Energetyczne oszustwo Berlina. Co kryje się za ,,zieloną” propagandą?

Dodano   0
  LoadingDodaj do ulubionych!

Niemcy to największy globalny konsument węgla brunatnego oraz największy emitent dwutlenku węgla w Europie. Mimo walki z praktycznie bezemisyjną energetyką jądrową i niechętnej dekarbonizacji, zdołały przekonać świat, że są ,,zielone” . W dużej mierze jest to efekt sprawnej propagandy. Jaki jest więc cel tej maskarady?

Energiewende- niemiecka transformacja energetyczna często przedstawiana jest innym krajom za wzór. Politycy zza Odry często podkreślają potrzebę ratowania klimatu i ,,ekologizacji” gospodarki. Ale jak jest w rzeczywistości? Jakuba Wiech, autor książki „Energiewende. Nowe niemieckie imperium”, twierdzi, że cel Niemiec jest zupełnie inny niż się wydaje.

W powszechnej świadomości, Niemcy funkcjonują jako kraj przodujący w rezygnowaniu z energetyki węglowej. w 2018 roku roku światowe media obiegły zdjęcia z uroczystej ceremonii zakończenia wydobycia w ostatniej niemieckiej kopalni węgla kamiennego. Prasa szumnie ogłosiła, że w RFN ,,era węgla dobiegła końca”. Nie jest to jednak prawda. Gdy skończyło się wydobycie surowca, niemiecka energetyka i przemysł przestawiły się na paliwo z importu. Co więcej, Niemcy wytwarzają z węgla brunatnego praktycznie tyle samo energii, ile wytwarzali w 1992 roku. Plany przewidują spalanie tego ,,brudnego” paliwa co najmniej do 2050 roku. Odpowiednia otoczka medialna przynosi jednak efekty.

,,Ratowanie” klimatu jest opłacalne

Jak każdej energetycznej transformacji, tak i niemieckiej, oficjalnie przyświeca pójście na odsiecz cierpiącemu klimatowi. Mimo to, nad Renem przewiduje się odejście od energii atomowej- efektywnego, skalowanego i przede wszystkim bezemisyjnego źródła energii. Dlaczego?

Postulaty Berlina stoją w kontrze do ustaleń Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu. Według raportów Panelu, energetyka jądrowa jest potrzebna do zahamowania globalnych wzrostów średniej temperatury. Tymczasem Niemcy chcą nie tylko zamknąć swoje jednostki jądrowe (już w 2022 roku), ale i powstrzymać budowę podobnych elektrowni z funduszy europejskich

Co ciekawe, proponowany przez Niemcy system energetyczny złożony z odnawialnych źródeł energii wspartych gazem, nie należy do najbezpieczniejszych. Przekonali się o tym sami pomysłodawcy, w zeszłym roku niebezpiecznie blisko ocierając się trzykrotnie o tzw. blackout- poważny, rozległy zanik zasilania. Konieczne okazały się wówczas awaryjne importy energii zza granicy.

Innym zagrożeniem tworzonym przez niemiecki profil systemu jest generacja tzw. przepływów kołowych, które stwarzają niebezpieczeństwo dla krajów sąsiadujących, m.in. Polski.

Jakub Wiech zauważa, że na wspieranie OZE, Berlin wyda do 2020 roku 680 miliardów euro. Pieniądze te zostaną pozyskane dzięki EEG Umlage- specjalnej opłacie zawartej w rachunkach za prąd dla odbiorców indywidualnych. Za tę kwotę Niemcy mogłyby wybudować dostatecznie dużo elektrowni jądrowych, by zasilać się w pełni czystą i bezpieczną energią. Nie taki jest jednak ich cel.

Wygaszanie bloków jądrowych w Europie (a zwłaszcza w Europie Środkowo-Wschodniej, którą Niemcy tradycyjnie traktują jak swoją strefę wpływów), zwiększy popyt na gaz. Tego zaś RFN będzie miała pod dostatkiem, dzięki dwóm gazociągom Nord Stream. Już teraz eksportuje rocznie ok. 30 mld metrów sześciennych tego paliwa.

Źródło: Energetyka24

Dodano w Bez kategorii

POLECAMY