Wolność czy samowola?

Dodano   0
  LoadingDodaj do ulubionych!

/ fot.pixabay.com / CC

W ostatnich miesiącach byliśmy świadkami wielu protestów środowisk liberalno-lewicowych. Na terenie wielu polskich miast w hałaśliwy sposób swoje stanowisko wyrażały rozmaite grupy: feministki czy zwolennicy KOD-u (czyli w istocie adherenci okrągłostołowego porządku III RP, przybierający na przestrzeni wielu lat rozmaite maski i barwy, zrzeszeni pod sztandarami Unii Wolności, SLD, Ruchu Palikota, a ostatnio PO i Nowoczesnej), którzy w najnowszej odsłonie, głównie w skutek ośmieszenia się przez Mateusza Kijowskiego, zaczęli występować jako tzw. Obywatele RP. Tradycyjnie ulice głównych miast w naszym kraju kalane były też pochodami osób, które chciałyby, aby większość społeczeństwa została zniewolona dyktaturą homoseksualizmu – wszak właśnie o to w istocie chodzi organizatorom i uczestnikom tzw. „parad równości”. Jak dowiadujemy się dziś z doniesień rzetelnych mediów, przynajmniej część z tych ulicznych demonstracji mogło być inspirowanych i wspieranych finansowo przez wrogie Polsce ośrodki zagraniczne.

Niemniej niezależnie od tego, moją uwagę przykuwały rozmaite hasła, które były wykrzykiwane przez uczestników liberalno-lewicowych spędów. Wśród tych haseł być może najczęstszym i najgłośniej artykułowanym, było słowo „wolność”. Obok pojęcia „demokracji”, kategoria „wolności” zdawała się być w centrum zainteresowania ludzi, którzy z poduszczenia swoich cierpiących na ojkofobię mocodawców wylegli na ulice i place polskich miast. Zacząłem więc zastanawiać się, co owi ludzie mieli na myśli, gdy raz za razem krzyczeli o wolności, która rzekomo jest im odbierana. Innymi słowy, chciałem zrozumieć, jak rozumieją oni wolność, jaka jest ich koncepcja wolności i czy, aby na pewno idzie im o wolność, czy może raczej o coś od niej odmiennego, czyli o samowolę?

Otóż wydaje się, że swoistym fetyszem liberalno-lewicowej ideologii jest wolność, a ściślej rzecz biorąc wyłącznie jej negatywna forma, ujmowana czasami jako tzw. „wolność od”. Jest to bowiem wolność od nakazów, norm, tradycji czy przyjętych obyczajów. Nade wszystko jest to jednak wolność od odpowiedzialności i od wspólnoty. Zwolennicy takiej koncepcji wolności nie zawsze wypowiadają to wprost, dlatego warto zdemaskować ich stanowisko i ukazać, co w rzeczywistości się za nim kryje. Trudno bowiem nie zauważyć, że liberalno-lewicowy mainstream odpowiada za rozluźnienie międzyludzkich więzów, atrofię wartości duchowych i nade wszystko za rozsadzanie, często od wewnątrz, tradycyjnych wspólnot – rodzinnych, narodowych czy religijnych.

Przykrym tego następstwem okazuje się zaś pogarda dla słabszych, czego być może nikt nie wyraża dziś tak dobitnie, jak czynią to radykalne feministki, żądające prawa do aborcji, która w istocie jest przecież przejawem lekceważenia życia w najbardziej kruchym jego wymiarze, a przeto w sposób szczególny wymagającym parasola ochronnego ze strony wspólnoty. Twierdzę, że korzeniem szaleństwa środowisk liberalno-lewicowych jest sposób rozumienia wolności, jaki rozpowszechnił się wśród przedstawicieli tych środowisk.

Wolność, zgodnie z istotą liberalno-lewicowego myślenia, jest wolnością samotniczą, solipsystyczną, egotyczną i egoistyczną. Jest to wolność pojmowana jako nieobecność przymusu od wszelkich uwarunkowań, także tych wynikających z więzi rodzinnych i narodowych. Jednostka hołubiąca taką koncepcję wolności postrzega wspólnotę, wraz z jej fundamentami w postaci rodziny i tradycji, jako ograniczenie swej indywidualności. Jej indywidualność, jak pragnie wierzyć, powinna być spontanicznie wyrażana i realizowana poprzez spełnianie rozmaitych zachcianek oraz ucieczkę w wir niepohamowanej konsumpcji. Wierzy ona zatem, że samorealizacja, a nawet zbawienie, możliwe są tu, na ziemi, za sprawą maksymalnego zintensyfikowania doznań zmysłowo-świadomościowych.

Trudno się więc dziwić, że panuje dziś kult ciała, a słabsi, biedniejsi, niemodnie ubrani i uznani za mniej atrakcyjnych wizualnie, są spychani na margines przez tych, którzy silniej rozpychają się łokciami. Ruchy pragnące uchodzić za lewicowe, tak naprawdę nie troszczą się o osoby chore, znajdujące się w podeszłym wieku czy brutalnie wyzyskiwane przez obcy kapitał. Można odnieść natomiast nieodparte wrażenie, jakoby reprezentowały one tych, którzy najwyżej cenią wartości utylitarne, oddając się nieustannej zabawie i zatracając w rozwiązłości seksualnej. Wszak lewica i liberałowie domagają się dziś głośno łatwiejszego dostępu do aborcji i antykoncepcji, pragną aby wychwalany pod niebiosa był homoseksualizm i genderyzm, a dzieci już od najwcześniejszych etapów edukacji karmione były edukacją seksualną. Te same środowiska były zaś bardzo cichutkie, gdy niegdyś podwyższano wiek emerytalny i przez lata zamykano szereg polskich przedsiębiorstw, pozbawiając ludzi pracy, a tym samym możliwości godnego i stabilnego życia.

Środowiska, które określiłem jako liberalno-lewicowe, pragną zatem wolności rozumianej jako samowola oraz niezależność od wspólnoty i od odpowiedzialności za tworzące ją osoby. Ich marzeniem jest więc wolność, którą równie dobrze można by określić mianem „prawa do egoizmu”. Wolność ma bowiem być dla nich niczym więcej, jak tylko narzędziem odgrodzenia się od drugiego człowieka. Liberalno-lewicowy mainstream kreuje wszak wizję jednostki monadycznej i samowystarczalnej – zamkniętej w sobie i mogącej realizować się na własną modłę, zgodnie ze swoimi subiektywnymi przekonaniami, w myśl popularnego powiedzenia, wedle którego rzekomo „każdy jest kowalem własnego losu”, zaś jego dewizą winno być przyzwalające na kulturowo-obyczajowy relatywizm i nihilizm hasło „róbta, co chceta”.

Ideał jednostki monadycznej i samowystarczalnej, wyzwolonej z niewolących ją rzekomo wspólnot, bez wątpienia współgra z koncepcją anarchicznej wolności. Problem polega jednak na tym, że taka koncepcja wolności wiedzie w konsekwencji do odarcia istot ludzkich z tego, co zdaje się być dla człowieczeństwa konstytutywne. Deprecjonuje ona bowiem znaczenie odpowiedzialności i roli wspólnot, poza którymi nie jest możliwe cywilizowane życie. Człowiek żyje przecież z innymi i dla innych, realizuje się w tradycyjnych wspólnotach lokalnych, narodowych i religijnych. Dzięki otwarciu się na drugiego człowieka może partycypować w świecie kultury, a kiedy ogołaca się z tego, co typowo ludzkie, czyli z wymiaru etycznego, dla którego przemożne znaczenie ma odpowiedzialność, to popada w tyranię popędów, w istocie się animalizując. Lansowana przez piewców liberalno-lewicowej ideologii koncepcja wolności okazuje się być wobec tego zagrożeniem dla samego człowieczeństwa.

Przy czym liberalno-lewicową koncepcję wolności trudno nawet nazwać „wolnością”. Jest to raczej anarchiczna samowola, w której chodzi o to, aby dać zielone światło najniższym instynktom i konsumpcjonizmowi, a przy tym nabijać kabzę kapitalistycznym elitom, które bogacą się na otumanianiu mas blichtrem coraz to nowych, często zbędnych, gadżetów i prymitywnych rozrywek. Pojęcie „wolności”, będącej faktycznie „samowolą”, które starałem się ukazać w niniejszym tekście, nie jest, niestety, domeną li tylko tych, którzy w ciągu ostatnich miesięcy wspierali rozmaite „czarne protesty”, „parady równości” czy marsze KOD-owców. Coraz częściej zatruwa ono umysł przeciętnego człowieka, który nie interesuje się ani życiem społecznym, ani polityką, a często nawet nie uświadamia sobie tego, jakie wartości nadają ton jego egzystencji. Przeto tym bardziej należy troszczyć się o demaskowanie szkodzących człowiekowi tworów ideologicznych.

Marcin Murzyn

Dodano w Bez kategorii

POLECAMY