1 października minęło 70 lat od proklamowania Chińskiej Republiki Ludowej przez Mao Zedonga na placu Niebiańskiego Spokoju w Pekinie. Przywódca Komunistycznej Partii Chin ogłosił dumnie wobec zgromadzonej, trzystutysięcznej publiczności koniec poniżeń, obcej dominacji i wojen domowych: “Chiny wstały z kolan”. Przez kolejne ćwierćwiecze sprawował on niepodzielną władzę w najludniejszym państwie na Ziemi. Jak napisał w biografii obecnego przywódcy ChRL Xi Jinpinga francuski dziennikarz François Bougon, “nie da się uniknąć Mao – jest zarazem Leninem i Stalinem, założycielem i dyktatorem w jednej osobie”. Teoretykiem i praktykiem. Legendarnym ideologiem i twórcą państwa, ale i wieloletnim jego przywódcą. W krótkim tekście nie da się oczywiście wyczerpująco scharakteryzować postaci która odegrała tak ogromną rolę w historii świata, ale chciałbym zwrócić uwagę na pewien aspekt, który wydaje się mieć bardzo istotne znaczenie dla życia i działalności Mao Zedonga.
W głośnej i kontrowersyjnej – bo jednoznacznie negatywnej i stawiającej miejscami dość odważne tezy – biografii Mao. The Unknown story, której autorami są Jung Chang i Jon Holliday, znajdziemy bardzo ciekawe świadectwo poglądów 24-letniego Mao – wówczas jeszcze nie działającego w ruchu komunistycznym. Przyszły Wielki Sternik robił notatki na marginesie Systemu etyki niemieckiego filozofa Friedricha Paulsena. Warto przytoczyć znaczną ich część:
“Nie zgadzam się z poglądem, że by być moralnym, motywem działań człowieka musi być dobro innych. Moralność nie musi być definiowana w odniesieniu do innych”. “Ludzie tacy jak ja chcą w pełni zaspokoić nasze serca, robiąc to automatycznie mamy najbardziej wartościowe zasady moralne. Oczywiście w świecie istnieją ludzie i obiekty, ale są one tylko dla mnie”. Dalej pisał: “Ludzie tacy jak ja są zobowiązani tylko wobec siebie; nie mamy zobowiązań wobec innych ludzi”. “Jestem odpowiedzialny tylko za rzeczywistość którą znam i za nic innego. Nie znam przeszłości, nie znam przyszłości. Nie mają one nic wspólnego z rzeczywistością mojej własnej osoby”. Mao odrzucał też jakąkolwiek odpowiedzialność wobec przyszłych pokoleń. “Niektórzy mówią, że człowiek jest odpowiedzialny przed historią. Ja w to nie wierzę. Zajmuje mnie tylko rozwój mojej własnej osoby. Mam swoje pragnienie i działam dla niego. Nie jestem odpowiedzialny przed nikim”. “Dobre imię po śmierci nie może dać mi żadnej radości, ponieważ przynależy do przyszłości, a nie do mojej własnej rzeczywistości”. “Ludzie tacy jak ja nie budują osiągnąć do zostawienia przyszłym pokoleniom”.
Mao zdecydowanie odrzuca tu też możliwość konfliktu sumienia i popędów. “Te dwie rzeczy powinny być jednością. Wszystkie nasze działania są skutkiem popędów, a rozsądne sumienie zawsze idzie za nimi. Czasami sumienie ogranicza popędy, takie jak objadanie się czy nadmiar seksu. Ale rolą sumienia jest tylko ograniczanie, nie sprzeciw. Ograniczenie służy lepszemu zaspokojeniu popędu”. Sumieniu już w tym wieku przyznawał bardzo niewielką rolę – “Nie wierzę w to, że przykazania (takie jak ‘nie zabijaj’, ‘nie kradnij’) mają coś wspólnego z sumieniem. Wynikają z dbania o własny interes, o własne przetrwanie”. Wszelkie rozważania powinny być “czystymi kalkulacjami dla siebie samego, absolutnie nie wiązać się z przestrzeganiem zewnętrznych zasad etycznych czy tak zwanych uczuć odpowiedzialności”.
W kluczowym fragmencie Mao używa pojęcia “Wielkich Bohaterów” (jak nietrudno zgadnąć, myśląc o sobie jako o jednym z nich). “Wszystko spoza ich natury, zasady i ograniczenia, musi być zmiecione siłą pochodzącą z ich natury”. “Kiedy Wielcy Bohaterowie dają pełny upust swoim popędom, są niesamowicie potężni, burzliwi i niezwyciężeni. Są silni jak huragan wstający z głębokiego wąwozu, i jak rozgrzany maniak seksualny poszukujący kochanki. Nie ma sposobu, by ich powstrzymać”.
Wreszcie przechodzi do swojego umiłowania wstrząsu i destrukcji. “Wielkie wojny będą trwały tak długo jak niebo i ziemia i nigdy nie wyginą. Ideał świata Wielkiej Równości i Harmonii (konfucjańskie społeczeństwo doskonałe) jest błędny”. Nie stwierdzał tego ze smutkiem, wręcz przeciwnie – “długotrwały pokój jest nie do zniesienia dla istot ludzkich, a wielkie fale niepokoju muszą być stworzone w takim stanie pokoju. Gdy patrzymy na historię, uwielbiamy czasy wojny, kiedy jeden dramat następował po drugim. Czytanie o nich to świetna frajda. Kiedy dochodzimy do czasów pokoju i pomyślności, nudzimy się. Ludzka natura kocha nagłe, piorunujące zmiany”. “Kochamy żeglować po morzu wstrząsów. Przejść od życia do śmierci to doświadczyć największego wstrząsu. Czy to nie wspaniałe!”. Ostatecznie Mao zadaje sobie pytanie: “Jak zmienić Chiny?”. I stawia prostą odpowiedź – “kraj musi być zniszczony a potem sformowany od nowa”. “To dotyczy kraju, narodu i ludzkości. Zniszczenie wszechświata to to samo. Ludzi takich jak ja ciągnie do zniszczenia, ponieważ gdy stary świat jest zniszczony, zostanie sformowany nowy. Czy to nie lepiej!” – kończy pytaniem retorycznym. Nie jest zbyt zaskakujące, że młody człowiek z takimi intuicjami w ciągu kilku lat odkrył marksizm-leninizm i zaangażował się w działalności partii komunistycznej.
Czy fragment o “Wielkich Bohaterach” czegoś Państwu nie przypomina? Tak samo siebie ponad te wszystkie szare “wszy” dookoła wynosił główny bohater Zbrodni i kary Fiodora Dostojewskiego – Rodion Romanowicz Raskolnikow, student akurat ledwie rok młodszy od Mao, bo dwudziestotrzyletni. Przekonuje on, że istnieje specjalna kategoria ludzi wybitnych – wymienia m.in. Solona, Mahometa, Napoleona, Newtona i Keplera – których osiągnięcia dla ludzkości czynią lub czyniłyby moralnymi wszelkie ich zbrodnie. Napoleon był odpowiedzialny za śmierć tysięcy ludzi, a jednak był uważany za bohatera – gdyż przebudował rzeczywistość z korzyścią dla świata i jego mieszkańców. Raskolnikow deklaruje wprost – gdyby jakiś człowiek stał na drodze odkryć Keplera, należałoby go wyeliminować i nie byłoby w tym niczego złego. Nietrudno się domyśleć, że autor takich rozważań sam marzy o byciu takim wybitnym, stojącym ponad konwencjonalną moralnością człowiekiem, któremu Historia wyznaczyła wielkie zadania do wykonania. Rządzący już Chinami Mao też nie odmawiał sobie zestawień z postaciami historycznymi – w 1968 w rozmowie z przywódcą australijskich maoistów Hillem przekonywał, że “w przeszłości świat zjednoczyć próbowali Mongołowie, Rzymianie, Aleksander Wielki, Napoleon, Imperium Brytyjskie, Hitler. Dziś USA i ZSRR. Żadnemu z nich się nie udało. Ale moim zdaniem możliwość zjednoczenia świata nie zniknęła” – oczywiście podjąć się tej misji mogły tylko Chiny, a ich największym argumentem ogromne, nieporównywalne z tymi konkurencyjnych ośrodków zasoby ludności. Uważam, że wybitna i pod wieloma względami prorocza twórczość Dostojewskiego może pomóc w pojęciu, skąd wziął się i jak pojmował świat Mao – i właśnie nią zaraz i jeszcze kilkukrotnie się tu posłużę.
Sam bohater Zbrodni i kary znajduje się w złej sytuacji – nie ma pieniędzy, by kontynuować naukę, dookoła widzi mnóstwo ewidentnie niesprawiedliwego cierpienia i biedy. W dodatku dowiaduje się, że by zdobyć środki na przetrwanie dla rodziny jego siostra decyduje się wyjść za mąż za odrażającego, ale majętnego człowieka – który od początku nie kryje, że wielką, okrutną przyjemność sprawia mu właśnie ożenek z biedną, potrzebującą panną, która jemu i tylko jemu będzie wszystko zawdzięczać. Wobec tego Raskolnikow, coraz bardziej nienawidzący tej odpychającej rzeczywistości – a zarazem siebie samego za swoją wobec niej bezsilność – zaczyna zadawać sobie pytania “a czy gdybym zabił starą, wstrętną, wykorzystującą innych, bogatą (a swoje bogactwo gromadzącą w wątpliwy moralnie sposób) lichwiarkę – czy to naprawdę byłoby coś złego? Przecież to tylko jedna istota, w dodatku ohydna, a z jej pieniędzmi mógłbym zrobić tyle dobrego…”.
Jak pisze Ryszard Przybylski w pracy Dostojewski i przeklęte problemy, “Zabójstwo było aktem zrównującym, w mniemaniu Kaina (bohatera Byrona opartego na postaci biblijnej), człowieka z Bogiem. Tę walkę z Bogiem, jako twórcą zła i niesprawiedliwości, podejmie później w twórczości Dostojewskiego Hipolit Tierientiew z Idioty. Raskolnikow natomiast swą wielką nienawiść i gniew obróci nie tyle przeciw Bogu, ile przeciw stworzonemu przez Niego porządkowi świata.” “zbrodnię swą traktował Raskolnikow przede wszystkim jako bunt przeciw bezmiarowi cierpienia, w jakim zostali pogrążeni mieszkańcy nędzarskiego Petersburga. (…) główna przyczyna, która skłoniła Raskolnikowa do ostatecznego zrealizowania uprzednio wymyślonej idei, tkwiła właśnie w rozjątrzeniu męką niewinnych”.
Widać tu jak na dłoni kluczową różnicę w podejściu do rzeczywistości, która dzieli ludzi i decyduje o ich podejściu do świata, samego siebie, a pośrednio także moralności i polityki – choć oczywiście zazwyczaj sobie tych postaw w pełni nie uświadamiamy i często miotamy się między jedną a drugą. Każdy styka się w życiu z niesprawiedliwością i cierpieniem. W pierwszym przypadku człowiek na podstawowym poziomie afirmuje jednak rzeczywistość, jako daną mu z zewnątrz. Widzi, że ta rzeczywistość jest dalece niedoskonała, ale uznaje ograniczoność swojego wpływu na nią. Czuje też własną niedoskonałość i stara się siebie dostosować do danych mu zasad i wymagań, by w ten sposób czynić siebie i świat lepszym. W drugim przypadku człowiek reaguje na krzywdę, cierpienie i niesprawiedliwość, z którymi się styka, odrzuceniem rzeczywistości i chęcią jej przemiany. Tworzy sobie abstrakcyjny ideał tego, jak świat powinien wyglądać, i stara się go do niego dostosować. Taki człowiek może mniej lub bardziej akcentować własną rolę, ale nawet najskromniejszy rewolucjonista operuje właśnie na bazie swoich subiektywnych uczuć i wyobrażeń – to je stawia na pierwszym miejscu i, odwrotnie niż w pierwszym przypadku, to świat chce dostosować do siebie. Widzi coś co odbiera jako krzywdę, myśli o tym, “jak być powinno” i stara się ową krzywdę naprawić.
Prof. Anna Raźny w swojej znakomitej pracy Fiodor Dostojewski: problemy człowieka a filozofia poetyki pisze o tym rozróżnieniu, centralnym dla twórczości rosyjskiego pisarza: “«Ludzi podziemia» łączy z «biesami» wspólny grzech. Jest to grzech indywidualizmu egoistycznego, godzącego w osobę drugiego człowieka. Do podziemia trafia się za przekroczenie prawa bycia we wspólnocie, dzięki której między innymi możliwe jest bycie osobą. Negując z pobudek indywidualizmu wspólnotę (która wymaga odpowiedzialności, a także poświęcenia i zaufania innym), neguje się jako osobę nie tylko drugiego, ale również samego siebie. Do świata «biesów» prowadzi także taki indywidualizm, który przybiera postać troski o człowieka. Indywidualizm ten ma postać buntu przeciw światu, w którym człowiek cierpi. Jest to bunt «biesów» przeciw Bogu. Troska «biesów» o człowieka (fałszywa troska) zamienia się zawsze w próbę reorganizacji świata, przemiany Boskiego porządku w imię «szczęścia» człowieka. Podstawowym warunkiem tej próby jest zniszczenie naturalnej – opartej na chrześcijańskim prawie – jedności, w której wolność decyduje o byciu osobą. Jak pokazują Piotr Wierchowieński – rewolucjonista i Iwan Karamazow – socjalista, reorganizacja świata w imię «szczęścia» człowieka zaczyna się od degradacji tego ostatniego – od zniewolenia”.
Właśnie takim rewolucjonistą był Mao. W tym sensie Raskolnikow może wydawać się podobny bardziej do rewolucjonistów wierzących w powodzenie swojej walki i wyzwolenie mas pracujących, zwolenników Mao bardziej niż do samego Mao – jeśli przyjęlibyśmy za Chang i Hollidayem, że Wielki Sternik motywowany był rzeczywiście przede wszystkim przez chęć zaspokajania swoich kaprysów, destrukcji i budowy nowej rzeczywistości dostosowanej do siebie. Ale wcale nie musimy tego robić i spłaszczać postać Mao. Raskolnikow, dopóki wierzy w swoją ideę, jest przekonany, że czyni nie dla siebie, a dla ludzkości. Moim zdaniem nadmierne akcentowanie tej ewentualnej różnicy byłoby jednak przejawem błędu – zasadniczego błędu, który z jednej strony czyni postacie takie jak Mao zagadkowymi, a z drugiej pozwala kolejnym pokoleniom rewolucjonistów na umywanie rąk od zbrodni poprzedników owładniętych “pięknymi ideami”. Oczywiście można i należy rozważać, w jakim stopniu Mao był ortodoksyjnym marksistą. W jego dziełach zebranych odwołania do Marksa i Engelsa stanowiły tylko 4% (10% do Lenina, 24% do Stalina, 47% do klasycznych i starożytnych twórców chińskich – a i Europejczyków nie znający języków obcych Mao czytał po chińsku). Wysłany przez owegoż Stalina na rozpoznanie do trzymanego przez kilka tygodni w daczy pod Moskwą przywódcy KPCh Wiaczesław Mołotow stwierdził, że Mao jest “mądrym człowiekiem, przywódcą chłopskim, kimś w rodzaju chińskiego Pugaczowa – ale o marksizmie nie ma pojęcia”. Leszek Kołakowski w Głównych nurtach marksizmu nie oszczędza Wielkiego Sternika – “dokumenty ideologiczne maoizmu i w szczególności pisma teoretyczne Mao, jeśli oceniać je wedle europejskich standardów, muszą wydać się niezmiernie prymitywne i nieudolne, a często wręcz dziecinne; nawet Stalin wydaje się, w tym zestawieniu, tęgim teoretykiem”.
To zasadniczo prawda. Absurdalne byłoby jednak myślenie, że Mao przez 50 lat udawał marksistę, a gdy wszyscy wychodzili z pokoju śmiał się, że w jego grę wierzą. Sednem utopijnej ideologii takiej, jak marksizm, jest odrzucanie danego człowiekowi, niezależnego od jednostki, obiektywnego świata i chęć przemiany jej – realizacji własnej, abstrakcyjnej wizji. Gdy przychodziło do realizacji marksistowskich ideałów, w rywalizacji wewnątrzpartyjnej – tak w Chinach, jak i w wielu innych państwach – prawie nigdy nie zwyciężali działacze najbliżsi ortodoksyjnej linii, tylko ci najsprawniejsi lub najbardziej bezwzględni (w przypadku Mao obie te cechy wydają się prawdziwe). Już sam Lenin ogromnie przeobraził ideologię niemieckiego filozofa, by dostosować ją do swoich potrzeb i kraju, w którym chciał przeprowadzić rewolucję. Mao uważał jednak sam siebie nie tylko za dobrego marksistę, ale za najlepszego kontynuatora linii Marksa. Wielokrotnie oskarżał innych o brak znajomości czy zerwanie z marksizmem – nie ma powodu wątpić w szczerość jego słów. Dla Mao (i ludzi mu podobnych) dobro jego samego jako wybrańca (Wielkiego Bohatera), interes Chin, interes ogólnoświatowej rewolucji, świata jako takiego i marksizm stanowiły jedność – nie ma sensu rozważać go jako w pełni racjonalnego podmiotu, który odróżnia działania na rzecz tylko jednego z tych celów. To co jest dobre dla Wybrańca jest dobre i dla świata, to co dobre dla Narodu Wybranego do Rewolucyjnej Przemiany świata jest dobre dla rewolucji, to co jest dobre dla Wybranego Przywódcy tego Narodu jest dobre dla samego narodu – myśl o rozłączności tych ośrodków wydałaby się Mao absurdalna, tak jak Raskolnikowowi absurdalny wydałby się pomysł, że ktoś inny jest przeznaczony do wyciągnięcia z rozpaczliwej sytuacji jego rodziny, biedoty całego Petersburga i świata.
To właśnie ta specyficzna pycha wciąga Mao, czyni zeń komunistę. Idea komunistyczna dała mu wehikuł do działania, nadaje sens jego życiu i pozwala marzyć o realizacji wizji wielkiego zniszczenia i wielkiej odbudowy świata. Dzięki inteligencji, przenikliwości i całkowitej bezwzględności pnie się do góry poprzez kolejne szczeble Partii, często po drodze ogrywając lub niszcząc działaczy bliższych ortodoksyjnemu marksizmowi lub wrażliwszych na autentyczną nędzę chińskiej ludności, takich jak Zhang Guotao, Wang Ming, Peng Dehuai czy Liu Shaoqi.
Oderwanie od rzeczywistości i wiara w możliwość dowolnego jej przekształcania obecne są na każdym etapie rządów Mao, podobnie jak traktowanie podległych mu ludzi jak bezosobowych zasobów, którymi może swobodnie dysponować realizując swoją wielką misję. W znacznie bardziej zdystansowanej i lżej napisanej (co nie znaczy, że lepszej) biografii Mao. Cesarstwo cierpienia Torbjørna Faeøvika znajdziemy fragmenty wystąpienia Mao z odbywającego się w 1957 w Moskwie zjazdu komunistów z całego świata. Przywódca KPCh deklarował otwarcie: “Zastanówmy się. Powiedzmy, że wybucha wojna. Ilu ludzi zginie? Na świecie jest 2,7 miliarda ludzi, może zginąć jedna trzecia. W najgorszym razie – połowa. Pozostanie jednak druga połowa. Imperializm zostaje zmieciony, cały świat stanie się socjalistyczny. Po paru latach znów na świecie będzie 2,7 miliarda ludzi, a może i więcej”. Lekką ręką odsuwał też na bok – wydawałoby się, kluczowe dla komunisty – obawy o byt materialny mas. “Ludzie mówią że bieda jest zła, ale w rzeczywistości bieda jest dobra. Im biedniejsi są ludzie, tym bardziej pragną rewolucji. Wstrętne jest wyobrażać sobie, że wszyscy będą bogaci… Od nadmiaru kalorii ludziom wyrosłyby dwie głowy i cztery ręce”. W innym miejscu wyrażał już wprost swoje credo (cyt. za Faeøvikiem): “‘«Zmuście wysokie góry, by się pomyliły, zmuście rzeki by skręciły» – to wspaniałe zdania. Kiedy rozkażemy wysokim górom pochylić się, muszą nas posłuchać! Kiedy każdemy rzece skręcić, musi to zrobić!’ Jednocześnie atakował Stalina, który przypominał, że ludzkie możliwości zmieniania świata są – mimo wszystko – ograniczone. Na przykład nie można zmienić geologicznych uwarunkowań ani ingerować w przestrzeń kosmiczną. ‘To błąd – mówił Mao – ludzkie możliwości zmieniania natury są nieograniczone’”.
Mao był w swojej wierze do bólu konsekwentny, a swój plan zamierzał zrealizować. Wielki Sternik napisał np. kiedyś w artykule (cyt. za Faeøvikiem): “Sześćset milionów mieszkańców Chin ma dwie godne uwagi cechy. Po pierwsze, są biedni, po drugie, są jak tabula rasa. Można to traktować jako wady, ale w rzeczywistości są to zalety. Ludzie pragną zmiany, pragną rewolucji. Niezapisana kartka nie ma żadnych plam, dlatego można na niej zapisać najnowsze i najpiękniejsze rzeczy i namalować najnowsze i najpiękniejsze obrazy”. Widzimy ponownie bardzo spójną wizję świata. Ta rzekoma “czystość” Chińczyków jest dla Mao elementem ich wybraństwa, jeszcze jednym powodem dla których to właśnie Chiny i właśnie ich wódz mogą dokonać wielkich rzeczy – jeśli tylko tego zechcą. Intelektualną historię oszałamiająco narkotyzującego konceptu ludzkiego umysłu jako tabula rasa opisał wyczerpująco w swoim The Blank Slate Steven Pinker (skądinąd postępowy liberał). Nic tak nie pobudza ludzkiej pychy jak ten koncept – i nic nie prowadzi do tak opłakanych skutków. Warto w tym fragmencie też zwrócić uwagę na trwałość młodzieńczej wiary w to, że ludzie zasadniczo pragną wielkich zmian, wojen, przewrotów i rewolucji. Konsekwentne jest też nie przywiązywanie wagi do opinii jaką się po sobie pozostawia, nawet jeśli przybiera rozmiary pośmiertnego kultu przywódców. Zwiedzając mauzoleum Lenina w Moskwie, Mao stwierdził, że “Leninowi to wszystko i tak bez różnicy, już nie żyje”. Nie przeszkodziło to jego następcom wystawić analogicznego pośmiertnego mauzoleum i zabalsamować ciała samego Mao – no cóż, Mao to już bez różnicy, a Partii się przyda.
Kluczowym, powtarzającym się czynnikiem jest też ogromna, niewyczerpana wręcz (kolejne odrzucenie obiektywnych ograniczeń niezależnej rzeczywistości i kolejna “wyjątkowość”!) populacja Chin i jej rzekoma gotowość do poświęceń. We wspomnianej już rozmowie z australijskim zwolennikiem Hillem mówił, dlaczego to Chinom może się udać zjednoczyć świat. “Te dwa kraje [Ameryka i ZSRR] mają za małe populacje, nie będą miały wystarczających sił do dyspozycji jeśli ludność się rozproszy. Poza tym, boją się wojny atomowej. Nie boją się eliminowania ludności w innych państwach, ale boją się, że ich własne ludności zostaną wyeliminowane”. Mao tej obawy nie miał – w końcu zasoby ludnościowe Chin, tak jak i jego możliwości przemiany świata, były nieograniczone.
Jak wiadomo, cudzą ludnością też niespecjalnie się przejmował i nie ukrywał tego. Gdy w czasie drugiego kryzysu w Cieśninie Tajwańskiej odwiedził go szef radzieckiej dyplomacji Andriej Gromyko, przywódca KPCh swobodnie mówił o wojnie nuklearnej przeciw Stanom Zjednoczonym, życząc sobie konsultacji z Chruszczowem na temat koordynacji w trakcie takiego konfliktu. “Gdzie po wojnie wybudujemy nową stolicę socjalistycznego świata?” – pytał też Rosjanina, dając do zrozumienia że Moskwa i Pekin jej nie przetrwają i w kolejnym zdaniu sugerując sztucznie zbudowaną przez człowieka (a jakże, byle tylko nie naturalną) wyspę na Pacyfiku. Deklarował jednak “uspokajająco”, że “my, Chińczycy, jesteśmy gotowi pierwsi przyjąć na siebie pierwsze uderzenie nuklearne Amerykanów. Wszystko to tylko wielka kupa umierających ludzi”. Tym bardziej nie widział powodów do litowania się nad buntownikami. Komentując powstanie Węgrów z 1956, tłumaczył swojemu Biuru Politycznemu: “podstawowy problem z niektórymi państwami Europy Wschodniej jest taki, że nie wyeliminowano wszystkich tych kontrrewolucjonistów”. “Europa Wschodnia po prostu nie zabijała na wielką skalę. My musimy zabijać. My mówimy, że to dobrze zabijać”.
Najbardziej opłakanym w skutkach projektem wynikającym z oderwania Mao od rzeczywistości był tzw. “wielki skok” z lat 1958-62. Wielki Sternik chciał przeprowadzić gwałtowne uprzemysłowienie i kolektywizację chińskiego społeczeństwa. Na początek wymyślił sobie, że należy w ciągu kilku lat dogonić Wielką Brytanię (a w dalszej perspektywie i USA) w produkcji stali. Dokładne liczby nie miały zresztą większego znaczenia, w końcu ludzkie możliwości przemiany świata nie są ograniczone – “w 1957 roku produkcja stali w Chinach wynosiła 5,35 mln ton. W lutym 1958 wyznaczono na ten rok cel 6,2 mln, a już w maju zwiększono go w dokumentach rządowych do 8,5 mln ton. Tymczasem w czerwcu sam Mao podniósł tę liczbę jeszcze bardziej – do 10,7 mln ton, a we wrześniu skorygowano plan na 12 mln ton. Tym samym w ciągu roku planowano więcej niż podwoić produkcję, co byłoby absolutnym i niespotykanym rekordem świata”. “Wkrótce rozpoczęto budowę komun ludowych w całym kraju (…) wieś nie tylko skomunizowano, ale wprost skoszarowano, zapędzając wszystkich do «jedzenia z jednego kotła», jak też podzielono ją – też zgodnie z wojskową logiką – na komuny, brygady i zespoły produkcyjne. Tym samym chłopów, z ich mentalnością i przywiązaniem do ziemi i upraw, zamieniono w «żołnierzy rewolucji», podporządkowanych politycznej woli Partii i drylowi spod totalitarnego walca, a nie naturalnym siłom przyrody (cyt. za: Bogdan Góralczyk, Wielki renesans)”. Genialny centralny planista uważał za wskazane dysponować swoim poddanymi w każdym detalu – po pierwszych miesiącach “skoku” zadekretował np., że od 1 stycznia 1959 dzień robotników ma być podzielony “8-4-2-10” – 8 godzin na sen, 4 godziny na posiłki i przerwy, 2 godziny na studia ideologiczne, 10 godzin na pracę. W kilku eksperymentalnych regionach polecił też zamianę imion i nazwisk robotników na… numery, które mieli wypisane na plecach. Obowiązkowe było spożywanie posiłków we wspólnych stołówkach, o co państwo zadbało w ramach akcji niszczenia domowych piecyków i naczyń. Pełna kontrola nad pożywieniem była oczywiście jeszcze jednym sposobem kontroli robotników.
Najsłynniejszym chyba w świecie działaniem Mao z “wielkiego skoku” była ogólnochińska akcja zwalczania wróbli. Wielki Sternik uznał swoim rozumem wybrańca, mogącego swobodnie ingerować w mechanizmy przyrody i ją przekształcać, że wróble zjadają ziarno, a ziarno jest potrzebne. Nakazał więc ludności biegać z patykami i nie pozwalać ptakom osiąść na ziemi, a gdy w końcu zlecą z wycieńczenia – zabijać je. Szybko okazało się jednak, że wróble były w przyrodzie odpowiedzialne za powstrzymywanie niemałej liczby szkodników, a ChRL musiało w ramach “socjalistycznej solidarności” zwrócić się do ZSRR o pilne zaimportowanie 200 tysięcy wróbli radzieckich. Jest to pomnikowy przykład na to, czym się kończy ingerencja przypisującego sobie genialne zdolności oświeconego planisty, chcącego przekształcać rzeczywistość na bazie swoich abstrakcyjnych wizji, w naturalny ład. Mao jako specyficzny chiński “król-filozof” doprowadzał ten mechanizm do skrajności, więc konsekwencje jego działań również były radykalne. Ich ofiarami padły nie tylko wróble – liczbę ofiar “wielkiego skoku” szacuje się na między 30 a 45 milionów Chińczyków. W listopadzie 1958 rozmawiając ze współpracownikami, Mao był przygotowany na ogromne straty. “Pracując w ten sposób, z tymi wszystkimi projektami, być może połowa Chin będzie musiała umrzeć. Jeśli nie połowa, to jedna trzecia, albo jedna dziesiąta – 50 milionów umiera”. Średnia ilość mięsa zjadanego przez mieszkańca miasta spadła gwałtownie z 5,1 kg rocznie w 1957 do ledwie 1,5 kg w 1960 – roku największego głodu. Wg statystyk podawanych przez Chung i Hollidaya, przeciętny mieszkaniec Chin otrzymywał wtedy dziennie mniej kalorii niż więzień Auschwitz. Pojawił się rzecz jasna kanibalizm – istnieją świadectwa, że mieszkańc wsi zwyczajnie wymieniali się zmarłymi z głodu dziećmi, by nie jeść własnych.
Chęć rewolucyjnej przebudowy Chin Mao rozciągał również na ich tradycyjną kulturę i dziedzictwo. Charakterystyczna jest wypowiedź, którą kiedyś rzucił burmistrzowi Pekinu stojąc na bramie placu Niebiańskiego Spokoju i widząc panoramę wspaniałych zabytkowych pałaców, świątyni i pagód. “W przyszłości chcę się rozglądać dookoła i widzieć wszędzie dymiące kominy”. W 1958 rząd przeprowadził spis historycznych zabytków w Pekinie. Z odnotowanych 8 tysięcy do pozostawienia przeznaczono… 78 (!). Ze względu na opór przerażonych działaczy niższego szczebla – w tym samego burmistrza – niszczycielskie prace nie poszły tak daleko, ale zburzono np. liczące sobie kilkaset lat mury i bramy miejskie – nie tylko w Pekinie. Warto pamiętać, że niechęć wobec tradycyjnej architektury jest kluczowym elementem działania rewolucjonistów – a jej afirmacja musi być zawarta w każdym poważnym programie obrony ładu. Wielki Sternik był konsekwentny i wolał nie tylko sztuczne wyspy od zwykłych – również gdy obawiał się inwazji radzieckiej, kazał budować na ew. drodze idących na Pekin czołgów sztuczne góry. Uważał nawet, że pielęgnowanie kwiatów jest “pozostałością ze starego społeczeństwa, rozrywką burżujów”. Polecił “pozbyć się większości ogrodników”. Nie chciał też, by jego poddani mieli kontakt z tradycyjną chińską literaturą (choć sam się w niej zaczytywał). Śmieszno-straszny opis ciekawego świata dziecka poszukującego wśród rodziny i znajomych jakiejkolwiek książki oprócz dzieł Przewodniczącego daje współczesny pisarz Yu Hua w Chinach w dziesięciu słowach. Mao otwarcie krytykował innych komunistycznych przywódców jako nie dość zdecydowanych na tym polu. “Stalin bezkrytycznie pozostawił znaczną część tzw. rosyjskiej i europejskiej klasyki. To miało dla niego poważne konsekwencje”. Tylko z tym co stworzone od zera przez współczesnego człowieka – najlepiej samego siebie – czuł się w pełni komfortowo.
Sednem rewolucji jest nienawiść do danego, niezależnego od jednostki, obiektywnego świata i chęć przemiany jej w zgodzie z własnym kaprysem. Jak deklaruje Kiryłow z Biesów – człowiek-bóg ma zająć miejsce Boga-Człowieka. Wydarzenie historyczne, jakim były rządy Mao, boleśnie demonstruje uniwersalność tego zjawiska, na fundamentalnym poziomie jednakowego w świecie zachodnim, w odległych Chinach i w każdym innym zakątku świata. Podstawowe dylematy istoty ludzkiej są wszędzie takie same. Można jedynie zastanawiać się, jak wyglądałyby Chiny gdyby nie pojawiły się tam zachodnie (w tym zażarcie rewolucyjne) ideologie. Ale pojawiły się już i jest to proces nieodwracalny. Oddając znów głos Ryszardowi Przybylskiemu:
“Około roku 1847 Mikołaj Spieszniow uznał antropoteizm za jedno z najistotniejszych zjawisk w kulturze czasów nowożytnych. W tym też okresie nazwał Dostojewski Spieszniowa swoim Mefistofelem. Nie jest więc wykluczone, iż właśnie ów Mefistofel zwrócił przyszłemu autorowi Zbrodni i kary uwagę na Ludwika Feuerbacha, najwybitniejszego przedstawiciela dziewiętnastowiecznego antropoteizmu. (…) Feuerbach był pierwszym konsekwentnym «bogobójcą» wieku XIX. Jego system filozoficzny epoka odczytała niemal jednogłośnie jako manifest nowego materialistycznego humanizmu. Najważniejsze jego dzieło, O istocie chrześcijaństwa, uznano za brewiarz «bogobójców», których w XIX wieku bynajmniej nie brakowało. (…) Feuerbach bronił zatem tezy, że religia jest dziełem człowieka, który stworzył Boga na własne podobieństwo i wcielił weń własne ideały i pragnienia. Nadając Bogu najpiękniejsze cechy rodzaju ludzkiego, religia ograbiła w ten sposób człowieka z jego prawdziwej natury. Człowiek został pozbawiony swych najlepszych cech, które wyalienował w pojęciu Boga, stał się egoistą i popadł w zło. Walka z religią była więc w mniemaniu Feuerbacha głównym przykazaniem nowożytnego humanizmu.
Sam twórca tych poglądów był przekonany, że źródła jego systemu tkwiły w protestantyzmie, który w odpowiedzi na ataki oświeceniowych racjonalistów położył szczególny nacisk na antropocentryzm doktryny Lutra i przestał się zajmować abstrakcyjnym Bogiem. Protestantyzm rezygnował często z mistyki na korzyść «realizmu antropologicznego», który ośmielał się patrzeć na Boga z punktu widzenia korzyści człowieka. Katolicyzm – jak mniemał Feuerbach – interesował się przede wszystkim Bogiem «samym w sobie». Protestantyzm natomiast rozmyślał nad tym, czym jest Bóg dla człowieka. Katolicyzm był filozofią spekulatywną, protestantyzm zaś jakąś nową odmianą chrystologii, to znaczy «antropologii religijnej». Dostojewski, który – podobnie zresztą jak socjalista P. Leroux czy poeta H. Heine – uważał, iż protestantyzm utorował drogę socjalizmowi i ateizmowi w Europie, mógł więc patrzeć na Feuerbacha jako na żywy dowód trafności własnej tezy.
Przypisując Bogu najlepsze cechy własnego rodzaju, ludzie – zdaniem Feuerbacha – zubożyli swe dusze i skazali społeczeństwo na chaos i niedoskonałość. Bóg stał się wcieleniem rozumu, praw moralnych i miłości powszechnej. Kiedy więc pojmą, że nie są to niedoścignione ideały, lecz cechy jak najbardziej właściwe ich naturze, wówczas rozpocznie się nowy etap w dziejach świata. Rozum stworzy mądre prawa, a miłość rozwiąże wszelkie konflikty i kłopoty, jakie niosą sprzeczne interesy jednostek. Wystarczy, by ludzie zrozumieli, że są bogami, a era społecznej szczęśliwości stanie się rzeczywistością. Miejsce Boga-Człowieka Chrystusa zajął więc w systemie «racjonalistycznej religii» Feuerbacha ideał człowieka-boga, który śmiało sięgnął po odmawiane mu dotychczas atrybuty. Postulat homo homini deus uważał Feuerbach za nieodzowny warunek realizacji własnej utopii społecznej.”
Warto pamiętać, że rewolucyjne ideologie, niezależnie od tego jak cudowne i wielobarwne obrazy utopii malowaliby ich wyznawcy, opierają się na negacji ładu, prawa naturalnego, tradycji. W negacji nie może być ujścia ani spełnienia, dlatego rewolucja nie zatrzymuje się nigdy sama z siebie. Znanemu człowiekowi i znienawidzonemu przez rewolucjonistów światu przeciwstawiane są abstrakty, a gdy nie dochodzi do ich realizacji, pogłębia się tylko ich frustracja i zwiększa resentyment wobec rzeczywistości. Nie jest więc zaskakujące, że pod koniec życia Mao nie uważał się za człowieka spełnionego. Cały czas buzowały w nim poczucie krzywdy i wola mocy. Nawet gdy już oślepł, kazał sobie odczytywać swoje własne (a jakże) teksty sprzed dekad, w niewybrednych słowach potępiające partyjnych rywali, takich jak Zhou Enlai czy Wang Ming. Dopiero po jego śmierci możliwe było poinformowanie żony Liu Shaoqi, byłego prezydenta i długo de facto drugiej osoby w państwie po Wielkim Sterniku, że jej mąż został kilka lat wcześniej na osobiste polecenie Mao zakatowany na śmierć i przekazanie jej urny z jego prochami. Najbardziej spektakularną i porażającą jest chyba historia ostatnich lat życia wieloletniego premiera i szefa dyplomacji, Zhou Enlaia, szczegółowo opisana w biografii tej paradoksalnej postaci (Gao Wenqian – Zhou Enlai. The Last Perfect Revolutionary). To Mao był przez lekarzy informowany o stanie zdrowia członków najwyższych władz ChRL i to on dowiedział się, że Zhou ma raka. Odmówił jednak poinformowania o tym urzędującego premiera. Dopiero po długim czasie i wielu błagalnych prośbach samego Zhou, który zauważył po sobie oznaki poważnej choroby, Mao zgodził się na pierwszy etap niezbędnej dla podtrzymania go przy życiu operacji (wbrew jego poleceniom lekarze, u których przeważyły ludzkie instynkty, przeprowadzili całość). Udało mu się w ten sposób zapewnić, że pogardzany, choć przez lata niezbędny na arenie międzynarodowej Zhou zmarł 8 miesięcy przed samym Mao i nie mógł zostać jego następcą (choć i tak raczej nie chciałby nim być).
Z drugiej strony Przewodniczący popadł w specyficzną melancholię i użalanie się nad sobą. Zaczął namiętnie interesować się literackimi, historycznymi i współczesnymi postaciami wielkich przywódców, przegranych lub zwyczajnie strąconych z tronu przez nieumiejących ich docenić, marnych poddanych. Jeszcze dzień przed śmiercią próbował na migi dowiedzieć się od pielęgniarza, co dzieje się z ówczesnym premierem Japonii – którego nigdy nie spotkał, ale którego właśnie obalała własna partia. Wyjątkowo irytowała Mao afera Watergate – “czyż przywódcy nie mogą rządzić?” – a byłego już prezydenta Nixona zaprosił specjalnie po rezygnacji w kolejne, po słynnych z 1972, odwiedziny (które miały miejsce na kilka miesięcy przed jego własną śmiercią). Charakterystyczna jest też reakcja Przewodniczącego na zgon dawnego arcywroga, osiadłego na Tajwanie od 1949 Czang Kaj-Szeka (zmarł półtora roku przed Mao). “(…) śmiertelnie chory Mao Zedong zamknął się na cały dzień w swych apartamentach, nie jedząc i do nikogo się nie odzywając. Przez cały dzień rozbrzmiewała ciągle ta sama muzyka żałobna, wybrana specjalnie przez Mao dla zilustrowania dwunastowiecznego wiersza. Mówił on o doświadczonym tragicznie przez los, wygnanym na odległe kresy ojczyzny, patriotycznym mandarynie. Ostatnie dwa wersy Mao później osobiście zmienił, tak że brzmiały od tej pory:
Odejdź już, odejdź, szanowny przyjacielu
Nie oglądając się wstecz
Żadnemu ze swych zmarłych towarzyszy czerwony dyktator nie okazywał tyle szacunku” (cyt. za Jakub Polit, “Pod wiatr. Czang Kaj-Szek 1887-1975”). Wcześniejszy fragment tego samego utworu brzmiał:
Ty i ja jesteśmy częścią historii
Nie małymi ludźmi gawędzącymi o drobnych sprawach!
Narzuca się na koniec pytanie – czy skuteczność Mao uczyniła go naprawdę Wielkim Bohaterem? Zapisał się trwale w historii swojego ogromnego narodu-cywilizacji i całego świata. W przeciwieństwie do Raskolnikowa, wytrwał przy młodzieńczych ideałach całe życie, z żelazną konsekwencją i bezwzględnością dążąc do odciśnięcia swojego śladu na ziemi. Nie przemieniła go ani żadna kobieta (choć ktoś złośliwy mógłby zauważyć, że przeszłość jego żony Jiang Qing pod pewnymi względami niewiele różniła się od tej Soni Marmieładow), nie przemieniły go cierpienia zwykłych ludzi ani wieloletnich towarzyszy. Następcy Mao doskonale rozumieją, że negując Wielkiego Sternika zanegowaliby własną legitymację do władzy, dlatego portret Mao będzie zawsze wisiał na placu Niebiańskiego Spokoju, nawet jeśli naprzeciwko powstał pomnik Konfucjusza (którego grób zbezcześcili rytualnie czerwonogwardziści podczas rozpętanej przez Mao “wielkiej rewolucji kulturalnej”). Kompletnie przejmując się kosztami ludzkimi, miał jednak raczej istotny udział w uczynieniu z Chin mocarstwa – dał im bombę atomową, odparł interwencję amerykańską w Korei, poprzez późniejszą współpracę z USA przyczynił się do końcowego upadku ZSRR, dzięki czemu dziś Rosja jest wyraźnie słabszym wobec Pekinu partnerem. Nie da się mu też odebrać historycznej roli zjednoczyciela Chin po “stu latach narodowego poniżenia” ciągnących się od pierwszej wojny opiumowej – jakkolwiek można rozważać, jaki był w tym udział jego samego, a jaki indolencji jego rywali oraz splotu okoliczności międzynarodowych. Ale historię piszą zwycięzcy. Nawet, jeśli czasem zwycięzcą okazuje się Herostrates.
Moje wcześniejsze teksty: