Wraz z wybuchem wojny ukraińsko-rosyjskiej, zapoczątkowanej aneksją Krymu, masowo wzrosło zainteresowanie Polaków stosunkami z Ukrainą. Spotęgowane zostało ono również poprzez dużo częstsze, bezpośrednie, kontakty z sąsiadami ze wschodu – a to z kolei jest wynikiem masowej migracji Ukraińców do Polski. Szacuje się, że tylko w ostatnich latach nad Wisłę przybyło około 2 mln imigrantów, głównie ekonomicznych, szukających w naszym kraju lepszych warunków życia.
Tym samym kwestia relacji polsko-ukraińskich stała się jedną z kluczowych dziedzin polityki zagranicznej naszego państwa. Ekipa rządząca od początku nastawiła się na bezrefleksyjną pomoc Ukrainie, co w przypadku PiS raczej nikogo dziwić nie powinno. Nie od dziś wiadomo, że na relacje z państwami obejmującymi swoimi granicami terytorium dawnych Kresów Rzeczpospolitej, rząd Beaty Szydło patrzy nie przez pryzmat miłości do własnej Ojczyzny i interesu narodowego, lecz nienawiści do Rosji.
Wśród wielu kłamstw i przeinaczeń, usprawiedliwiających szkodliwą politykę Prawa i Sprawiedliwości w omawianej kwestii, jedno wymaga szczególnego omówienia. A jest nim rzekomy „bufor bezpieczeństwa”, którym ma być Ukraina, ochraniająca Polskę przed moskiewskim agresorem.
To jeden z głównych argumentów, wysuwanych podczas dyskusji na temat działań Polski w zakresie pomocy naszemu wschodniemu sąsiadowi.
Aby obcy naród czy państwo mogło stać się buforem zabezpieczającym, przed jakimkolwiek wrogiem naszej Ojczyzny, musi spełniać szereg warunków, których pominąć po prostu nie można.
Przede wszystkim winno być historycznym sprzymierzeńcem Polski. Nie można przecież polegać na kimś, kto przy pierwszej lepszej okazji wbije nam nóż w plecy. Czy Ukraina spełnia to kryterium? Odpowiedź wydaje się oczywista – nie.
Finansowani i wspierani przez zaborców Rusini, chcący uzyskać własną państwowość, już podczas I Wojny Światowej jawili się jako jawni wrogowie Polski.
Następnie w 1918 roku, w dniu kiedy Rzeczpospolita powracała na mapę świata po 123 latach zaborów, wybuchła wojna polsko-ukraińska, zapoczątkowana zdobyciem przez oddziały ukraińskie gmachów publicznych we Lwowie.
21 lat później rozpoczęła się II Wojna Światowa. Stosunek Ukraińców do Polaków jest zapewne czytelnikowi doskonale znany – Rzeź Wołyńska przejdzie do historii, jako jedna z najokrutniejszych zbrodni ludobójstwa, dokonanych na naszym narodzie, a problem band UPA, mordujących naszych rodaków zniknął dopiero po przeprowadzeniu „Akcji Wisła”.
Przez ostatnie 100 lat nie było zatem konfliktu zbrojnego, w który zaangażowane byłyby obie strony i w którym oba narody miałyby wspólny interes i wspólnie o niego walczyły.
Kolejnym warunkiem, jakie musiałoby spełnić „państwo-bufor”, jest siła militarna, pozwalająca na fizyczne, choćby chwilowe, odparcie sił nieprzyjaciela. Tymczasem sposób, w jaki Rosja przejęła Krym pokazuje w jakim stanie jest ukraińska armia. Młodzi ludzie masowo uciekający przed poborem też nie świadczą na korzyść Ukrainy.
Ogromne środki finansowe, które płyną szerokim strumieniem z kieszeni polskiego podatnika do Kijowa, można by zatem spożytkować dużo lepiej, lokując je np. w polskim przemyśle zbrojeniowym.
Taka inwestycja byłaby z całą pewnością dużo pewniejsza i lepiej chroniłaby Polaków przed ewentualnym zagrożeniem ze strony Rosji.
Ostatnim, i wcale nie mniej ważnym niż poprzednie, warunkiem, na który trzeba zwrócić uwagę, są dzisiejsze stosunki międzynarodowe.
Czy w dobie „banderyzacji” nastrojów za naszą wschodnią granicą, antypolskiej działalności Związku Ukraińców w Polsce i roszczeniowej polityki rządu w Kijowie, nasze stosunki pozwalają na obopólne zaufanie? Śmiem wątpić.
Nauczeni historią winniśmy wiedzieć, że jedynym gwarantem bezpieczeństwa naszego państwa musi być silna, dobrze uzbrojona, liczna armia i naród przepełniony duchem miłości do własnej Ojczyzny.
To jedyny „bufor bezpieczeństwa”, który da nam gwarancję niepodległości.
Bartosz Bochnia