Jestem wielkim fanem kabaretów. Pamiętam z nich jeden dialog, który oddaje moje podejście do określenia “mowa nienawiści”. Brzmi on tak:
– Ty mnie namawiasz do hipokryzji
– Ależ skąd, ja Ci tylko radzę, abyś mówił jedno a robił drugie. Jak każdy porządny człowiek.
Cenzura nie jest zjawiskiem nowym. Władza od wieków uciszała niewygodnych duchownych, artystów, pisarzy. Jednak wraz z rozszerzeniem praw obywatelskich, a później również postępem technologicznym, coraz więcej do powiedzenia miał szary obywatel. Za komuny były to nielegalne druki, w tzw. wolnej Polsce, również własne gazety i internet. Komuna, a po 89’ jej ideologiczni spadkobiercy różnego rodzaju, do perfekcji opanowali sztukę, jak wytrącić przeciwnikowi argumenty. Wystarczyło nazwać go faszystą.
Określenie tak swojego oponenta w dyskusji praktycznie odbierało mu prawo wypowiedzi. Każdemu, kto miałby poglądy inne niż liberalne, zwłaszcza w zakresie etyki i moralności, groziła taka łatka. Nie daj Boże gdyby jeszcze przyznawał się do poglądów narodowych. Wtedy już nic nie było w stanie uchronić go, przed takim napiętnowaniem.
Lata mijały, a repertuar „słów knebli” stosowanych przez szalejący liberalizm moralny rósł. Pojawiły się określenia takie jak: homofobia, ksenofobia, rasizm, antysemityzm, zacofanie, szowinizm, czy słynne już moherowe berety. Wszystko po to, aby ośmieszyć i zdeprecjonować czyjeś poglądy. Różnej maści obrońcy praw wszelkich, bez wytchnienia bronili rzekomo zagrożonych praw mniejszości i możliwości pozbawienia życia nienarodzonych dzieci. W ostatnich latach również napływających z południa tysięcy „kobiet, dzieci i starców”, którzy nie wiedzieć czemu okazują się głównie mężczyznami w wieku produkcyjnym.
W ostatnim czasie, zwłaszcza w Polsce, popularne stało się szafowanie określeniem mowa nienawiści. Oczywiście zbrodnia dokonana w Gdańsku spotęgowała dyskusję o agresji w życiu społeczno-politycznym i jej skutkach. Ja jednak mam bardzo poważne obawy, uzasadnione zresztą, że będzie to okazja do założenia kolejnego kagańca przeciwnikom politycznym. Skrajne przykłady takiej poprawności politycznej płyną do nas z postępowej Europy. W swojej tolerancji poszła ona tak daleko, że nie podaje się pochodzenia terrorystów i gwałcicieli. Tych drugich kara się symbolicznie, z absurdalnym uzasadnieniem takich wyroków. Statystyki są zakłamywane, albo w ogóle już nie bierze się tam pod uwagę narodowości. Mówienie prawdy o sprawcach jest zagrożone karą za rasizm, czy wzywaniem do nienawiści. Prym w tej karuzeli absurdu wiedzie Szwecja.
W Polsce z kolei widzę inny trend. Używać języka nienawiści i pogardy nie można wobec prawie nikogo. Wyjątkiem są katolicy i religia katolicka. Wszelkie happeningi i pseudo spektakle mogą obrażać ich do woli. Lewactwo poszło już tak daleko, że nawet różaniec odmawiany w miejscu publicznym uważa za mowę nienawiści. Wbrew pozorom do Szwecji już nie mamy tak daleko. To tylko kwestia czasu.
Język debaty publicznej zależy tylko od nas. Zmieniać powinniśmy go od najniższego szczebla, ale nie za sprawą martwych aktów prawnych. Poświęćmy energie na działanie ukierunkowane na polepszenie naszej wspólnej rzeczywistości. W naszym mieście, województwie i to tam zacznijmy zmieniać poziom dyskusji.