DOLIŃSKI: Niskie bezrobocie efektem patologii naszego rynku pracy

Dodano   0
  LoadingDodaj do ulubionych!
Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej

/ Źródło: nf.pl

Polska rzeczywistość jest niezwykle interesująca. Żyjemy w realiach, w których ucieczka milionów rodaków za granicę w poszukiwaniu środków do życia, nie jest uznawana za problem. Nie ma przeszkód, żeby rządzący chwalili się, że bezrobocie spada! Nic dziwnego, że spada, jeżeli kilka milionów ludzi przeniosło swoje centrum interesów życiowych za granicę! Przy czym równocześnie rządzący w tej radości śmiało zachęcają imigrantów zza wschodniej granicy do osiedlania się i pracowania w naszym kraju za „psie pieniądze”. Tak niskiego bezrobocia nie mieliśmy od 26 lat, ponieważ nigdy tylu ludzi nie było zmuszonych do emigracji z przyczyn materialnych, z wyjątkiem sytuacji ludności Galicji II poł. XIX wieku. Nie można jednak dzisiaj się chełpić zmniejszaniem bezrobocia, bo w naszym przypadku to bardzo złożony problem, mający poważne znaczenie społeczne.

Bardzo dobrze, że bezrobocie wskaźnikowe utrzymuje się na poziomie 7,1% (dane za lipiec 2017 na podstawie raportu Ministerstwa Rodziny Pracy i Polityki Społecznej). To ważny sygnał, że nasza gospodarka zaczyna powoli funkcjonować w sposób podobny do bardziej rozwiniętych gospodarek Zachodu. Praca ludzi zaczyna być bardziej wyceniana. Nasycenie gospodarki kapitałem powoduje, że praca jest bardziej efektywna. Zarazem zmniejszenie się ilości rąk do pracy, powoduje, że podaż pracy jest mniejsza. Stwarza to dwa generalne trendy: po pierwsze będą rosły płace i inne pozapłacowe formy wynagradzania. Po drugie będzie rosła presja na pracowników z imigracji. To wszystko jednak jest tylko ogólnym powodem do radości, dosłownie „szału nie ma”, ponieważ treść stosunków pracy, których mamy wiele form jest w naszym kraju nadal w połowie niewolnicza.

Prorządowi publicyści i media nie szczędzą komplementów i miłych słów dla działań PiS-u oraz „cudu gospodarczego”, jaki im zawdzięczamy. W tym całym szaleństwie nie dostrzega się problemu tzw. realnego bezrobocia, które jest niestety wyższe. Można je szacować bez najmniejszego problemu na co najmniej dwa razy większe, tj. w formule realnej na około 14-16% W tym wiele osób pracuje „na czarno”, pracuje za granicą, chociaż jest na bezrobociu itd. Są to skutki takiej, a nie innej polityki gospodarczej oraz transformacji ustrojowej, gdy nagle całe miejscowości zostawały bez środków do życia, a dzielnice wielkich miast zamieniły się w strefy nędzy i patologii społecznej, która zawsze jest wynikiem degradacji z braku pracy. Na domiar złego poprzedni rząd w czasach kiedy ministrem pracy i polityki społecznej był pan Władysław Kosiniak-Kamysz, przeprowadził parszywą i upadlającą ludzi kontrreformę Kodeksu Pracy. Były to pomysły tzw. uelastycznienia, w ramach pakietu antykryzysowego, którym rząd liberalno-ludowy wspomagał przedsiębiorców. Niestety kosztem praw pracowników. Te skandaliczne zapisy nadal nie zostały zmienione. Podobnie jak inne regulacje dotyczące tzw. umów śmieciowych, w tym zakresie poprawa jest jedynie kosmetyczna.

W Polsce zatem nie ma zjawiska nadmiaru pracy, lecz występuje niedobór rąk do pracy oraz osób z odpowiednimi kwalifikacjami na wolne stanowiska pracy. Zwłaszcza kwestia kwalifikacji jest strategiczna i ma zasadnicze znaczenie dla naszego systemu gospodarczego, ponieważ z jednej strony nie mamy potrzebnych specjalistów, a z drugiej wypychamy z systemu tych, którzy mogliby jeszcze pracować, ale złe przepisy emerytalne hamują ich produktywność.

Imigracja zarobkowa do Polski nie jest rozwiązaniem problemu, ponieważ problem jest natury strukturalnej. Już teraz takie działania nakierowują przedsiębiorców na to, aby zastępowali droższych Polaków tańszymi pracownikami ze Wschodu. Przez to firmy nie zarządzają efektywniej swoją kadrą, nie podnoszą wynagrodzeń, nie dokonują inwestycji, a polskiemu rządowi pozostają jedynie „krokodyle łzy” nad losem wykształconych Polaków na emigracji. Pozwalamy także, aby gospodarki Zachodu drenowały polską młodzież. Tego typu polityka staje się jakimś kuriozum. Sytuacja, w której ludzie w ważnych urzędach, szpitalach, szkołach, czy placówkach pocztowych zarabiają tysiąc kilkaset złotych netto, jest normą – jest najlepszym dowodem na to, dlaczego w tym kraju założenie rodziny i prokreacja to wielkie wyzwania. W stosunku do kosztów życia, wszyscy zarabiamy za mało. Nie ma to związku z produktywnością, ponieważ np. w przypadku międzynarodowych korporacji mających swoje oddziały w Polsce, pracownicy realizują często te same zadania na tych samych stanowiskach. Dlaczego pracownik globalnej firmy kurierskiej operujący w tym samy środowisku pracy, co pracownik w Niemczech – zarabia dwa lub trzy razy mniej? Przy czym proszę pamiętać, że zawód kuriera w Niemczech, nie jest jakoś szczególnie dobrze opłacany.

Niestety, wielu szkód nie da się już cofnąć. Wiele lat spowodowanej liberalnym szantażem nadmiernej wstrzemięźliwości płacowej i ograniczaniu praw pracowniczych zostawiło swoje piętno. Polskie płace (choć rosną) nadal są niskie. Zwłaszcza w dolnej części społecznego spektrum. Innymi słowy, zbyt duża jest liczba osób poruszających się w okolicach płacy minimalnej. Na domiar złego oni wciąż borykają się z innymi patologiami polskiej pracy. Brakiem stałości zatrudnienia oraz brakiem instytucji, które mogłyby stanąć w ich obronie, gdy pracodawca wykazuje nadmierny wyzysk pracowników.
Nasi możnowładcy tworzą więc system, którego efektem jest ucieczka kilka milionów ludzi za granice, by potem móc się chwalić przed kamerami i w prasie, że bezrobocie spada. Spada, bo nie ma rąk do pracy! To jednak nie jest żaden powód do zadowolenia.
W rozważaniach nad organizacją rynku pracy w Polsce trzeba pamiętać także o ludziach, którzy pracują na tzw. samozatrudnieniu. Jest to absolutny fenomen naszego rynku pracy. Szpitalne oddziały pełne samozatrudniających się pielęgniarek i salowych, to coś więcej, niż fenomen. Firmy składające się z samych podwykonawców, czyli osób z własną działalnością gospodarczą są skutkiem zarówno neoliberalnej polityki naszego państwa, jak i zwykłej chciwości pracodawców. Czas najwyższy te sprawy unormować. Wówczas tylko wtedy zobaczylibyśmy, jaki jest prawdziwy obraz rynku pracy w Polsce, ponieważ patologia przenoszenia na pracowników ryzyka działalności gospodarczej jest po prostu nienormalna. Straszną cenę zapłaciło, płaci i będzie dalej płacić nasze umęczone społeczeństwo, za poronione koncepcje neoliberalnych eksperymentów ekonomicznych. Rynek pracy wymaga zmian i regulacji, ludzie nie mogą być niewolnikami na rynku pracy.

Dodano w Bez kategorii

POLECAMY