[RECENZJA] Gąsiorek: „Dziewczyny z Wołynia” – wstrząsające wspomnienia

Dodano   0
  LoadingDodaj do ulubionych!
Dziewczyny z Wołynia

źródło: Kresy.pl

Zanim przejdę do samej recenzji, wybaczcie to małe wtrącenie, ale muszę się podzielić kilkoma słowami refleksji.

Zwlekałam z napisaniem tego tekstu prawie trzy tygodnie. Tłumaczyłam sobie to brakiem czasu czy weny. Jednak tak naprawdę muszę przyznać, że po prostu bałam się za to zabrać. Z jednej strony dlatego, że bardzo chcę napisać Wam, jak ważna jest to pozycja, którą wręcz należy znać i nie chciałabym swoimi słowami sprawić, że nie będziecie chcieli jej przeczytać. Z drugiej strony musiałam chyba odczekać, żeby emocje, jakie towarzyszyły mi podczas lektury nieco opadły. Tak, ta książka sprawia, że przez kolejne dni, siedząc w swoim ogrodzie na słońcu, zastanawiasz, jak to możliwe, że całkiem niedawno, całkiem niedaleko wydarzyło się coś tak makabrycznego. Przejmujące jest to o tyle, że w książce mimo opowieści już starszych kobiet, widać nadal dziecięcą narrację. Zakończyłam tę lekturę z jednym pytaniem, pozwólcie, że będzie ono nadal otwarte. Co jest gorsze? Ludobójstwo samo w sobie czy zapomnienie i “sprzedanie” pamięci o ofiarach za “dobre” relacje polsko-ukraińskie?

To nie będzie typowa recenzja, ale mam nadzieję, że przekonam Was i poznacie „Dziewczyny z Wołynia”, ich historie i przekażecie je dalej.

Tytuł: „Dziewczyny z Wołynia”
Autor: Anna Herbich
Wydawnictwo: Znak Horyzont
Rok wydania: 2018
Liczna stron: 320

Historie dziewczyn – mój Wołyń

„Dziewczyny z Wołynia” to kolejna pozycja z serii prawdziwe historie autorstwa Anny Herbich. Z autorką mogliśmy się spotkać czytając bestsellerowe „Dziewczyny z Powstania”, „Dziewczyny z Syberii” czy „Dziewczyny z Solidarności”. Celem Herbich jest ukazanie wydarzeń wojennych właśnie z perspektywy kobiet, które bardzo często były bardziej narażone na traumatyczne przeżycia niż mężczyźni. To właśnie ich dzielne zachowanie, dbałość, mimo tragicznych czasów, o rodzinę i dom jest docenione i przedstawione na łamach każdej z tych pozycji.

Historię, także tę najnowszą, poznajemy zazwyczaj z męskiej perspektywy. Szczególnie gdy chodzi o wojnę. Rzadko opisuje się to, co przeżyły kobiety. Moje książki mają na celu pokazanie tej mniej znanej, kobiecej strony historii. Weźmy choćby moją pierwszą książkę „Dziewczyny z Powstania”. Chciałam w niej pokazać losy sanitariuszek, żołnierek Armii Krajowej. Ale również zwykłych cywilek, które znalazły się w samym środku bitwy. Polek, które toczyły heroiczną walkę o uratowanie siebie i swoich dzieci. [cytat pochodzi z wywiadu z autorką książki]

Podobnie jest w „Dziewczynach z Wołynia”. Poznajmy kilka bohaterek, które w czasie wołyńskiego ludobójstwa miały po kilka czy kilkanaście lat. To właśnie one widziały śmierć rodziców, braci, sióstr i rzeź całych wsi. Słyszały błagania bezbronnych ofiar opętanych szałem Ukraińców. Z dnia na dzień straciły nie tylko najbliższych, ale również swoją małą Ojczyznę.

Należy zaznaczyć również, że gdyby nie postawa części ukraińskich sąsiadów mogłyby podzielić losy swoich bliskich. We wspomnieniach mają obrazy dwóch postaw – kata i wybawiciela. Autorka nie generalizuje, stara się pokazać wszystkie narody i postawy, jakie przedstawiały bohaterki jej książki. Niemców, którzy mordowali, ale i pomagali Polakom. Czechów, którzy podawali Polakom pomocną dłoń i wreszcie Ukraińców, którzy mimo niebezpieczeństwa ze strony własnych rodaków, pomagali swoim polskim sąsiadom.

Książka przedstawia po kolei losy poszczególnych bohaterek od dzieciństwa przez traumatyczne wydarzenia rzezi wołyńskiej po obecne czasy. Jest kilka aspektów, które łączą wszystkie historie. Przede wszystkim opis Wołynia przed ludobójstwem. Wszystkie kobiety przedstawiają swoją małą Ojczyznę w sposób bardzo idealistyczny. Przypominają piękną naturę, krajobrazy oraz życzliwość tamtejszych ludzi. Wspominają dawne życie w otoczeniu miłości, domu rodzinnego i znajomych. Także obecnie, kiedy większość z nich odważyła się ponownie odwiedzić Wołyń przypominają sobie, jak ważne było to dla nich miejsce.

Najobszerniejsza część opowieści każdej z nich związana jest oczywiście z wydarzeniami lipcowymi 1943 roku. We wszystkich wspomnieniach pojawią się podobne miejscowości oraz wydarzenia, mimo że kobiety wcześniej się nie znały.

We wspomnieniach kobiet, które ocalały z Rzezi Wołyńskiej przewijają się te same miejscowości Kisielin, Zasmyki, Włodzimierz. Starałam się dotrzeć do różnych kobiet, pokazać różne doświadczenia. Tak, aby każda opowieść była inna. Część bohaterek jest z Galicji Wschodniej, gdzie fala mordów dotarła w 1944 roku. W książce znalazła się historia żołnierki AK, kobiety, która przeżyła słynne oblężenie kościoła w Kisielinie, a także dziewczyny, która mieszkała we wspomnianych przez panią Zasmykach. Zasmyki to była na Wołyniu „ziemia obiecana”. Każdy chciał tam dotrzeć, ponieważ działała tam polska samoobrona. Mieszkańcy wsi nie czekali biernie na śmierć, tylko postanowili się bronić. Stworzyli polską twierdzę w morzu UPA. Każdej z bohaterek mojej książki zadawałam pytanie: dlaczego mieszkańcy większości wsi nie uciekali? Bo przecież z dzisiejszej perspektywy wydawałoby się oczywiste, że jeśli w pobliskich wsiach mordują Polaków, to nikt nie czeka, aż banderowcy przyjdą także do nich tylko bierze nogi za pas. [cytat pochodzi z wywiadu z autorką książki]

Kluczowe jest również zakończenie każdej z historii. Słowa przepełnione są szczerym żalem. Nie chęcią zemsty czy nienawiścią, ale żalem. Przede wszystkim jest on skierowany do państwa polskiego, które nigdy nie zadbało o to, aby pamięć o ludobójstwie była trwała. Notorycznie rządy odmawiają uczczenia pamięci o ofiarach, szczególnie na terenie Ukrainy. Bohaterki książki działają w różnych stowarzyszeniach pamięci o rzezi wołyńskiej i niestety ciągle spotykają się z odmowami i utrudnieniami. Jedna z nich z żalem opowiada, że ostatnia nadzieja, jaką była dla niej zmiana ekipy rządzącej właśnie odeszła – Prezydent Andrzej Duda odmówił jej wzięcia udziału w warszawskich uroczystościach związanych z rocznicą rzezi. Czują, że pamięć o ich bestialsko zamordowanych rodzicach, bliskich i wszystkich innych ofiarach została zamieniona na „dobre” relacje z Ukrainą. Pytane, jak widzą obecną współpracę z sąsiadem, nie mają wątpliwości, że dopóki Ukraina będzie czciła UPA i morderców Polaków, nie można mówić o żadnej relacji.

Opis rzezi – nie o zemstę, lecz o pamięć

Doskonale pamiętam film Smarzowskiego „Wołyń” i liczne sceny przedstawiające okrucieństwo, z jakim mordowali Ukraińcy. Ściąganie skóry, podpalenia, rąbanie siekierami, przebijanie widłami – wszystko po to, żeby nie tylko unicestwić polski naród, ale również, aby ofiary przed śmiercią cierpiały. Stosowano tortury, które ciężko nam sobie wyobrazić. Nie oszczędzano nikogo ani kobiet, ani małych dzieci. Bohaterki książki widziały film i dość podobnie wypowiadają się na jego temat. Dziękują, że taki obraz powstał, że w końcu znalazł się ktoś, kto nie bał się pokazać ich rzeczywistości, w której musiały walczyć o przeżycie. Jednocześnie bardzo dobitnie podkreślają, że film nie oddaje praktycznie w ogóle okrucieństwa, jakie widziały na Wołyniu.

Były świadkami palenia całych wsi czy torturowania małych dzieci. Codziennie mijały trupy swoich znajomych, odrąbane i gnijące ciała. Nie było żadnej litości dla żadnego Polaka. Naród polski miał przestać istnieć.

Cofnijcie się do czasów swojego dzieciństwa i wyobraźcie sobie, że żyjecie w ciągłym strachu, dochodzą do Was straszne informacje, że Wasi sąsiedzi planują rzeź Waszych rodzinach i bliskich. Nie chcecie w to uwierzyć, ale coraz więcej mówi się o takich przypadkach. W końcu do Waszej wioski trafia UPA. Wyciąga Waszych rodziców i młodsze rodzeństwo przed dom. Dom, w którym mieszkaliście z ukochaną rodziną. Padają strzały, a Wy ukryci obserwujecie, jak Wasi rodzice zostają zastrzeleni. Straszne prawda? Niekoniecznie. Tylko jedna z naszych bohaterek ma to „szczęście”, jak sama twierdzi, że jej rodzinę zastrzelono. W innych przypadkach ten scenariusz wyglądał inaczej. W innych wspomnieniach nasze bohaterki przywołują tysiąc razy gorsze obrazy. Rozszarpane ciała bliskich, odrąbane części, spalone ciałka młodszego rodzeństwa. One same – bezbronne, po cichu płaczące w ukryciu i modlące się o szybki koniec. Tych wspomnień nie da się opisać ani zrozumieć.

Wspólnym wspomnieniem bohaterek jest przede wszystkim opis zajścia w kościele w Kisielinie. To o nim często pisze się w książkach, ale również opowiadano o nim na całym Wołyniu, aby ustrzec Polaków, że nawet w świątyni nie są bezpieczni. To była piękna i słoneczna niedziela, Polacy z mniejszych wsi, jak co tydzień przybywali do Kisielinia na Mszę Świętą. Nic nie wskazywało na to, że coś złego może się zdarzyć. Owszem głosy o mordach na Polakach były już dość wyraźne, ale nie przypuszczano, że właśnie tam może dojść do zbrodni. Przede wszystkim, dlatego, że lokalny ksiądz był bardzo szanowany przez Ukraińców i chętnie im pomagał. Sam do końca nie wierzył, że w jego otoczeniu może dojść do takich zdarzeń. Niestety, niedługo po rozpoczęciu Mszy, zaczęły dobiegać z daleka głosy. Jedna z osób zaczęła krzyczeć, że UPA zbliża się do kościoła. Nikt nie chciał wierzyć, że Ukraińcy wejdą do świętego miejsca i dopuszczą się zbrodni. Jak relacjonuje kilkuletnia Rozalia (bohaterka książki) Ukraińcy wpadli do kościoła i zaczęli strzelać do Polaków. Później zaczęto używać siekier i wideł, mordowano każdego, kto stał na drodze. Bez względu na wiek i płeć. W tych okolicznościach mała Rozalia straciła tatę. Część ludzi przedostała się na piętro i zabarykadowała drzwi. Dzięki solidarności i ogromnej woli przeżycia udało się powstrzymać Ukraińców. Niestety nie na długo – banderowcy widząc, że nie są w stanie wejść do środka, podpalili drzwi, za którymi znajdowali się Polacy. I w tej sytuacji udało się naszym rodakom uratować, ponieważ gasili pożar… własnym moczem. Ukraińcy odpuścili, a część ludzi, która znajdowała się na piętrze przeżyła. Niestety na dole były już tylko trupy bliskich, torturowane i nadpalone ciała. To wszystko relacjonuje nam kilkuletnia wtedy Rozalia, która przeżyła tę maskarę.

To tylko jedna z licznych historii, które w książce opisują bohaterki. Mam nadzieję, że uda Wam się znaleźć tę pozycję w księgarniach czy bibliotekach i przeczytacie resztę. Musimy wiedzieć, pamiętać i przede wszystkim mówić o tych wydarzeniach. Dla pamięci o ofiarach i o tych, którym udało się przeżyć. Ciężko mi sobie wyobrazić, co muszą czuć bohaterki książki, obecnie już starsze kobiety, które nadal czekają, aż ktoś przywróci pamięć o ich ukochanych rodzinach.

Reasumując – polska godność

Nie ma ceny, za którą możemy sprzedać naszą historię i godność. Nie ma ceny, za którą możemy sprzedać nasz patriotyzm, ale przede wszystkim ceny nie ma życie. Życie Polaków, którzy byli torturowani i bestialsko mordowani tylko ze względu na to, że są częścią narodu polskiego. Tym bardziej ceną tą nie mogą być wątpliwe relacje polsko-ukraińskie.

Tak, jak pisałam wyżej postawy Ukraińców były różne i różne są obecnie. Jedna z „wołyńskich dziewczyn” powróciła do swojej miejscowości kilka lat temu. Przywitał ją młody Ukrainiec, który nie mógł zrozumieć, dlaczego jego rodacy zachwyceni nazistami, uzbrojeni w siekiery, chcieli wymordować naród polski w imię wolnej Ukrainy. Niestety w tej samej miejscowości spotkała się z atakami. Znamienne słowa usłyszała od jednej ze starszych kobiet, która zamieszkiwała jej dawny dom. Kobieta żałowała, że banderowcy nie dokończyli swojego działa.

„Dziewczyny z Wołynia” nie chcą zemsty, proszą o naszą pamięć. Same przywołują straszne wspomnienia, aby dać nam świadectwo.

W tym roku Prezydent Andrzej Duda złożył kwiaty pod jednym z krzyży, które postawili Polacy na Ukrainie i mówił, że ma nadzieję, że nasi sąsiedzi pozwolą nam na uczczenie pamięci wszystkich ofiar. Nadzieję? W takich sytuacjach i przy takich słowach Prezydenta to nadzieję tracą właśnie Rozalia, Zofia i wielu innych…

Pamiętajmy.

Adrianna Gąsiorek

Dodano w Bez kategorii

POLECAMY