– Zaczęło do mnie docierać, co tak naprawdę zrobiłam… Że zabiłam własne dziecko. Czułam ogrom krwi na własnych rękach – mówi Sylwia Rucińska. Zapowiada powstanie fundacji, która otoczy troską kobiety po aborcji, a także te, które rozważają jej przeprowadzenie.
Patronem fundacji będzie św. o. Stanisław Papczyński – jeden z patronów wspólnoty Żołnierze Chrystusa, do której obecnie należy kobieta. – Priorytetem będą wszelkie działania pro-life, ale też zaopiekowanie się kobietami od strony duchowej, by z pomocą Boga mogły uwolnić się od syndromu poaborcyjnego – zapowiada. Fundacja otoczy troską kobiety po aborcji, a także te, które rozważają jej przeprowadzenie.
– W ciążę zaszłam w wieku 19 lat. Pokochałam to dziecko od samego początku, ale jednocześnie bardzo się bałam. Byłam młoda, dopiero po maturze. W mojej głowie pojawiła się gonitwa negatywnych myśli – mówi w wywiadzie dla portalu aleteia.pl. – Nie zrzucam teraz winy na mężczyznę, bo ta propozycja wyszła ode mnie, ale zabrakło tej męskiej siły, zapewnienia: „Jestem z tobą, kocham ciebie i nasze maleństwo. Weźmiemy ślub, tak jak planowaliśmy, wszystko będzie dobrze” – stwierdza.
Zobacz także: Nikt nie chciał pomóc bezdomnej kobiecie w ciąży. Interweniuje katolicka fundacja
– Ciąża to dla kobiety ogromne wyzwanie: nie tylko fizyczne, ale także psychiczne. Jeżeli mężczyzna nie okaże kobiecie wsparcia, nie zapewni jej poczucia bezpieczeństwa, to ona zwyczajnie będzie się bała. Będzie się czuła postawiona pod ścianą – oceniła Sylwia Rucińska. – Pamiętam, że przed samym zabiegiem – przed samym zabiciem dziecka, nazywajmy rzeczy po imieniu – bardzo płakałam, byłam cała rozdygotana. Moja dusza, poprzez sygnały z ciała, dawała mi znać, że to, co robię, jest bardzo złe. Do końca miałam nadzieję, że nastąpi coś, co spowoduje, że to się jednak nie stanie. Ale nic takiego się nie wydarzyło – relacjonuje.
“To było piekło”
– Po dwóch dniach dały o sobie znać objawy syndromu poaborcyjnego. Zaczęło do mnie docierać, co tak naprawdę zrobiłam… Że zabiłam własne dziecko. Czułam ogrom krwi na własnych rękach – ujawnia. – Z każdym dniem było coraz gorzej. Nie byłam w stanie spać, ponieważ miałam koszmary. Zaczęłam bać się ludzi, przestałam wychodzić z domu. Nie mogłam jeść, piłam tylko wodę, więc, obok depresji, w krótkim czasie pojawiła się również anoreksja. To nie było życie. To było piekło – ujawniła. – Z pomocy psychologicznej korzystałam przez 3-4 miesiące. (…) Gdy zaczęłam jakkolwiek funkcjonować, gdy u mnie było w miarę stabilnie, syndrom poaborcyjny dał o sobie znać u ojca dziecka. Stał się agresywny, pojawiły się problemy z alkoholem. On też tego nie dźwignął – podkreśliła.
– Zabicie własnego dziecka zabiło we mnie empatię. Spowodowało głęboką ranę. Ja sama przez wiele lat nie wiedziałam, co się ze mną dzieje – aż do momentu nawrócenia – powiedziała. – Chwała Panu, że nie sięgnęłam po narkotyki, alkohol czy inne używki. Bo wiele kobiet zmagających się z syndromem poaborcyjnym właśnie w ten sposób reaguje – stwierdziła.
Nowa fundacja
Sylwia Rucińska zapowiada uruchomienie nowej fundacji pro–life. – Już powstaje. Priorytetem będą wszelkie działania pro-life, ale też zaopiekowanie się kobietami od strony duchowej. Na przykład chcielibyśmy, żeby kobiety dotknięte grzechem aborcji mogły pojechać na kilkudniowe rekolekcje i z pomocą Boga uwolnić się od syndromu poaborcyjnego – mówi.