PRAW(N)A STRONA: Reanimowanie ZUS

Dodano   0
  LoadingDodaj do ulubionych!
Zdjęcie ilustracyjne

Zdjęcie ilustracyjne / Fot. Pixabay

Jednym z głównych aktualnych tematów w prasie ekonomicznej jest planowane przez rząd podniesienie składek ZUS, dla najlepiej zarabiających pracowników etatowych. Chodzi tu oczywiście o rządowy projekt ustawy znoszącej całkowicie górny roczny limit składek emerytalnych i rentowych, ustalony na poziomie 30-krotności przeciętnego wynagrodzenia (tj. obecnie ok. 128 000 złotych w skali roku).

Jak to działało do tej pory? Sprawa dotyczy składek emerytalnych (19,52% pensji brutto, z czego połowa jest potrącana z wynagrodzenia pracownika, a połowę dokłada pracodawca) oraz składek rentowych (8% pensji brutto, z czego 1/4 potrąca się z wynagrodzenia, a resztę dokłada pracodawca). Obecnie składki te płaci się tylko do momentu, kiedy suma zarobków danego pracownika w danym roku osiągnie te wspomniane 128 000 złotych. Potem obowiązek płacenia składek wygasa. Czyli jeżeli ktoś zarabia (przykładowo) 21 000 złotych brutto miesięcznie, to składki emerytalne i rentowe są pobierane tylko od stycznia do czerwca. Od lipca do grudnia opłacane za niego są już tylko niewielkie składki chorobowe i wypadkowe.

Skąd się wzięło takie rozwiązanie? Ponieważ wysokość przyszłej emerytury jest (teoretycznie) bezpośrednio uzależniona od wysokości opłacanych składek, twórcy istniejącego systemu emerytalnego uznali, że nie ma sensu obciążać przyszłego ZUSu koniecznością wypłacania niebotycznie wysokich emerytur (co w naturalny sposób wynikałoby z sytuacji, w której ktoś płaci pełne składki emerytalne od zarobków na poziomie np. miliona złotych rocznie – jego emerytura byłaby proporcjonalnie wysoka). W związku z tym autorzy systemu dokonali prostego, mechanicznego zabiegu ograniczenia maksymalnej wysokości opłacanych składek – a co za tym idzie, również maksymalnej wysokości przyszłych emerytur.

Rozwiązanie to pełniło dotąd funkcję swoistego „wyrównania” obciążeń wynikających z progresywnego PIT. Każdy pracownik zarabiający powyżej 85 000 złotych rocznie dostaje się bowiem pod reżim drugiego progu podatkowego (32% zamiast 18%). Ponieważ jednak po przekroczeniu progu 127 000 złotych rocznie ten sam pracownik przestawał opłacać  składki emerytalne i rentowe, oba te mechanizmy się poniekąd „wyrównywały” i sprawiały, że pracownik zarabiający 20 000 złotych miesięcznie jest w ujęciu procentowym niewiele wyżej opodatkowany niż pracownik zarabiający 5 000 złotych miesięcznie.

Nowelizacja przyjęta przez rząd polegać będzie na prostym usunięciu mechanizmu ograniczającego wysokość składek – wszyscy pracownicy, niezależnie od wysokości zarobków, będą obciążeni takimi samymi (procentowo) składkami. Zmiana ta sprawi oczywiście, że dość istotnie zmniejszą się zarobki najlepiej zarabiającej grupy pracowników. Ich liczbę wicepremier Morawiecki szacuje na ok. 350 000 osób, w dość bezczelny sposób chwaląc się, że poprawia sytuację budżetową uderzając tylko w ok. 1% Polaków. Do tej liczby należy jednak doliczyć pracodawców zatrudniających te osoby (którzy zmianami zostaną obciążeni w nawet większym stopniu), a także rodziny zarówno pracowników, jak pracodawców objętych zmianami. W sumie będzie to więc nie mniej niż milion osób, a być może znacznie więcej. W dłuższej perspektywie zresztą obciążenie wyższymi składami – jak każdą podwyżką podatków – rozłoży się równomiernie w całym społeczeństwie.

Oczywistym rezultatem podwyżki będzie także exodus dobrze zarabiających pracowników etatowych na tzw. samozatrudnienie – czyli rejestrowanie się jako jednoosobowa działalność gospodarcza. W swoim otoczeniu biznesowym i towarzyskim widzę wyraźnie, że temat ten podejmuje obecnie wiele osób z grupy objętej zmianami. Można się więc spodziewać, że w stosunkowo niedługim czasie na wysoko płatnych etatach pozostaną jedynie pracownicy sektora publicznego i niektórych dużych korporacji (gdzie polityka wewnętrzna często wyklucza samozatrudnienie). Działalność gospodarcza, gdzie płaci się zryczałtowane składki ZUS na poziomie 1200 złotych miesięcznie niezależnie od wysokości dochodu, będzie opcją dającą gigantyczne oszczędności zarówno pracownikowi, jak pracodawcy. W rezultacie dochody ZUS w wyniki nowelizacji mogą nie tylko nie wzrosnąć, ale wręcz wyraźnie spaść.

Odrębną kwestią jest oczywiście to, czy w ogóle można podwyżkę składek ZUS postrzegać jako wzrost dochodów państwa. W końcu – zdaniem wielu polityków zarówno partii rządzącej, jak i liberalnej opozycji – pieniądze te są tylko odkładane w ZUS i będą zwracane każdemu w formie emerytur. Naprawdę zabawne jest obserwowanie, jak ci sami ministrowie jednego dnia twierdzą, że składki ZUS to wcale nie podatek, i że budżet na nich nie zarabia – a innego dnia z całą bezczelnością mówią o wpływach ze składek jako o wpływach budżetowych, poprawiających kondycję finansową państwa. Nie ma niestety wątpliwości, że podniesienie składek jedynie odsunie w czasie nieuchronne bankructwo istniejącego systemu emerytalnego. Zapewne nie ma co do tego złudzeń także wicepremier Morawiecki – stosując jednak w praktyce tradycyjną demokratyczną zasadę „po nas choćby i potop”, przedstawia krótkotrwały wzrost dochodów ZUS jako swój sukces. A o to, by odpowiednio wyższe emerytury ktoś kiedyś wypłacił – niech martwi się inny minister finansów, za dwadzieścia lat.

Rządowej nowelizacji przyklasną oczywiście wszyscy krótkowzroczni zwolennicy progresywności opodatkowania, przekonani, że każde rozwiązanie zwiększające procentowe obciążenia dla najlepiej zarabiających jest słuszne. Sam nie jestem zresztą dogmatycznym przeciwnikiem tego podejścia. W praktyce jednak podwyżka składek tylko zwiększa fiskalną dyskryminację umów o pracę i motywuje do szerszego stosowania samozatrudnienia i umów cywilnoprawnych, co przyczyniać się będzie do dalszego pogłębiania nierówności społecznych. Z kolei zwiększanie przyszłych obciążeń systemu emerytalnego (zamiast dokonania jego rzeczywistej i gruntownej reformy) zwiększa prawdopodobieństwo katastrofy finansowej całego systemu za 20, 30 czy 50 lat – co znowu dotknie w większym stopniu biednych niż bogatych. Nowelizacja jest więc nie tyle sprawiedliwa społecznie, co po prostu populistyczna.

Zainteresowanym PiSowskimi inicjatywami w obszarze podatkowym zachęcam do zapoznania się z moim artykułem sprzed kilku miesięcy: Sztuka podnoszenia podatków.

Autor jest członkiem Zarządu Ruchu Narodowego.

Dodano w Bez kategorii

POLECAMY