Od dłuższego czasu ruchy nacjonalistyczne, anty-unijne i anty-imigranckie na zachodzie Europy są powiązane z Moskwą. Są one jawnie prorosyjskie w swoich działaniach. W całej tej sytuacji Polska jest wyjątkiem, chociaż pojawiają się osoby prezentujące odmienne zdanie.
Nacjonalizm ≠ Putinowska agentura
Pycha i krótkowzroczność elit Unii Europejskiej spowodowały wzrost nastrojów nacjonalistycznych w państwach zachodniej Europy. Niewyciągnięcie wniosków z Brexitu, nieodpowiedzialna polityka migracyjna i daleko posunięta integracja polityczna UE zbiera swoje owoce. Innym czynnikiem jest po prostu duma z bycia rdzennym Włochem, Francuzem, Hiszpanem, Brytyjczykiem etc. Na tym wszystkim zyskuje Rosja, dla której UE i NATO są wrogami nr. 1. Stąd też sympatia Kremla do zachodnioeuropejskich ruchów narodowych. Jednak ta sympatia nie wynika z tego, iż Moskwa fascynuje się ideą narodową, ale z tego, że nacjonaliści są elitą, która jest sceptyczna do międzynarodowych organizacji ingerujących w suwerenność państw. Rosji „na rękę” jest rozpad UE, dlatego przychylnie patrzy na każdy ruch eurosceptyczny. Jak zaznaczyłem, nacjonalizm nie równa się agenturze rosyjskiej. Każdy nacjonalista kieruje się dobrem swojej społeczności i państwa. Interes innych państw, w tym wypadku Rosji, nie jest brany pod uwagę. Co prawda niektóre hasła głoszone przez przedstawicieli ruchów narodowych są po myśli Kremla, ale jak wspomniałem, na pierwszym miejscu jest interes własnego kraju. Oskarżenia o prorosyjskość są tym poważniejsze i silniejsze, im kraj jest bliżej granicy z Rosją. I tak we Włoszech czy Holandii oskarżenia o sprzyjanie Kremlowi są na dalszym planie, a w Niemczech, Polsce czy na Węgrzech już takie oskarżenia wysuwają się na pierwsze miejsce. Swoistym wyjątkiem jest Francja, która od setek lat jest mniej lub bardziej prorosyjska. Przykładem jest Marine Le Pen i jej partia Front Narodowy. FN jest przychylny polityce Putina, sceptyczny co do NATO i członkostwa w strefie Euro i UE. Podobnie inne ruchy narodowe w zachodniej Europie cieszą się sympatią naszego środowiska (wyjątek stanowią Niemcy, ale to chyba jest jasne- przyp. T.C.). Oskarżenia o prorosyjskość powoli stają się, jak te sugerujące „faszyzm”, ostatnią deską ratunku w dyskusji z rusofobem.
Rusofobia
Jest to zjawisko w Polsce powszechne i nie bez przyczyny. Jeśli przyjrzymy się relacjom polsko-rosyjskim na przestrzeni wieków to zobaczymy, że Rosja jest naszym odwiecznym wrogiem. Poczynając od rozbiorów, przez zabory, wojnę polsko-bolszewicką, II wojnę światową, komunizm, po Tragedię Smoleńską. Podłoże do nienawiści wobec Rosji jest duże, a do pojednania bardzo małe. Analizując wspomniane relacje między Polską a Rosją (począwszy od caratu, przez ZSRR po dzisiejszą Rosję- przyp. T.C.) to niemal zawsze byliśmy po stronie przegranych i zależnych od woli rosyjskiej. Oczywiście wyjątek stanowi słynna Bitwa Warszawska, gdy obroniliśmy Europę przed inwazją „czerwonej zarazy”. Najświeższym paliwem nastrojów rusofobicznych jest Katastrofa Smoleńska. Jest do dziś niewyjaśniona, a Rosja na tym zyskuje i pokazuje słabość naszego państwa. Po niedawnych doniesieniach prasowych dowiedzieliśmy się o skandalicznej sytuacji– w jednej trumnie był dwie głowy, trzy ręce i cztery miednice. Dowodzi to, że Rosjanie traktowali ciała poległych gorzej niż śmieci. Zatem rusofobia nie dziwi. Na dodatek napędza ją, idiotyczna skądinąd, postawa Polski wobec konfliktu ukraińsko-rosyjskiego. Ukraina otrzymuje od nas wsparcie finansowe, szkolimy ich oficerów, umożliwiamy studiowanie na polskich uczelniach kosztem naszych maturzystów (sic!), dajemy „kredyt”, którego nie muszą spłacać oraz, co najgorsze, polski rząd za słabo reaguje na kult Bandery. Powodów nienawiści Rosji jest dużo, ale rusofobia nie jest żadnym rozwiązaniem. Nie wolno się obrażać i zaczynać nowych konfliktów, tylko rozwiązać te, które już są. Aby to zrobić konieczny jest dialog, ale z Rosją problem jest taki, że ona rozumie tylko „język siły”. Jeżeli chcemy w ogóle z Rosją rozmawiać, nawet w sposób agresywny, to potrzebny jest „rusorealizm”. Chcąc nie chcąc mieliśmy, mamy i będziemy mieli do czynienia z Moskwą, zatem obrażanie się po prostu nie ma sensu. „Rusorealizm” najprawdopodobniej zostałby nazwany „rusofilią” i działaniem na rzecz naszego wschodniego sąsiada, zwłaszcza, gdy weźmie się za to którakolwiek ze stron naszej sceny politycznej.
Problem partii Zmiana
Partia Zmiana jest jawnie prorosyjska i lewicowa. Założona przez dawnych działaczy Samoobrony RP, w tym Mateusza Piskorskiego, który został aresztowany w maju 2016 roku za działalność agenturalną na rzecz Kremla. Partia ta jest mała i groteskowa, nie ma wielkiego znaczenia. Uwagę zwraca fakt jawnych powiązań z Rosją. Na szczęście jest to partia lewicowa, a powszechna rusofobia polskiego społeczeństwa nie daje jej jakiegokolwiek pola do popisu. Bodaj ostatnie jej działania oscylowały wokół uwolnienia jej przewodniczącego. Co ciekawe, ta partia chce, by Polska odzyskała pełną suwerenność i wystąpiła z UE i NATO. Jako że są prorosyjscy, to Polska pod ich rządami byłaby jak Korea Północna, oświadczając wszem i wobec całemu światu, że jest samowystarczalna i żyje na garnuszku „większego brata” (w przypadku Korei są to Chiny, a w stosunku do Polski byłaby to Rosja- przyp. T.C.).
Poszukiwacze „ruskiej agentury”
Samozwańczy poszukiwacze ukrytej opcji prorosyjskiej w Polsce są śmieszni i groteskowi w swej retoryce. Upatrują oni „agentów Kremla” wszędzie tam, gdzie pojawiają się tendencje anty-ukraińskie, nacjonalistyczne i rusorealistyczne. Zatem będąc w środowisku narodowym nie trudno zostać takim „agentem”. Co ciekawe, to ci „poszukiwacze” śledzą rosyjskie media, zwłaszcza te rządowe, które w swojej retoryce są anty-polskie i jeśli w tychże mediach pojawią się głosy rozsądku tj. eurosceptyczne i krytyczne wobec nadmiernej rusofobii, to ni stąd ni zowąd są partnerami do rozmowy. Ci „poszukiwacze” od razu obwieszczają, że znalazły „ruskiego agenta”. Pomimo tego w Polsce pojawiają się na prawicy pojedyncze osoby, czasem grupy, które, niestety, są prorosyjskie. Ich retoryka ogranicza się do ostrej krytyki UPA, innych polskich organizacji nacjonalistycznych oraz gloryfikacji historii i polityki Rosji. Prócz lewicowej Zmiany i niewielkiej części środowiska narodowego, prorosyjskimi należy także nazwać środowiska związane z Januszem Korwin-Mikkem. Znany jest on z anty-unijnych poglądów, ale także liczne wypowiedzi, które chwalą politykę Rosji oraz jej sojuszników. Sprawiają one, że jest oskarżany o prorosyjskość. Czy jest to prawda – trudno powiedzieć. Chociaż wrażenie, że jest to polityk sprzyjający Kremlowi, daje się odczuć. Niemniej wspomniani „poszukiwacze” są śmieszni, tak jak ruchy prorosyjskie w Polsce.
Dlaczego polski nacjonalizm nie jest w całości prorosyjski?
Odpowiedzi na to pytanie należy szukać we wspomnianych wcześniej relacjach polsko-rosyjskich. Odwieczna wrogość między Polską a Rosją, w każdym jej wydaniu, musi u każdego polskiego patrioty powodować niechęć wobec Moskali. Nawet Roman Dmowski, który podczas I Wojny Światowej opowiadał się za Rosją nie był rusofilem! Należy to podkreślać, ponieważ jest to „argument” ludzi mówiących o prorosyjskości polskich narodowców. Dmowski osobiście doświadczył represji ze strony Moskali. Nacjonaliści zawsze uważali Rosję za największego wroga Polski oraz cywilizacji łacińskiej (zwycięstwo w Bitwie Warszawskiej ocaliło także naszą cywilizację- przyp. T.C.). Prorosyjskość polskiego nacjonalizmu jest ohydną i ordynarną obrazą ponad 100 letniej tradycji tego awangardowego ruchu. Rosja jest prawosławna, a teraz ma to wiele znaczeń, ponieważ nie odnosi się już do religii. Polscy narodowcy w znakomitej większości są katolikami i tu jest jedno z wielu źródeł konfliktu. Od Wielkiej Schizmy Wschodniej porozumienie katolików i prawosławnych jest praktycznie niemożliwe. Szkoda, że ten fakt nie jest znany osobom, które oskarżają nas, nacjonalistów o sympatię wobec Kremla. Poza tym Polska jest jedynym państwem, które okupowało Kreml, a wycofanie się wojsk polskich jest największym świętem narodowym w Rosji. Dodatkowo Rosjanie dawniej byli gorzej wykształceni od Polaków, inspirowali się naszą kulturą, a język polski był popularny wśród tamtejszej arystokracji. My, nacjonaliści, dbamy o naszą kulturę i czerpiemy najlepsze wzorce z naszej historii. W obydwu sferach przewyższamy Rosjan, więc jak możemy być prorosyjscy? Powtórzę jeszcze raz, takie oskarżenia są głupie i świadczą o braku logicznych argumentów u adwersarza.
Tomasz Cynkier