W czwartek 8 sierpnia na poligonie w Rosji doszło do potężnego wybuchu. Rosjanie zapewniają, że to nic groźnego. Tymczasem najpewniej wybuchła tam ich najnowsza, zabójczo niebezpieczna bomba jądrowa.
Jak podała w niedzielę rano agencja TASS, Rosatom oświadczył, że “czwartkowy wypadek w pobliżu Siewierodwińska miał miejsce podczas testowania pocisku na platformie morskiej”.
Co ciekawe, nie zginęli tam zwykli żołnierze, tylko specjaliści od broni nuklearnej – wszyscy wywodzący się z Rosyjskiej Państwowej Korporacji Energetyki Jądrowej, w Sarowie zajmujący się konstruowaniem broni jądrowej.
Tuż po wybuchu, na miejscu pojawił się tankowiec przeznaczony do usuwania odpadów radioaktywnych. Poziom promieniowania – wbrew zapewnieniom Rosjan – miał wzrosnąć.
W sprawie pojawiają się też kolejne komunikaty. Teraz Rosjanie przyznają, ze w czwartek testowano “instalację z izotopowymi źródłami promieniowania radioaktywnego”.
Ranni w wybuchu transportowani byli samolotami wprost do Moskwy. Tam wysłano po nich specjalistyczne karetki pogotowia, z oknami osłoniętymi polietylenem. W środku jechali ratownicy w kombinezonach ochrony chemicznej.
Władze Rosji ani myślą ewakuować mieszkańców pobliskich miejscowości. Tymczasem Rosjanie chwilę po wybuchu szturmowali apteki w poszukiwaniu preparatów z jodem. Takie same ludzie przyjmowali po wybuchu w Czarnobylu.
Sprawą zainteresowali się zagraniczni eksperci. Ich ustalenia mogą przerażać.
Jeden z nich, Kanadyjczyk Jeffrey Lewis jest przekonany – wybuchł Buriewiestnik, którym od października 2017 roku Putin straszy przywódców innych państw. Ma to być najlepsza i najpotężniejsza rakieta jądrowa na świecie.
interia / planeta.pl