Dziś przypada 49-ta rocznica dramatycznego protestu Ryszarda Siwca. 8 września 1968 roku dokonał on samospalenia w akcie sprzeciwu wobec interwencji wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji.
Ryszard urodził się we Lwowie. Z wykształcenia był filozofem. Podczas wojny walczył w Armii Krajowej. Za czasów PRL władza proponowała mu stanowisko nauczyciela. Mimo, iż miał na utrzymaniu żonę i pięcioro dzieci, odmówił, gdyż nie chciał przykładać ręki do indoktrynacji uczniów. Utrzymywał się ze skromnej pracy księgowego.
Przez lata rosła w nim niechęć do komunistów. Redagował antykomunistyczne ulotki, które podpisywał jako „Jan Polak”. W końcu doszedł do wniosku, że jego działalność jest niewystarczająca. Uznał, że rodaków może obudzić jedynie czyn radykalny. Był koniec sierpnia 1968 roku, rozpoczęła się inwazja wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację. Siwiec stwierdził, iż należy działać. Plan obmyślił dokładnie, po śmierci jego rodzina znalazła notatki z przygotowań.
Zależało mu na tym, by jego protest była zauważony przez możliwie jak największą ilość ludzi. Na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie zaczynały się akurat dożynki: ponad 100 tys. świadków, w tym przedstawiciele najwyższych władz państwowych. Załatwił wstęp na stadion, przygotował łatwopalny środek i biało-czerwoną flagę z napisem „Za Naszą i Waszą Wolność. Honor i Ojczyzna”, a także ulotki, które miały poinformować gapiów dlaczego zdecydował się na taki czyn.
8 września oblał się rozpuszczalnikiem i podpalił. Porozrzucał przygotowane ulotki i krzyczał „Protestuję” oraz „Niech żyje wolna Polska”. Ryszard nie pozwalał gasić płomieni. Uroczystości nie przerwano, nie podano komunikatu o zdarzeniu reszcie zebranych, większość nie miała pojęcia co właściwie stało się obok nich. Siwiec zmarł cztery dni później w szpitalu. Miał poparzone 85% ciała.
Przed śmiercią nagrał na taśmę magnetofonową antykomunistyczne przesłanie. Kończyły je słowa:
“Ludzie, w których może jeszcze tkwi iskierka ludzkości, uczuć ludzkich, opamiętajcie się! Usłyszcie mój krzyk, krzyk szarego, zwyczajnego człowieka, syna narodu, który własną i cudzą wolność ukochał ponad wszystko, ponad własne życie, opamiętajcie się! Jeszcze nie jest za późno!”
W pociągu do Warszawy napisał list pożegnalny do żony, który jednak został przechwycony przez SB. Dotarł do niej dopiero w roku 1990.
“Kochana Marysiu, nie płacz. Szkoda sił, a będą ci potrzebne. Jestem pewny, że to dla tej chwili żyłem 60 lat. Wybacz, nie można było inaczej. Po to, żeby nie zginęła prawda, człowieczeństwo, wolność ginę, a to mniejsze zło niż śmierć milionów. Nie przyjeżdżaj do Warszawy. Mnie już nikt nic nie pomoże. Dojeżdżamy do Warszawy, pisze w pociągu, dlatego krzywo. Jest mi tak dobrze, czuję spokój wewnętrzny jak nigdy w życiu.”
Aparat komunistycznej władzy skutecznie zapobiegł rozpowszechnianiu informacji o proteście Ryszarda Siwca. Co prawda krążyły plotki o tym, że jakiś człowiek podpalił się podczas dożynek, ale nie wiadomo było dlaczego ktoś zdecydował się na tak desperacki krok. Agenci SB rozpuścili informację, że był to jakiś pijak i szaleniec. W dodatku nie udało się wysłać jego przedśmiertnego nagrania. Siwiec miał nadzieje, że trafi do Radia Wolna Europa.
Skuteczne tłumienie pogłosek o czynie Ryszarda Siwca spowodowało, że Polacy dowiedzieli się o nim dopiero w 1991 roku, dzięki filmowi „Usłyszcie mój krzyk” Macieja Drygasa. W 2003 roku Siwiec pośmiertnie został uhonorowany Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski (rodzina odmówiła przyjęcia odznaczenia od prezydenta Kwaśniewskiego). Siwiec został też bohaterem dla Czechów i Słowaków. Otrzymał najwyższe odznaczenia tych państw.