Wolna niedziela – najprostsza forma solidarności

Dodano   0
  LoadingDodaj do ulubionych!

Trwają prace nad projektem ustawy zgłoszonym przez „Solidarność”, zakazującej prowadzenia handlu w niedzielę. Rząd do tej pory wyrażał się o nim z umiarkowanym poparciem, podkreślając potrzebę stopniowego wprowadzania zmian w tym zakresie. Co rusz jednak odzywają się głosy mówiące, że wprowadzenie wolnej niedzieli w handlu spowoduje znaczne spowolnienie gospodarcze. Straszą więc ich autorzy pustymi lodówkami przed niedzielnym obiadem i spadkiem rentowności hipermarketów. Na szczęście (wszak niewyobrażalną szkodą dla nas wszystkich byłoby zmniejszenie się zysków zagranicznych sieci handlowych) prognozy te są zdecydowanie przesadzone.

Kogo dotyczy projekt?
Warto przypomnieć w tym miejscu zakres obowiązywania (być może) nowej ustawy. Zamknie ona sklepy od 6:00 w niedzielę do 6:00 w poniedziałek. Punktami, które będą mogły być wówczas otwarte pozostaną sklepy, w których pracuje wyłącznie właściciel (ale nie franczyzy, a więc popularne „Żabki” i jej odmiany będą zamknięte), sklepy z dewocjonaliami, kioski utrzymujące się ze sprzedaży prasy, kwiaciarnie i sklepy na stacjach benzynowych (z wyłączeniem dużych). Widzimy, że największą grupą pracowników, którym ustawa zapewni wolną niedzielę będą pracownicy dużych sklepów sieciowych.

Dlaczego zakazywać?
Od początku dyskusji na ten temat pojawiają się argumenty odnoszące się do wolności pracownika i pracodawcy. „Skoro ktoś chce pracować w niedzielę, to dlaczego mamy mu tego zakazywać?” – takie pytania zadają zwolennicy tak pojętej wolności gospodarczej. I choć ideały wolności brzmią pięknie i kwieciście, to pamiętać musimy o wszystkich ograniczeniach, które powstają przy przenoszeniu ich ze świata idei do praktyki życia codziennego. Nie wystarczy powiedzieć „kto nie chce pracować w niedzielę, niech szuka takiej posady, na której nie będzie musiał” albo „skoro zgadza się na taką umowę o pracę, to najwyraźniej chce pracować cały tydzień”. Takie spojrzenie zdaje się nie widzieć gospodarki poza tym jednym stosunkiem pracy pomiędzy właścicielem sklepu, a, dajmy na to, jedną konkretną kasjerką. Realia jednak są takie, że dla tej kasjerki najniżej płatna posada w sklepie może być jedyną dostępną możliwością zarobku. Co innego dyskutować o umowach wysoko wykwalifikowanego freelancera, który może przebierać w ofertach i dostosowywać czas i warunki pracy do swoich potrzeb, a co innego spuścić wzrok na sam dół polskiej gospodarki, w której ciężka, fizyczna, wielogodzinna praca wynagradzana jest minimalną krajową. Siła przetargowa pracownika jest tam równa zeru. Czy to jednak powód, by nie mieli oni prawa do jednego świątecznego dnia w tygodniu? Prawa, które pracownicy przemysłu czy administracji posiadają od tak dawna.

Równi i równiejsi
Kolejnym chętnie przytaczanym argumentem jest ten w formie pytania „a dlaczego akurat pracownicy handlu mają mieć wolne? Dlaczego nie strażacy, lekarze, aptekarze?” Jest to pytanie w oczywisty sposób błędnie postawione. Myli ono wyjątek z regułą. Społecznie przyjętą regułą jest ta, że niedziela (i sobota) jest dniem wolnym od pracy. Dopiero z tej zasady wyróżniamy wyjątki zawodów, których usługi (a najczęściej lepszym słowem byłoby: służba) ze względu na dobro publiczne są niezbędne lub bardzo potrzebne również w dni świąteczne. Takimi profesjami są policja, straż pożarna, lekarze, pracownicy elektrowni, komunikacji miejskiej itd., gdyż od ich pracy zależy życie i zdrowie ludzi, bądź sprawne funkcjonowanie społeczeństwa i umożliwienie ogółowi niedzielnego wypoczynku. Zdecydowaną przesadą jest uznawanie za pracę „wyższej konieczności” w tym dniu, obsługi sklepu. W czasach, gdy w dni robocze sklepy spożywcze pracują nawet do godz. 22 (a bywają też całodobowe dyskonty spożywcze), nadużyciem jest mówienie, że klienci nie mają kiedy zrobić zakupów i pozostaje im tylko niedziela.

Solidarność kontra wygoda
Stają więc naprzeciwko siebie interesy dwóch grup – klientów i pracowników sklepów (pracodawcy korzystają na liczbie klientów, więc nie wyróżniamy ich tutaj). Dla klienta nowa ustawa, to konieczność zmiany nawyków i przeniesienia niedzielnych zakupów na sobotę lub poniedziałek. Dla pracowników jest to cały wolny świąteczny dzień. Mogą się odezwać teraz głosy, że przesadzam, że przecież ci ludzie nie pracują 30 dni w miesiącu i, owszem, mają wolne, tylko w inne dni. Jest to prawdą, jednak nie sposób zrównać wolny dzień „w tygodniu” z wolną niedzielą. Niedziela to czas, w którym w większości rodzin wszyscy mają wolne. Przeciwnie w dni robocze – dzieci w szkole, rodzice w pracy, każdy wraca do domu o innej porze. Nie sposób w takich warunkach zaplanować prawdziwego świątecznego czasu w rodzinnym gronie. Co innego w niedzielę. Wprowadzenie zakazu handlu w niedzielę to umożliwienie ponad milionowi osób zatrudnionych w handlu spędzenia jednego dnia w tygodniu z całą rodziną, spełnienia obowiązków religijnych, odwiedzin u dalszych krewnych. Koszt jaki społeczeństwo poniesie, to tylko przełożenie zakupów na inny dzień. Wydaje się to być niewygórowaną ceną, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że zapłacą ją ci… którzy sami mają w niedzielę wolne, a więc robotnicy, nauczyciele, urzędnicy, itd. W tym świetle poparcie dla wprowadzenia „niehandlowych” niedziel należy rozumieć jako wyraz solidarności między różnymi grupami zawodowymi – tymi, którzy już korzystają z wolnej niedzieli i tymi, którzy dopiero do tego dążą. Solidarność to nie tylko współczucie, ale też chęć i gotowość działania czy poświęcenia dla drugich. Rezygnacja z niedzielnych zakupów jest wręcz zbyt błahym wyrzeczeniem, żeby je w tym kontekście przywoływać. A jednak dla niektórych wydaje się być zbyt ciężkim brzemieniem.

Partia, która chce, ale się boi
Choć partia rządząca wyraziła względne poparcie dla projektu, to nie ustaje w formułowaniu „hamulców” jej wprowadzenia. Powstają pomysły ograniczenia handlu do godzin porannych albo wydzielenie co drugiej niedzieli jako niehandlowej. Jak pokazuje historia projektu podatku obrotowego, PiS za wszelką cenę nie chce naruszać dobrostanu działających w Polsce zagranicznych korporacji, z których największe to właśnie sieci sklepów wielkopowierzchniowych. Miejmy nadzieję i naciskajmy różnymi środkami, by partia, która hasło „Polski solidarnej” niesie od lat na swoich sztandarach, wprowadziła tak prostą a pożyteczną ustawę, będącą wyrazem solidarności i poszanowania rodziny, tradycji i godności ludzkiej, które nie są jedynie towarem wymienialnym na roboczogodziny.

Michał Ciesielski

Dodano w Bez kategorii

POLECAMY