawić ją leżącą odłogiem na jeden rok. Żniwiarzom wolno było przejść przez pole tylko raz, a ziarno, którego nie zebrali, powinno pozostać dla podróżnych i dla zwierząt. Jeśli ktoś sprzedał swoją ziemię, to w roku jubileuszowym mógł ją odkupić za cenę sprzedaży. Jeśli ktoś popadł w długi, to w roku jubileuszowym dług jego musiał zostać umorzony. Najważniejsze prawa ograniczające działalność gospodarczą dotyczyły szabatu. Ograniczały kupowanie i sprzedawanie.
Kiedyś w Kanadzie wszystkie domy towarowe były nieczynne w niedziele oraz święta religijne i państwowe. Sklepy zamknięte były również nocą. Większe domy handlowe domagały się zmiany prawa i gdy to się stało, niektóre z nich podjęły pracę przez całą noc, a także w niedziele i święta. Kiedy uczynił to jeden sklep, inne musiały pójść w jego ślady bądź ponieść straty. Końcowy rezultat był taki, że ludzie więcej pracowali, a osiągali mniejsze zyski.
Na przykład każdego tygodnia muszę kupić żywność, a sklep, który ją sprzedaje, musi zapłacić tym, których zatrudnia. Bez względu na to, czy sklep jest otwarty dłużej czy krócej, kupuję tę samą porcję żywności. Jeśli jednak jest on otwarty przez dłuższy czas każdego tygodnia, wtedy cena żywności będzie zawierać dodatkowe koszty utrzymania otwartego sklepu. Każdy odnosi korzyść, kiedy prawo ogranicza godziny i dni handlu. Cieszyła nas korzyść płynąca ze współzawodnictwa, lecz także mieliśmy zdrowe społeczeństwo, które szanowało ludzką potrzebę czasu wolnego.
Prawa Starego Testamentu dotyczące sfery ekonomicznej dostarczają modelu czy sposobu myślenia aktualnego również dzisiaj. Musimy mieć prawo, które ochroni nas przed wyczerpaniem i zniszczeniem zasobów naturalnych. Musimy mieć prawo, które wyznaczy granice pracy, w przeciwnym razie ludzie wolni staną się niewolnikami. Musimy mieć prawo, które przeciwdziała skutkom zadłużenia. Musimy uznać, że każdy powinien posiadać prywatną własność, że każdy powinien posiadać środki, aby być niezależnym i utrzymać siebie.
Jest rolą państwa i rządu narodowego, aby promować dobro własnych obywateli, zwłaszcza przez ograniczanie pewnych działań ekonomicznych. Globaliści proponują działalność gospodarczą, której nie krępuje żadne prawo. Nie mielibyśmy wtedy innego wyboru, jak tylko handlować z krajem, który wykorzystuje pracę niewolników czy też nieletnich. Na zakończenie przedstawiam kilka punktów, które podsumowują teorię ekonomiczną dystrybutyzmu, sformułowanych przez o. Vincenta McNabba OP. Zauważymy natychmiast, że wszystko, o czym pisze, przeciwstawia się dogmatom globalizmu czy panekonomizmu:
1. „Dostatek Egiptu” trzeba pozostawić nie dla mleka i miodu Palestyny, lecz aby „lud mógł pójść i oddać cześć Bogu” (por. Wj 5,1).
2. Opuścić miasto w takim razie, gdyby życie w nim miało być służbą raczej mamonie niż Bogu; faktycznie służyłoby mamonie pod pozorem służby Bogu.
3. Teren produkcji powinien, na ile to możliwe, pokrywać się z terenem konsumpcji. Mylą się utylitarianie, mówiąc: „trzeba produkować tam, gdzie produkcja jest najbardziej opłacalna”. Prawdziwa zasada brzmi: „trzeba produkować tam, gdzie konsumpcja dokonuje się w sposób najbardziej ekonomiczny”.
4. Rolnicy mają pracować najpierw, aby utrzymać siebie. Powinni sprzedawać i kupować tak mało, jak to możliwe.
Big farming to produkcja masowa zaaplikowana do rolnictwa. Rządzi się prawami rynku, zależy od transportu i wraz z nimi pozostaje pod kontrolą „finansów”.
5. Statusu człowieka nie mierzy się jego bogactwem, lecz bogactwo człowieka mierzy się jego statusem. Stąd, skoro status to tyle, co pozycja społeczna oparta na służbie społeczeństwu, to bogactwo człowieka mierzy się pełnioną przez niego służbą społeczną.
6. Święte prawo własności polega nie na tym, że jacyś ludzie będą posiadali wszystko, lecz na tym, że wszyscy ludzie będą posiadali jakąś własność.
7. Naturalną obroną wolności jest dom, a naturalną obroną domu jest gospodarstwo rolne.
8. Ponieważ ekonomia polityczna jest dzieckiem ekonomii domowej, z tego względu wszelkie ustawy osłabiające dom, osłabiają naród.
9. Jednostką narodu jest rodzina, a nie obywatel.
10. Istnieją jedynie rzeczy i papiery wartościowe. Światowy kryzys ekonomiczny, o ile bywa, polega na braku rzeczy, a nie papierów.
11. Problemu braku rzeczy nie można rozwiązać redystrybucją papierów wartościowych. Niedostatkowi rzeczy można zaradzić tylko przez redystrybucję rzeczy.
Hugh McDonald Z języka angielskiego przełożył ks. Paweł Tarasiewicz
Źródło: H. McDonald, Globalizm contra dystrybutyzm, w: Człowiek w kulturze, Globalizacja, nr 14, 2002. Za: dystrybucjonizm.pl. Tytuł oryginału: Globalism versus Distributism .
Jan Paweł II, Encyklika Laborem exercens (1981), nr 21.
Jan Paweł II, Encyklika Sollicitudo rei socialis (1987), nr 28.
[…] ex quo convertit, ut in civitate omnia fiant venalia, et fide subtracta, locus fraudibus aperitur, publicoque bono contempto, proprio commodo quisque deser- viet, deficietque virtutis studium, dum honor virtutis praemium omnibus deferetur: unde necesse erit in tali civitate civilem conversationem corrumpi (Tomasz z Akwinu, De regimine principum,II, 3).
K. Lasn, People, get ready, „The Globe and Mail”, Friday, December 31, 1999, s. R3.
V. McNabb OP, Francis Thompson and Other Essays, s. 74. Cyt. za: F. Valentine OP, Father Vincent McNabb, Great Britain 1955, s. 143-144.