JOW-y, Francja i kwestia polska

Dodano   0
  LoadingDodaj do ulubionych!
Tomasz Dorosz

Tytuł może wydawać się kontrowersyjny, ponieważ jest to oczywiste nawiązanie do jednego z wybitnych dzieł Romana Dmowskiego. Jednak trudno znaleźć lepsze, bardziej skondensowane hasło dla dzisiejszego artykułu. Będzie on dotyczył tak zwanych jednomandatowych okręgów wyborczych w ogóle, wyborów parlamentarnych, które odbyły się kilka tygodni temu we Francji, a wszystko to, oczywiście, będzie omawiane w kontekście sprawy polskiej, narodowej, na której nam przecież wszystkim zależy najbardziej. Temat jednomandatowych okręgów wyborczych był dosyć popularny przy okazji ostatnich wyborów prezydenckich w naszym kraju, z racji haseł głoszonych przez Pawła Kukiza. Obecnie sprawa JOW-ów powróciła, za sprawą wyborów parlamentarnych we Francji. Wielu polityków, dziennikarzy czy najzwyklejszych obserwatorów polityki zauważyło wpływ ordynacji wyborczej na wynik Frontu Narodowego. Front Narodowy w pierwszej turze uzyskał 2,990,454 głosów (13.20% poparcia, trzeci wynik w kraju), a w drugiej (do której przystąpiło 119 kandydatów FN) 1,590,869 głosów, co przełożyło się na 8.75% i ponownie trzecie miejsce pod względem poparcia. W Polsce FN zdobyłby kilkadziesiąt mandatów, jednakże we Francji do parlamentu weszło tylko ośmiu narodowców. Warto w tym miejscu wspomnieć, że obecna ordynacja wyborcza Republiki Francuskiej została wprowadzona właśnie ze względu na rosnące poparcie dla „skrajnie prawicowego” Frontu Narodowego. Marine Le Pen, która jeszcze niedawno walczyła o fotel prezydencki z Emmanuelem Macronem, winę za słaby wynik swojej partii zrzuciła, co niedziwne, na ordynację wyborczą, tradycyjnie już krytykując system jednomandatowych okręgów wyborczych jako skrajnie niedemokratyczny. By jeszcze lepiej przedstawić sytuację, warto porównać wynik Frontu Narodowego z rezultatami innych ugrupowań. Na do niedawna rządzącą Partię Socjalistyczną zagłosowało w pierwszej turze tylko 1,685,677 osób, w drugiej około miliona, co przełożyło się jednak na 30 mandatów. Francuska Partia Komunistyczna w pierwszej rundzie uzyskała poparcie ze strony ok. 600 tysięcy wyborców, w drugiej już nieco ponad 200 tysięcy, jednakże w Zgromadzeniu Narodowym zasiądzie 10 komunistów. To prawda, może zbytnio patrzymy na to wszystko z perspektywy Polski i naszej ordynacji wyborczej, najpewniej „nie rozumiemy” wspaniałości takiego dobrodziejstwa, niemniej jednak argumenty na temat „najbardziej demokratycznego” systemu w kontekście JOW-ów ciężko przechodzą mi przez gardło. Zastanawiam się dlaczego wszędzie tam, gdzie jednomandatowe okręgi wyborcze obowiązują (w różnej formie), wszelkie ideowe ruchy dążą do ich zniesienia, a akurat w Polsce, poparcie dla idei JOW-ów ma być dowodem „antysystemowości”.

Zostawiając już Francję, muszę przyznać, że nie jestem jednoznacznym przeciwnikiem jednomandatowych okręgów wyborczych. Wszystkie argumenty przeciwko obecnej ordynacji wyborczej nad Wisłą, które głoszą wszelcy woJOWnicy, do mnie przemawiają. To prawda, mamy za bardzo „upartyjnione” wybory. Powiedzmy, że mamy rozdrobnioną scenę polityczną (na obecną chwilę istnieje bodaj około siedemdziesięciu zarejestrowanych partii politycznych), a partie, które uzyskały słabszy wynik, mają często dużą władzę, nieproporcjonalną do ich wyniku wyborczego, jak to często bywało z Polskim Stronnictwem Ludowym. Lokalni politycy to bardzo rzadko prawdziwi społecznicy, nie są znani miejscowej ludności, ani nawet kojarzeni w swoich okręgach wyborczych. Zazwyczaj jednak są mierni, bierni, ale wierni liderom swoich partii, decydujących o wyglądzie list nawet w małych samorządach. Pytanie tylko, czy lekarstwem na to wszystko rzeczywiście są lub mogą być jednomandatowe okręgi wyborcze. Uważam, że w dużej mierze tak, ale tylko przy jednoczesnym zbudowaniu zupełnie nowego państwa, z nowym ustrojem, z nową konstytucją i wynikającą z nich nową ordynacją wyborczą. Sama ordynacja wyborcza, omawiane w artykule JOW-y nie rozwiążą problemów, które wyżej zostały przedstawione. Co gorsza, wprowadzenie samych JOW-ów, bez refleksji dotyczących istoty samej demokracji, parlamentaryzmu oraz partii politycznych, może te bolączki pogłębić. Wystarczy tylko uczciwe spojrzenie na państwa, w których JOW-y istnieją: Stany Zjednoczone, Wielką Brytanę czy wspomnianą już Francję. Nie ma chyba bardziej „zabetonowanych” scen politycznych, niż te w USA i UK. Kiedy przy okazji wyborów prezydenckich lub parlamentarnych, podczas spotkania zwolenników JOW-ów w moim rodzinnym Świnoujściu, użyłem tego argumentu wobec projowowskiego agitatora, oburzył się on twierdząc, że nie mam racji, bo w parlamencie Wielkiej Brytanii znajduje się kilka partii. Nie trafił jednak, jak najpewniej liczył, na zupełnego laika, więc moją odpowiedź, że te „kilka” partii to ugrupowania narodowe lub unionistyczne Szkotów, Walijczyków i Irlandczyków, wolał zagłuszyć oraz pominąć. W Polsce JOW-owskiej mielibyśmy więc parlamentarzystów niemieckich, a być może także Białorusina. Co ważniejsze, poza tymi wypadkami, scena polityczna podzieliłaby się na dwa główne obozy, które w skrócie można określić jako centrolewicowy i centroprawicowy. Czy to się komuś podoba, czy nie, obozy te tworzyłyby się wokół Platformy Obywatelskiej (od lewicowych „Biedroniów” po centroprawicowych platformerskich „konserwatystów”) oraz Prawa i Sprawiedliwości (od liberałów po jakąś formę nacjonalistów). Jakakolwiek ideowa grupa, lewicowa, prawicowa, narodowa, byłaby poza „wielką polityką” i parlamentem.

Przy zachowaniu fundamentalnych problemów, jakim jest sama demokracja liberalna i istnienie partii politycznych w dzisiejszej formie, o kandydatach nadal będą decydować liderzy, i komitety polityczne partii. Dokładnie tak, jak to ma miejsce w „krajach jowowskich”. Zmiany okręgów przez kandydatów to częsty proceder. Po wprowadzeniu JOW-ów, „Obóz Zjednoczonej Prawicy” nie byłby tylko hasłem, ale i rzeczywistością. Wszelkie Solidarne Polski, Polski Razem, Ruchy Katolicko-Narodowe i wiele innych weszłyby w skład Prawa i Sprawiedliwości lub tworu, który się z niego wyłoni. Podobnie z drugą stroną. Wokół Platformy Obywatelskiej zawiązałby się kolejny w historii Polski Centrolew, w którego skład weszłaby Nowoczesna, Unia Europejskich Demokratów i szereg innych ugrupowań, najpewniej także mniej lub bardziej lewicowych. O staniu się „trzecią siłą” marzyliby ideowi lewicowcy z Partii Razem, „wolnościowcy” od Janusza Korwin-Mikkego oraz narodowcy. Każda z tych grup straciłaby jednak wielu bardziej ambitnych członków, których interesowałaby obecność w parlamencie, a nie budowa siły własnego środowiska wiecznie poza Sejmem. Dokładnie tak, jak ma to miejsce w „krajach jowowskich”. Co z tego, że we Francji Front Narodowy ma wielkie poparcie, potrafi zwyciężać w okręgach w pierwszej turze, jeśli w drugiej powstanie „front republikański”, a więc sojusz narzucony członkom partii i ich wyborcom przez liderów, aby nie dopuścić do wygrania kandydata narodowego. Cóż z tego, że Tea Party w USA miała bardzo duże poparcie, jeśli dostanie się do parlamentu zależało od „dobrej woli” liderów Partii Republikańskiej, a nie od poparcia w skali kraju. W publikacji środowiska kwartalnika „Polityka Narodowa” pt. „Niezbędnik Narodowca” możemy przeczytać: „Nie są tu rozwiązaniem postulowane przez niektórych jednomandatowe okręgi wyborcze, te bowiem w jeszcze większym stopniu dokonałyby zamrożenia układu partyjnego, uniemożliwiając jakiekolwiek przebicie się do parlamentu partii ideowych czy kwestionujących istniejący układ. Nauką niech tu będzie przykład Francji, gdzie większościowa ordynacja wyborcza była (i jest) narzędziem systemowych partii, zarówno wobec nacjonalistów, jak i radykalnej lewicy. Tam partie te, osiągając poparcie przekraczające ponad 10 proc., w ogóle mogą być niereprezentowane w parlamencie. Obrazuje to niedemokratyczność i oligarchiczny charakter jakże popularnych na prawicy JOW. System większościowy prowadzi także do zatarcia się różnic między dużymi graczami: czym różnią się od siebie w USA Demokraci i Republikanie albo Partia Pracy i Konserwatyści w Wielkiej Brytanii?”.

Nie ma takiego parlamentu w „krajach jowowskich”, w których dostawali się do nich prawdziwi społecznicy ze swoich okręgów wyborczych. Nawet jeśli stworzymy system, który nam to zagwarantuje, czy na pewno byłoby to dobre? Jestem całkowicie przekonany, że nie. Najlepszym przykładem tego, w dzisiejszej Polsce, są małe samorządy, w których obowiązują jednomandatowe okręgi wyborcze, czasem obejmujące po jednej ulicy w miasteczku. I to jest właśnie problem. Dla tych „lokalnych społeczników” nieważne są kwestie edukacji czy rozwoju całego miasta. Ważne dla nich jest to, aby uzyskać reelekcję. Będą więc destabilizować pracę całej rady, walcząc tylko o remont nawierzchni lub chodnika przy swojej ulicy, aby wprowadzić na niej ruch jednostronny, lub go znieść itd., nie interesując się tym, co po drugiej stronie miasteczka. Nie dajmy się ponieść populizmowi. Nie potrzebujemy koniecznie posła z własnego miasta, powiatu czy regionu. Od spraw „małych ojczyzn” są bowiem właśnie samorządy, które powinny wypracować spójną politykę społeczną i gospodarczą dla danego regionu. Parlament powinien składać się z elity narodu, ludzi wykształconych, specjalistów w dziedzinie ekonomii, polityki społecznej, wewnętrznej, zagranicznej, historycznej, etc. W szczególności trzeba podnieść rangę Senatu, jako organu doradczego, posiadającego wielki autorytet i mądrość swych członków. Są też inne problemy. W Europie, także w Polsce, od kilku lat widzimy bardzo szybko postępującą „amerykanizację” polityki. Ludzie nie kierują się ideami, nie sugerują się dobrą organizacją, często wieloletnią pracą u podstaw najzwyklejszych w świecie działaczy społecznych. Liczą się memy, lajki, udostępnienia, zasięg, a przecież wiadomo, że im głupiej i czym więcej kontrowersji, tym zasięg lepszy. Kto czyta ideowe opracowania, programy, poważną publicystykę? Dzisiaj wystarczy, by byle wariat założył „stronę” na Facebooku i konto w serwisie YouTube, a już może pozować na wodza, autorytet i działacza. W 2015 roku, wielu narodowców, ale i ogólnie rzecz biorąc wielu Polaków, uważało, że Kukiz z jedynym zauważalnym punktem „programu”, tj. właśnie JOW-ami, to jednak trochę za mało. Z perspektywy czasu można już raczej zauważyć, że najlepszych argumentów przeciwko JOW-om dostarczył nam sam Kukiz. Celebryta, znane nazwisko, rockowy styl buntownika, parę ogólnych haseł, kilka niepoprawnych politycznie piosenek, parę miesięcy występowania w koszulkach z NSZ czy Żołnierzami Wyklętymi wystarczyło, aby świetnie skanalizować odrodzenie postaw patriotycznych i narodowych wśród Polaków, zrobić bardzo dobry wynik w wyborach prezydenckich, tym samym stawiając inne antysystemowe środowiska (narodowców czy korwinistów) w pozycji petentów.

Jakie więc postulaty i cele powinni stawiać przed sobą oraz prezentować Polakom narodowcy? Tak, jak pisałem w poprzednich tekstach, stworzenie zjednoczonego, dobrze zorganizowanego i ideowego ruchu to dopiero początek. Zdobycie władzy, w ramach tzw. III Rzeczpospolitej, jest etapem drugim. Etapem trzecim, celem najważniejszym w doczesnej i ziemskiej działalności, jest budowa nowego państwa, Państwa Polskiego, tak jak głosi jedno z naszych sztandarowych haseł: „Naszym celem Wielka Polska!”. „Wielka Polska” to jednak nie tylko hasło. W ramach realizacji etapu pierwszego, tj. proklamacji nowego Ruchu Narodowego, konieczne jest ogłoszenie nie tylko deklaracji ideowej oraz statutu organizacyjnego, ale też propozycji narodowej konstytucji, ustawy zasadniczej przyszłego Państwa Polskiego. Nie może to być jednak tylko „martwy” i chwilowy projekt lub program polityczny. Prace nad zarysem tego dokumentu, a przede wszystkim treści, która mogłaby się w nim znaleźć, muszą odbywać się już teraz. Dobrym wstępem do takich prac są deklaracje ideowe, programy oraz publikacje polityczne Endecji, Ruchu Narodowego, Młodzieży Wszechpolskiej, Obozu Narodowo-Radykalnego, a także ruchów, partii i stowarzyszeń narodowych w przeszłości. Pracą nad tymi dokumentami powinna zajmować się organizacja kierownicza w ruchu narodowym, o której konieczności istnienia pisałem w artykule pt. „Jak działać musimy”. Tak być powinno. Czy tak będzie, zależy tylko od nas samych. Jak pisał Roman Dmowski, „(…) zlikwidować obozu narodowego nikt nie zdoła: nie jest on wyrazem, ani jakiejś doktryny, ani jakichś partykularnych interesów; wyrasta on z istoty narodu, jest organizacją narodowego ducha i gdy naród żyje, on zginąć nie może. Może on tylko nie stanąć na wysokości swych zadań, gdy zgłupieje i gdy go zaprzątać będą wewnętrzne rozterki”. Od tych wewnętrznych rozterek trzeba się trzymać jak najdalej i myśleć o przyszłości. Ponieważ tak ważne publikacje muszą być efektem wspólnej pracy narodowców, nie chcę tutaj pewnych spraw rzecz jasna wyrokować. Państwo Polskie i jego konstytucja nie mają służyć tylko narodowcom, ale całemu narodowi. Będzie to więc również efekt wielu kompromisów. To wszystko, o czym teraz piszę, jest powiewem przyszłości, a przynajmniej taką mam nadzieję. Z konieczności pracy nad tego rodzaju zagadnieniami musimy sobie wszyscy zdawać sprawę, inaczej obóz narodowy stanie się tylko grupą rekonstrukcji historycznej, a w najlepszym przypadku nadal będzie kuźnią kadr dla innych środowisk politycznych.

Pytanie pt. „Jak powinno wyglądać Państwo Polskie?” powinno nas zastanawiać i dopingować do wspólnej pracy narodowej. Jesteśmy idealistami, ale też pragmatykami. Bardzo ciekawie zostało to przedstawione w jednej z prac, o których pisałem powyżej: „Pozostając romantykami w wyznaczaniu Polsce celów, jesteśmy pragmatykami w sposobach ich osiągania”. Cele należy stawiać sobie już na samym początku, ale trzeba zastanowić się, jak przybliżyć sobie możliwość ich realizacji. Dotyczy to również podejścia do sprawy ordynacji wyborczej. Nie jest wcale powiedziane, że w przyszłym państwie narodowym nie będzie miejsca na jednomandatowe okręgi wyborcze. Skoro zakładamy, że będziemy mogli nowe państwo proklamować, możemy też kształtować jego wizję. Jeśli będziemy potrafili odrzucić demokrację liberalną oraz partiokrację, a więc zneutralizujemy fundamenty dzisiejszych problemów, jednomandatowe okręgi wyborcze w izbie niższej parlamentu, w jakiejś formie, mogłyby być akceptowalnym rozwiązaniem. Zastanówmy się jednak nad tym, co jest tu i teraz. Będąc narodowcem, nie można popierać wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych, jeśli z góry przekreśliłoby to podmiotowość ruchu narodowego i jego możliwości oddziaływania na państwo w przyszłości. Powinniśmy się raczej zastanowić, jaka ordynacja dałaby nam możliwość głoszenia swoich idei i programów z mównicy sejmowej, co pomogłoby dotrzeć z nimi do większej liczby Polaków, zbliżając nas tym samym do realizacji swoich celów, i umożliwiło wpływ na wygląd przyszłego państwa. Ciekawą odpowiedź daje fragment cytowanego już wcześniej „Niezbędnika Narodowca”: „Obecne prawo wyborcze zawiera elementy, które ograniczają konkurencję polityczną i zaburzają rzeczywiste oddawanie preferencji politycznych Narodu, do czego powołana jest pierwsza izba parlamentu. Stąd konieczna jest demokratyzacja prawa wyborczego. Zniesiony powinien zostać próg wyborczy. Stanowi on obecnie narzędzie petryfikacji systemu politycznego”. W tej samej publikacji głoszona jest konieczność wzmocnienia władzy wykonawczej, z czym zgadzają się raczej wszyscy narodowcy. Środowisko „Polityki Narodowej” propaguje najbardziej popularny system prezydencki, więc w dalszej części cytowanego wcześniej fragmentu przeczytać można co następuje: „(…) wobec prezydenckiej formy rządów brak progów wyborczych w wyborach do organów przedstawicielskich nie spowoduje dysfunkcyjności państwa. Nie oznacza także rozdrobnienia pierwszej izby – musimy bowiem uwzględniać istnienie tzw. naturalnego progu wyborczego, który wynika z istnienia określonej liczby wielomandatowych okręgów wyborczych”. Kierując się konkretną ideą narodową, a nie populistycznym „zwróceniem władzy obywatelom”, jest to właściwsza propozycja na chwilę obecną ze strony narodowców, aniżeli jednomandatowe okręgi wyborcze.

Dodano w Bez kategorii

POLECAMY